Partyjna „samorządność”
Kończąca się w tym roku siódma kadencja odrodzonego w 1990 roku samorządu terytorialnego (w przypadku powstałego osiem lat później samorządu powiatowego i wojewódzkiego jest to kadencja piąta), to wydarzenie szczególne. Wszystko wskazuje na to, że po raz ostatni będziemy mieli do czynienia z czteroletnim okresem sprawowania władzy przez osoby wybrane w wyborach. Nowelizacja ordynacji wyborczej, która wkrótce zapewne wejdzie w życie, wprowadzi pięcioletni cykl wyborczy. Trudno zrozumieć intencje pomysłodawców tej zmiany (przede wszystkim wicepremiera Gowina), a tym bardziej logiczny związek z ograniczeniem możliwości pełnienia funkcji prezydenta, burmistrza i wójta do wyłącznie dwóch kadencji, które tłumaczy się chęcią przeciwdziałania tworzeniu się lokalnych układów. Biorąc pod uwagę fakt, że takie sytuacje powstają zaledwie po kilku miesiącach funkcjonowania nowego układu rządzącego, wydłużenie możliwości sprawowania władzy wykonawczej w gminie z ośmiu do dziesięciu lat, oznacza przedłużenie okresu istnienia samorządowych patologii. Inna sprawa, że wspomniane ograniczenie w ilości możliwych do sprawowania kadencji świadczy o głębokim braku wiary rządzącego obecnie ugrupowania w wyborców, którzy przecież decydują czy ponownie wybrać urzędującego włodarza, a także w skuteczność organów ścigania powołanych przecież do tego by ścigać wszelkie nieprawidłowości. A przecież powoływanie się na wolę suwerena i poszerzanie uprawnień różnego rodzaju służb to kanony polityki Prawa i Sprawiedliwości.
W Sosnowcu mijająca kadencja będzie szczególna jeszcze pod jednym względem. Po raz ostatni w sosnowieckiej Radzie Miasta zasiada 28 radnych. Spadek liczby mieszkańców poniżej 200 tys. mieszkańców oznacza zmniejszenie liczebności naszego lokalnego organu uchwałodawczego do 25 osób. Przez chwilę wydawało się, że nie będzie to oznaczało konieczności zmiany granic okręgów wyborczych. Pierwotna wersja nowelizacji Kodeksu Wyborczego przewidywała zmniejszenie minimalnej ilości radnych wybieranych w okręgu wyborczym z pięciu do trzech. Pozwoliłoby to zmniejszyć ilość radnych wybieranych w okręgu pogońsko-milowickim z pięciu do czterech, a jednocześnie zachować dotychczasowy kształt mapy wyborczej w naszym mieście (poza ewentualnym scaleniem Klimontowa podzielonego do tej pory pomiędzy trzy okręgi). Wycofanie się z tego pomysłu oznacza jednak, że zmiany będą poważniejsze. Dokona ich też Rada Miasta, a nie jak pierwotnie przewidywano powiatowy komisarz wyborczy, co było dość powszechnie krytykowane. Trudno jednak zrozumieć dlaczego podejmowanie decyzji przez osoby osobiście zainteresowane (większość radnych za kilka miesięcy będzie startowała w wyborach) ma być lepszym rozwiązaniem od podziału dokonywanego przez osobę pochodzącą z zewnątrz, która kandydować przecież nie będzie. Zresztą to rozwiązanie tymczasowe – za rok granice okręgów i obwodów wyborczych wyznaczać będą już komisarze wyborczy, o ile wystąpi konieczność ich modyfikacji.
Na niespełna rok przed dniem wyborów (prawdopodobnie odbędą się one 21 października), nie jest jeszcze do końca znane grono uczestników wyborczej rywalizacji w naszym mieście. Bez wątpienia swoją listę wystawi Platforma Obywatelska. Trudno, żeby było inaczej, skoro liderem tej partii w naszym mieście jest Prezydent Arkadiusz Chęciński. Bardzo prawdopodobne jest jednak to, że obecnego włodarza Sosnowca będzie popierał również inny, pozornie bezpartyjny, komitet wyborczy. Nie po to przecież od pewnego czasu nasz Prezydent tworzył jakiś dziwaczny twór składający się z dwóch klubów radnych i radnych niezrzeszonych, a nazwany „Wspólnie dla Sosnowca”, aby teraz nie wykorzystać go w zbliżającej się elekcji. Powstała też oczywiście młodzieżowa wersja tej politycznej wydmuszki. Trudno nie zauważyć podobieństwa z funkcjonującym u naszego wschodniego sąsiada Młodzieżowym Demokratycznym Antyfaszystowskim Ruchem „Nasi” znanym z bezkrytycznego kultu Władymira Putina. Celem tych manipulacji jest oczywiście stworzenie wrażenia, że Arkadiusz Chęciński nie jest wyłącznie kandydatem partyjnym. A przecież od pewnego czasu pełni on funkcję wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Śląskiego Platformy Obywatelskiej. Zawsze jednak można liczyć na to, że „ciemny lud to kupi”.
