Odrzańskie bmw
Katastrofa ekologiczna, która dotknęła Odrę stała się głównym tematem politycznym drugiej połowy sierpnia spychając na drugi i trzeci plan inflację, brak węgla na składach, wojnę w Ukrainie, nie mówiąc już o kolejnej fali pandemii, która właśnie osiągnęła swój szczyt, a o której nikt już nie mówi. Za kilka tygodni, o ile nie dojdzie do pogłębienia się negatywnych konsekwencji albo nie pojawią się nowe sensacyjne informacje dotyczące przyczyn tragedii, opinia publiczna straci zainteresowanie tym co wydarzyło się w Odrze. Mimo blamażu polskich władz nie będzie to miało również długotrwałego przełożenia na sondaże wyborcze. Skoro 200 tys. nadmiarowych zgonów w ciągu dwóch lat pandemii, największa w ciągu ostatniego ćwierćwiecza inflacja czy pasożytowanie na narodowym majątku przez działaczy PiS i ich rodziny nie załamały notowań Zjednoczonej Prawicy, to dlaczego miałyby to spowodować setki ton śniętych ton i miliony martwych ślimaków?
Odrzańska katastrofa po raz kolejny pokazała słabość naszego państwa w różnych aspektach jego funkcjonowania. Okazało się, że nie ma stałego monitoringu stanu największych polskich rzek. Laboratorium w Puławach odmówiło badania śniętych ryb uzasadniając to brakiem odpowiednich odczynników. Urząd Wojewódzki we Wrocławiu był sparaliżowany, ponieważ wojewoda przebywał na urlopie – podobnie zresztą jak i Minister (a w zasadzie zgodnie z nowymi trendami Ministerka) Klimatu. Wody Polskie zarządzające wszystkimi rzekami i akwenami wodnymi w Polsce zostały kilka lat temu podporządkowane ministrowi odpowiedzialnemu za infrastrukturę (nie za ochronę środowiska), a ten uważa, że rzeka to odpowiednik autostrady, jest użytkiem a nie ekosystemem i to co w niej żyje nie ma większego znaczenia. Premier podobno przez dwa tygodnie nie był informowany o katastrofalnej sytuacji w drugiej co do długości polskiej rzece i nic o rozgrywającym się dramacie nie wiedział. Chaos, niekompetencja i strach przed podejmowaniem decyzji doprowadziły do katastrofalnej opieszałości. Nawet jeżeli nie miało to bezpośredniego wpływu na rozmiar tragedii, to skompromitowało nas w oczach europejskiej, zwłaszcza niemieckiej, opinii publicznej. Czy naprawdę dolnośląscy i lubuscy decydenci mieli nadzieję, że nasi zachodni sąsiedzi nie zauważą płynących ich graniczną rzeką martwych ryb?
Zarzuty opozycji wobec rządzących są jak najbardziej uzasadnione, ale pachną też hipokryzją. Posłowie i posłanki Koalicji Obywatelskiej, głównie z Partii Zielonych, alarmowali o sytuacji na Odrze już na przełomie lipca i sierpnia. Wówczas jednak nie wzbudziło to zainteresowania nie tylko rządzących, ale też liderów ugrupowań opozycyjnych. Dopiero gdy okazało się, że temat może byś nośny politycznie, pojawili się nad dotkniętą katastrofą rzeką, a Donald Tusk powołał nawet sztab kryzysowy, który nie wiadomo czemu miał służyć i o którym słuch szybko zaginął.
Polska polityka ogranicza się już wyłącznie do pijaru. W trakcie odrzańskiej katastrofy Mateusz Morawiecki osobiście przeprowadzał kontrolę stanu technicznego autobusów. A w zasadzie jednego autobusu, ponieważ okazało się że był to czteroletni pojazd należący do państwowej spółki transportowej (po co państwu w ogóle taka spółka?), który całkowicie przypadkowo jechał właśnie drogą, na której pojawił się nasz premier i Główny Inspektor Transportu Drogowego. Nie do końca wiadomo jakie uprawnienia ma szef rządu do sprawdzania stanu technicznego pojazdów, ale kontrola wypadła pomyślnie. Była to oczywiście ustawka mająca pokazać troskę naszego rządu o Polaków po ostatniej katastrofie w Chorwacji, chociaż wszystko wskazuje na to, że tragedia była spowodowana zaśnięciem kierowcy, a nie awarią autobusu. Szkoda, że Pan premier nie zainteresował się jak to się stało, że pielgrzymkę do Medjugorie (tamtejsze objawienia nie są zresztą oficjalnie uznane przez Kościół Katolicki) organizowało biuro podróży „U brata Józefa” działające bez wymaganych zezwoleń i otwarcie reklamujące swoje usługi na stronie internetowej. Widocznie żaden urzędnik nie odważył się skontrolować tak umocowanego biznesu.
Ciągle nie wiadomo co spowodowało ekologiczną katastrofę w Odrze. Domniemane przyczyny – złote algi, zrzut solanki z KGHM, spuszczenie mocno natlenionej wody z Elektrowni Opole, ścieki z Bumaru-Łabędy, niski stan wód i dziesiątki innych powodów, w dalszym ciągu są tylko hipotezami, które w żaden sposób nie zostały udowodnione ani przez polskie, ani przez niemieckie laboratoria i instytuty naukowe. Opozycja od razu postawiła na rtęć powołując się na niemieckie wyniki badań, które szybko okazały się nie do końca takie jak je przedstawiano – rtęć w Odrze była, ale nie w ilości, które mogłyby spowodować taką katastrofę. Strona rządowa uczepiła się złotych alg, co ma jej zdaniem oznaczać naturalne przyczyny tragedii. Tyle, że te organizmy rozwijają się w wodach słonych, a Odra, jak zresztą każda inna rzeka, jest naturalnym ciekiem słodkowodnym. Skoro pojawiły się tam związki soli, to ktoś je musiał do niej wpuścić.
