Ostatnia prosta
Marsz Miliona Serc zakończył się frekwencyjnym, a co za tym idzie medialnym i politycznym, sukcesem Donalda Tuska. Jedynym poważniejszym zgrzytem była nieobecność Joanny z Krakowa, której sprawa była początkowo uzasadnieniem apelu skierowanego przez inicjatora marszu do rodaków z wezwaniem do protestu przeciw działaniom obecnej władzy. Niestabilność emocjonalna pani Joanny spowodowała, że lider PO jak najszybciej chciał o niej zapomnieć. Pokazało to jednak instrumentalny sposób potraktowania jej osoby, co może stawia pod znakiem zapytania wiarygodność prokobiecych obietnic Koalicji Obywatelskiej. I nie tylko tych.
Donald Tusk na koniec kampanii dokonał kolejnej zmiany kierunku swojej propagandowej narracji. Po powrocie do Polski dwa lata temu próbował rozbić tworzącą się wówczas Nową Lewicę. Gdy okazało się, że Włodzimierz Czarzasty brutalną czystką we własnych szeregach zdołał stłumić rewoltę, lider PO wyciągnął do swojego konkurenta „przyjacielska” rękę. Na Marszu Miliona Serc Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń mogli wystąpić na scenie zaraz po Donaldzie Tusku i Rafale Trzaskowskim.
Mniej otwarcie atakowana była Polska 2050, a potem Trzecia Droga. Robili to za niego najbardziej gorliwi zwolennicy Platformy w mediach społecznościowych przy wymownym milczeniu jej przewodniczącego. Gdy jednak okazało się, że szansa na mijankę z PiS-em jest niewielka, a zejście Trzeciej Drogi pod wyborczy próg grozić może nawet samodzielną większością Zjednoczonej Prawicy w Sejmie, taktyka uległa radykalnej zmianie. Mimo nieobecności na Marszu Miliona Serc, Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia zostali pozdrowieni przez Donalda Tuska, a sprzyjające Platformie media zaczęły alarmować, że brak Trzeciej Drogi w Sejmie byłby katastrofą dla tzw. demokratycznej opozycji. Co więcej, lider największej partii opozycyjnej wezwał wyborców bądź co bądź konkurencyjnej koalicji do wytrwania przy swoim dotychczasowym wyborze. A jeszcze niedawno miłośnicy Donalda Tuska uważających się za niezależnych dziennikarzy twierdzili, że lider jednego ugrupowania nie może wzywać do głosowania na potencjalnych koalicjantów.
Pewnemu złagodzeniu uległ też przekaz propagandowy byłego premiera w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. W dalszym ciągu głównymi „bohaterami” jego wystąpień są politycy Prawa i Sprawiedliwości, ale język nie jest już tak agresywny jak jeszcze kilka tygodni temu. Trudno to oczywiście uznać za powrót do „polityki miłości”, ale widocznie Donald Tusk postanowił zawalczyć o niezdecydowanych wyborców, którzy mogą przesądzić o wyniku wyborów. Oznacza to również prawdopodobnie rezygnację z alternatywnej koncepcji przełożenia decydującego starcia na wiosnę w ponownych wyborach parlamentarnych.
Marsz Miliona Serc pogłębił kolejną zmianę w sondażowych trendach, która była widoczna już pod koniec września. Zatrzymane zostały, a przynajmniej mocno spowolniły, spadki notowań Konfederacji, na których korzystała Trzecia Droga i Platforma Obywatelska, ale także Prawo i Sprawiedliwość. Może się jednak okazać, że „niezawodny” Janusz Korwin-Mikke, który jak zwykle swoimi absurdalnymi wypowiedziami (tym razem o wieku inicjacji seksualnej dziewczynek w kontekście afery youtuberskiej – Pandora Gate) zniechęca część wyborców i powoduje, że działacze kolejnych korwinistycznych partii wyrywają sobie włosy z głowy. Jeżeli Konfederatom nie uda się zmobilizować swojego elektoratu (a młodzi wyborcy, wśród których dominuje partia Bosaka, Mentzena i Brauna, są mocno zmienni w poglądach, a tym samym nieprzewidywalni w zachowaniach), to może się okazać, że wynik tego ugrupowania nie będzie znacząco lepszy niż cztery lata temu (6,81% i 11 mandatów).
