Po premierze „Upiorów” – recenzja
Głośny dramat Henrika Ibsena „Upiory” z 1880 roku w reżyserii Macieja Podstawnego, którego premiera miała miejsce w sobotę 12 maja w Teatrze Zagłębia to z pewnością wydarzenie dużego kalibru obecnego sezonu i to z kilku względów.
Dwuaktówka ma charakter retrospektywny, co jest podejściem dość oryginalnym. Na początku oglądamy scenę końcową, a później cofamy się do wydarzeń, które doprowadziły do finałowego dramatu. Muzyka z kolei jest grana na żywo, a zmiany układu sceny w kilka sekund wymagały niemałej sprawności zarówno aktorów jak i obsługi. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że intensywne światło jednego z reflektorów odbijające się od lustra na scenie przez kilka minut oślepiało część widzów. Jednak to drobiazg, który można poprawić w kilka minut przed kolejnymi przedstawieniami.
Tytułowych upiorów bynajmniej nie należy rozumieć dosłownie. W sztuce są nimi zakłamane ideały i wszystkie elementy klerykalno-mieszczańskiej tyranii moralności, łącznie z purytańsko pojmowaną instytucją małżeństwa z jej patriarchalnymi relacjami ograniczającymi jednostkę. W sztuce te poglądy uosabia wpływowa postać pastora Mandersa (Przemysław Kania), który w jednej ze scen mówi wprost: „Upadły mężczyzna? Nie ma czegoś takiego” Zaś maski noszone prze aktorów, to nic innego jak element symboliki postaw ludzkich.
Poddawanie się tym „upiorom” rodzi jednak określone konsekwencje i Henrik Ibsen pokazywał to nie tylko w tej sztuce, ale niemal w całej swej twórczości schyłku XIX wieku, konsekwentnie walcząc z wszelkimi formami zniewalania umysłów.
W spektaklu owe konsekwencje postępowania według „moralnych” i religijnych nakazów i wbrew naturze są nader tragiczne i skutkują nawet w następnym pokoleniu, dlatego sztuka jest również w pewnym sensie dramatem dziedziczności. Jednak aby poznać cały łańcuch przyczynowo-skutkowy, trzeba wybrać się do teatru i z pewnością warto to uczynić, bo to nietuzinkowa sztuka, sprawnie i z pomysłem zrealizowana.
Na pytanie czy „Upiory” w interpretacji Macieja Podstawnego można jakoś odnieść do współczesności w całej rozciągłości, trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć. Zakłamanie i konformizm są chyba ponadczasowe. Natomiast takie zagadnienia jak choroby weneryczne, kazirodztwo, dzieci ze związków pozamałżeńskich stanowią nadal tabu w niektórych środowiskach.
Można się też zastanawiać czy reżyser nie powinien nazwać rzeczy po imieniu lub wyraźniej pokazać drażliwe problemy, a nie tylko delikatnie je zarysować. Chodzi przede wszystkim o „odziedziczenie” choroby wenerycznej po rozwiązłym ojcu przez Oswalda, (Michał Bałaga) czy też o erotyczny stosunek Oswalda i Reginy (Natasza Aleksandrowitch) – przyrodniego rodzeństwa. Tym bardziej, że reżyser powinien pamiętać, że przeciętny widz zazwyczaj nie przychodzi do teatru uważnie przeczytawszy wcześniej sztukę. Oczywiście zawsze może on powiedzieć, że sam Ibsen przekazał np. informacje o odziedziczonej chorobie wenerycznej dość oględnie, ale to reżyser jest fachowcem, nie widz, a kwestia jest istotna i może ujść uwadze oglądającym.
Biorąc powyższe pod uwagę, tym bardziej należy docenić odwagę żyjącego ponad sto lat temu Henrika Ibsena, którego twórczość w wielu krajach objęta była wówczas cenzurą.
Zdjęcie tytułowe pochodzi z próby medialnej.
„Upiory” Henrik Ibsen – premiera 12.05.2018
Jacek Früehling – tłumaczenie
Maciej Podstawny – reżyseria i adaptacja
Mirek Kaczmarek – scenografia, kostiumy i światło
Marta Śniosek-Masacz – asystentka scenografa, współautorka kostiumów
Ewa Gądek-Rosiak – muzyka i opieka wokalna
Mikołaj Karczewski – ruch sceniczny
Obsada:
Natasza Aleksandrowitch – Regina Engstrand
Maria Bieńkowska – Pani Helena Alving
Barbara Kaczmarek (gościnnie) – Wiolonczelistka
Michał Bałaga – Oswald Alving
Przemysław Kania – Pastor Manders
Andrzej Śleziak – Engstrand
Inspicjentka: Katarzyna Giżyńska
Suflerka: Ewa Żurawiecka