W wyborach wystartuje też oczywiście Prawo i Sprawiedliwość. W tym jednak przypadku cele jakie chce osiągnąć to ugrupowanie nie są tak oczywiste, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Od samego początku absolutną władzę w sosnowieckim PiS-ie dzierży posłanka Ewa Malik. I przez cały ten czas robi wszystko, aby nikt z lokalnych działaczy nie zagroził jej dominującej pozycji. Ewentualny sukces wyborczy przedstawiciela tej partii stanowiłby dla niej śmiertelne zagrożenie. Dlatego też Ewa Malik zrobi wszystko, aby tak się nie stało. Zwłaszcza, że nie ma najmniejszej ochoty „skrzywdzić” Arkadiusza Chęcińskiego. Niejednokrotnie już zdarzało się, że jego bezpośrednia interwencja u Pani poseł powodowała dyscyplinowanie radnych Prawa i Sprawiedliwości, którzy głosowali zgodnie z partyjnym poleceniem. Tak było chociażby przed ostatnią sesją budżetową, gdy ostra reprymenda ze strony szefowej zmusiła radnych PiS-u do zmiany wcześniej uzgodnionego stanowiska. Nie mieli wyjścia – przecież to Ewa Malik za kilka miesięcy będzie decydowała o układzie list wyborczych.
Największą tajemnicę stanowi Sojusz Lewicy Demokratycznej. Wydawało się, że pod przewodem Tomasza Niedzieli, będzie to główna siła opozycyjna wobec Arkadiusza Chęcińskiego. Rzeczywiście, od czasu do czasu lider sosnowieckiego SLD ostro atakował obecne władze Sosnowca. Ale w decydujących momentach niespodziewanie rejterował z pola walki. Tak było i ostatnio, kiedy po buńczucznych kuluarowych zapowiedziach, ostatecznie … zagłosował za budżetem. Zaskakujące było też wcześniejsze wystąpienie (zresztą merytorycznie bardzo dobre) przedstawiciela klubu radnych SLD Tomasza Bańbuły, który szczerze stwierdził, że jego klub jest „spolaryzowany” i „nie uzgodnił jeszcze stanowiska w sprawie głosowania nad budżetem”. A przecież projekt budżetu znany był od ponad miesiąca i od tego czasu nie zaszły w nim żadne istotne zmiany. Równie zadziwiający był fakt, że Tomasz Niedziela w ogóle w debacie budżetowej nie zabrał głosu. Wydaje się, że im częściej lider sosnowieckiego SLD, a zarazem prezes będzińskiego MZBM, zapewnia o braku jakichkolwiek nacisków ze strony swojego szefa, Prezydenta Będzina Łukasza Komoniewskiego, tym mniej jest w tym prawdy. Samorządowi włodarze, nawet jeżeli wywodzą się z odmiennych opcji politycznych, doskonale potrafią się porozumieć, jeżeli w grę wchodzą ich polityczne interesy.
Wszystkie powyższe przykłady pokazują jak szkodliwe dla polskiej samorządności stały się w ostatnich latach partie polityczne. Ich krajowi liderzy walczący o władzę w Polsce, nastawieni są na podział politycznych łupów i traktują lokalne społeczności w sposób czysto instrumentalny. Co ma wspólnego z prawdziwą samorządnością trwająca od wielu miesięcy polityczna telenowela pod tytułem „Zjednoczona opozycja” (po ostatniej kompromitacji w Sejmie przypomina to zresztą kiepski kabaret)? Czy o tym kto ma sprawować władzę w polskich miastach czy powiatach ma decydować Grzegorz Schetyna i Katarzyna Lubnauer? Czy nowego Prezydenta polskiej stolicy ma wyznaczyć Komitet Polityczny PiS? O tym w jaki sposób obrońcy polskiej samorządności rozumieją zasadę decentralizacji najlepiej świadczy przykład tzw. ustawy dekomunizacyjnej, która całkowicie odebrała lokalnym społecznościom prawo decydowania o kontrowersyjnych patronach polskich ulic i placów. Za ustawą głosowali wszyscy posłowie (poza Małgorzatą Kidawą –Błońską). Żeby było zabawniej, w chwili obecnej niektórzy partyjni prezydenci (np. wywodzący się z Platformy Obywatelskiej rządzący w Gdańsku Paweł Adamowicz) twierdzą, że ustawa ta łamie zawartą w naszej Konstytucji zasadę decentralizacji władzy. Szkoda, że Grzegorz Schetyna tak chętnie oskarżający swoich politycznych oponentów o działania sprzeczne z Konstytucją, nie uznał za stosowne skonsultować z nimi stanowiska swojej partii w tej sprawie przed sejmowym głosowaniem. A to właśnie takimi ustawami niszczy się polską samorządność w sposób o wiele bardziej skuteczny niż poprzez wprowadzanie nawet najbardziej kontrowersyjnych zmian w ordynacji wyborczej.
Ogólnopolskie partie polityczne są bardzo ważnym elementem demokratycznego ładu nie tylko w naszym państwie. Naiwnością jest przekonanie, że demokracja przedstawicielska może bez ich istnienia sprawnie funkcjonować (oczywiście w drugą stronę ta zależność nie działa w sposób automatyczny). Ale to co dotyczy Sejmu i Senatu nie ma przełożenia na samorząd terytorialny. Zwłaszcza ten najniższego szczebla. Każda gmina, każde miasto ma swoje własne problemy i powierzanie w nim rządów komuś tylko dlatego, że należy do tej samej partii co Jarosław Kaczyński, Grzegorz Schetyna czy Katarzyna Lubnauer, jest po prostu nieporozumieniem. To nie oni będą potem podejmowali decyzje dotyczące remontów ulic, termomodernizacji szkół czy zakupu sprzętu do publicznych placówek medycznych. Nie powinny też tego robić osoby mogące w każdej chwili dostać telefon z partyjnym poleceniem, które będą musieli wykonać. Ci którzy zarządzają miastem, działając oczywiście zgodnie z obowiązującym prawem, powinni być zależni jedynie od lokalnego suwerena – mieszkańców gminy czy miasta, w którym pełnią swoje funkcje. I od nikogo innego.
Karol Winiarski