Większość ostatnich sondaży pokazuje też wzrost poparcia dla partii opozycyjnych. Początkowo dotyczyło to tylko Lewicy, która wykorzystała niezrozumiałą decyzję Donalda Tuska o wstawieniu na listę wyborczą w okręgu świętokrzyskim Romana Giertycha. Jak na razie zresztą w ogóle nie zaistniał on w kampanii wyborczej – oczywiście poza publikacją swoich filmików kręconych we Włoszech, co zresztą robił już od wielu miesięcy. Być może został o to poproszony przez Donalda Tuska, który poniewczasie zrozumiał jakie głupstwo popełnił (przy pełnej aprobacie swojego politycznego zaplecza, które przegłosowałoby nawet własną egzekucję, o ile taki wniosek zgłosiłby lider PO). Pod koniec września poprawiły się też notowania Trzeciej Drogi, co być może można łączyć ze spadkiem notowań Konfederacji (trochę w tym zasługi Ryszarda Petru – założyciela Nowoczesnej, który startuje z list konkurencji). Po Marszu Miliona Serc przełamany też został spadkowy trend notowań Koalicji Obywatelskiej, chociaż wzrosty nie są tak spektakularne jak po Marszu 4 Czerwca.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja Prawa i Sprawiedliwości. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że Zjednoczonej Prawicy udało się przełamać trwającą od dłuższego czasu stagnację w notowaniach. Wśród polityków prawicy pojawiła się nawet nadzieja na zdobycie samodzielnej większości w następnym Sejmie. I nagle coś się zacięło. Zamiast dalszych wzrostów notowania zaczęły spadać. Afera wizowa uderzająca w antymigracyjny przekaz, braki paliwa na stacjach po obniżkach cen wprowadzonych przez Orlen mimo osłabienia złotówki i wzrostu cen ropy naftowej na światowych rynkach, przypomniany wywiad Mateusza Morawieckiego, w którym wzywał Donalda Tuska do podniesienia wieku emerytalnego, a także coraz brutalniejszy i prymitywny przekaz propagandowy, mogą się okazać politycznie zabójcze.
Trendy mają jednak to do siebie, że się zmieniają. Także w ostatnim tygodniu kampanii. Na dodatek, badania opinii publicznej są coraz mniej wiarygodne, ponieważ zmienność poglądów ankietowanych i ich niechęć do ujawniania prawdziwych politycznych wyborów, może wywrócić do góry nogami wszelkie prognozy. Przed nami też debata wyborcza w TVP, która już nieraz potrafiła odmienić losy wyborów. Nieobecność Jarosława Kaczyńskiego nie jest niespodzianką. Uczestniczenie w takich wydarzeniach wymaga odpowiednich predyspozycji charakterologicznych, refleksu i umiejętności retorycznych, a tych lider Zjednoczonej Prawicy nie posiada. A przynajmniej nie dorównuje w nich Donaldowi Tuskowi, który nie popełnił błędu Rafała Trzaskowskiego z 2020 roku i zdecydował się na wejście do jaskini lwa. Wystawienie zamiast prezesa Prawa i Sprawiedliwości Mateusza Morawieckiego, jest jednak ryzykownym zagraniem. O ile lidera PO łatwo atakować za siedmioletni okres jego rządów, to przecież przez część tego okresu obecny premier był jego doradcą. Może się okazać, że nawet skrajna stronniczość organizatorów debaty może się okazać niewystarczającą dla przedstawiciela Zjednoczonej Prawicy. Na wzajemnej nawalance obecnego i byłego premiera mogą też skorzystać inni debatanci, a przede wszystkim Krzysztof Bosak, który ma w nich spore doświadczenie, a to może znacząco poprawić notowania Konfederacji.
Niezależnie od wyników wyborów, polityczna rozgrywka nie zakończy się 15 października. Tak naprawdę to jedynie rozdanie kart, którymi przez następne lata, a może tylko miesiące, będą grali liderzy ugrupowań. Jak będzie wyglądała polska scena polityczna i nasza przyszłość, zależy od ich decyzji, które będą wynikiem kumulacji bardzo różnych czynników. A przede wszystkim sytuacji na świecie, na którą polscy politycy mają jedynie minimalny wpływ. Obecne wydarzenia w Izraelu, podobnie jak trwająca ciągle wojna w Ukrainie, pokazują jak ograniczone znaczenie mają wydarzenia w kraju nad Wisłą, chociaż wielu uważa go za pępek świata.
Karol Winiarski