Możliwe, że nigdy się nie dowiemy, co było przyczyną ekologicznej katastrofy. Być może zresztą nie było jednej przyczyny i powodem zatrucia organizmów żyjących w tej rzece była kumulacja różnych czynników. Wówczas trudno będzie komuś w sposób jednoznaczny przypisać winę. A od tego już tylko krok do kolejnych spiskowych teorii, które zaczną żyć swoim własnym życiem. Aż dziw, że dotychczas prawie w ogóle nie jest eksponowany tak bardzo zawsze popularny wątek rosyjski. Prawdopodobnie dlatego, że oznaczałoby to podważenie jednego z zasadniczych przekazów Zjednoczonej Prawicy ostatnich lat – skutecznego dbania o bezpieczeństwo Polaków. Opozycja zaś woli przypisać rządzącym bardziej bezpośrednią odpowiedzialność niż nieupilnowanie agentów Putina.
Klasyczne są za to reakcje polskiego rządu. Po pierwsze, próby zlekceważenia problemu i przekonywanie, że w całej Europie, a już zwłaszcza w Berlinie, ryby masowo zdychają. Po drugie, piętnowanie opozycji za polityczne wykorzystywanie skandalu (tak jakby w przypadku kompromitacji władz Warszawy w sprawie „Czajki”, politycy PiS-u zachowywali wstrzemięźliwość). Po trzecie, przerzucanie się odpowiedzialnością w rządzie pomiędzy ludźmi Morawieckiego a Ziobry. No i po czwarte, pomysł podwyższenia kar za zanieczyszczanie rzeki – z pewnością szalenie skuteczny, zwłaszcza w razie niewykrycia sprawców. Tymczasem rozwiązania są dość proste i od lat wszędzie stosowane. Przede wszystkim należy ograniczyć w pozwoleniach wodno-prawnych możliwość przekraczania norm środowiskowych, co jest w Polsce zjawiskiem powszechnym, zwłaszcza w stosunku do wielkich firm. Poza tym należy wprowadzić stały monitoring przynajmniej największych polskich rzek, co pozwoliłoby na natychmiastowa reakcję po zasygnalizowaniu skażenia. Tyle, ze to rozwiązania kosztowne i mało spektakularne. Lepiej zapowiedzieć podniesienie kar. Ciemny lud to kupi.
Opozycja w swoich pomysłach nie jest lepsza. Postulat wprowadzenia stanu wyjątkowego czy stanu klęski żywiołowej należy do klasyki żądań strony, która aktualnie nie sprawuje władzy. Jedyną korzyścią byłaby możliwość wypłacenia odszkodowań dla pokrzywdzonych przedsiębiorców, ale to akurat można załatwić odrębną ustawą. Przy okazji po raz kolejny widać krótkowzroczność liderów opozycji. Jeżeli za rok notowania Zjednoczonej Prawicy nie będą jej dawały szans na utrzymanie władzy, to może ona w końcu „spełnić” żądania opozycji. Wprowadzenie jednego ze stanów nadzwyczajnych automatycznie zawiesza możliwość przeprowadzenia wyborów parlamentarnych, nawet jeżeli dotyczy tylko niewielkiego obszaru kraju. Przedłużając go lub wprowadzając na nowo co jakiś czas w różnych rejonach kraju, można w ogóle zlikwidować polski parlamentaryzm, o czym nikt przy uchwalaniu Konstytucji nie pomyślał. Byłoby to oczywiste polityczne nadużycie. No, ale skoro opozycja się tego domaga … .
Klasycznym żądaniem jest również zwołanie posiedzenia Sejmu. To oczywiście demokratyczny standard, ale wzajemna nawalanka na oczach opinii publicznej nie uratuje żadnej żywej istoty w żadnej z polskich rzek. Ważniejsze są posiedzenia komisji sejmowych z udziałem eksportów, o ile służą szukaniu rozwiązań zaistniałej sytuacji i niedopuszczeniu powtórzenia się takich katastrof w przyszłości. Od ustalania winnych są inne organy, chociaż w tym przypadku będzie trzeba poczekać na zmianę układu władzy. Chyba, że Zbigniew Ziobro uzna, że warto w ten sposób pogrillować ludzi Mateusza Morawieckiego, a Jarosław Kaczyński wyrazi na to zgodę.
Niewielka za to jest nadzieja, że w przyszłości nie będą się powtarzały takie bezpośrednie dowody nieudolności urzędniczej. Na niższych szczeblach trwa selekcja negatywna – wysokość wynagrodzeń z pewnością nie przyciąga ludzi najbardziej kompetentnych. Na wyższych decydują kryteria polityczne. Zasada bmw – bierny, mierny, ale wierny – jest powszechnie stosowana i to nie tylko na poziomie administracji rządowej. A to oznacza jedno. Zmiana władzy będzie skutkowała zmianami personalnymi. Ale niekoniecznie muszą to być zmiany jakościowe.
Karol Winiarski