Pochwała „zgniłego” kompromisu
W ostatnią środę premier Słowacji Robert Fico został postrzelony przez samotnego zamachowca. Dzień wcześniej w polskim Sejmie zablokowany został projekt ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, który chciał przeforsować minister Adam Bodnar, być może w porozumieniu z Prezydentem Andrzejem Dudą. Co mają wspólnego te dwa tak odmienne wydarzenia w dwóch różnych krajach? Bardzo dużo. Są skutkiem polaryzacji, która uniemożliwia zawieranie politycznych kompromisów, a szaleńców prowadzi na drogę zbrodni.
Słowacki premier po powrocie do władzy w ubiegłym roku rozpoczął proces umacniania swojej władzy w sposób typowy dla wielu przywódców państw środkowo-wschodniej Europy. Ograniczanie niezależności wymiaru sprawiedliwości, dążenia do podporządkowania mediów publicznych i populistyczna retoryka, to typowe działania podejmowane przez polityków, którzy demokrację traktują w sposób czysto instrumentalny. Dlaczego to robią? Bo chcą i mogą. Z jednej bowiem strony, na ulicach dużych miast odbywały się masowe protesty społeczne. Z drugiej jednak, prowincja w dalszym ciągu udzielała przywódcy partii Smer pełnego poparcia. Przekonali się o tym Słowacy, gdy w niedawnych wyborach prezydenckich kandydat obozu rządowego, Peter Pellegrini – dawny premier, a obecnie koalicjant Smeru, przekonująco pokonał w drugiej turze reprezentanta opozycji. Autorytaryzacja systemu politycznego nie musi być wprowadzana siłowo, w sposób nagły i przede wszystkim likwidujący niektóre mechanizmy demokratyczne. Metoda salami jest o wiele bardziej skuteczna.
Cementowanie władzy przez jedną stronę aktywizuje do działania jej przeciwników. Im bardziej są oni bezradni, tym większy jest ich radykalizm. Gdy uda im się przejąć władzę, co zresztą spowodowane jest najczęściej nieudolnością rządzących i rozczarowaniem wynikającym z pogarszającej się sytuacji ekonomicznej, to ich poczynania determinuje obawa przed utratą z tak trudem zdobytej władzy. Dlatego zaczynają wykorzystywać mechanizmy stworzone przez poprzedników i dążą do ich całkowitego wyeliminowania z życia politycznego. Obustronna intensyfikacja polaryzacji może w skrajnych przypadkach osoby niestabilne psychicznie motywować do politycznych mordów. Tak było w przypadku zabójstwa działacza PiS-u Marka Rosiaka. Polityczną nienawiścią kierował się zabójca Prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Nie inaczej też było w przypadku zamachu na słowackiego premiera.
Jeszcze kilka lat temu zabójstwo motywowane politycznie wywoływało chwilowe wstrzymanie wzajemnych ataków. Oczywiście nie trwało to długo, podobnie jak żałoba po śmierci Jana Pawła II czy po katastrofie smoleńskiej. Teraz nawet na to nie można liczyć. Kiedy kilka dni przed zamachem w Słowacji Donald Tusk w trakcie debaty nad wnioskiem o odwołanie minister Pauliny Hennig-Kloski, oskarżył polityków Prawa i Sprawiedliwości o zdradę na rzecz Rosji, niektórzy sprzyjający Platformie komentatorzy próbowali tłumaczyć to bezpodstawne oskarżenie (podobne do równie absurdalnych oskarżeń Tuska o dokładnie taką sama zbrodnię) spontaniczną reakcją premiera wywołaną emocjami po ucieczce na Białoruś sędziego Tomasza Szmydta – jednego z głównych bohaterów afery hejterskiej. Gdy jednak w czasie, gdy Robert Fico walczył o życie w szpitalu, pojawił się w internecie wyjątkowo agresywny spot Platformy Obywatelskiej utrzymany dokładnie w tym samym duchu, nie było już wątpliwości co do intencji Donalda Tuska. Oczywiście druga strona od razu odpowiedziała równie idiotycznym spotem. Polaryzacja rządzi się swoimi prawami.
Walka na śmierć i życie wyklucza jakiekolwiek porozumienie. Zarzut kierowany wobec Andrzeja Dudy o braku chęci współpracy z obecnym rządem wynika z faktu, że Prezydent nie chce akceptować wszystkich jego działań. Gdy jednak pojawiła się możliwość wypracowania kompromisu w sprawie nowej ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i został on uwzględniony w poprawkach Senatu do uchwalonej przez Sejm ustawy, nastąpił gwałtowny atak sędziowskich radykałów ze Stowarzyszenia Iusticia. Jak zwykle w takich przypadkach Donald Tusk schował głowę w piasek, tak jakby działania jego ministra nie były z nim uzgodnione, w co raczej nikt nie uwierzy. Oczywiście w tej sytuacji okazało się, że także parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej są przeciwni jakiemukolwiek kompromisowi i Adam Bodnar pozostał sam na placu boju. Najzabawniejsza była wypowiedź Grzegorza Schetyny, który tłumaczył się ze swojego poparcia dla poprawki przekonaniem, że wszystko zostało uzgodnione. Tym samym przyznał, że wraz z kolegami i koleżankami wykonuje jedynie partyjne polecenia bez jakiegokolwiek zastanowienia się nad czym głosuje. Po co w takim razie marnujemy co miesiąc miliony złotych na utrzymanie kilkusetosobowej grupy naciskaczy przycisków? Wybierzmy jedynie partyjnych liderów, którzy dysponując poparciem określonej ilości wyborców, będą przy zielonym stoliku decydowali o losach narodu. Będzie szybciej, taniej i bez niebezpieczeństwa korumpowania parlamentarzystów czy radnych naszymi własnymi pieniędzmi, co ostatnio stało się ulubionym sposobem „poprawiania” wyników wyborów.
Przed wyborami parlamentarnymi ówczesna opozycja bezrefleksyjnie poparła propozycję Stowarzyszenia Iusticia uznania wyborów sędziów wyłonionych w drodze konkursowej przez „neo-KRS” za nieważne przy jednoczesnym uznaniu ważności wydawanych przez nich wyroków, co samo w sobie jest kompletnie pozbawione jakiejkolwiek logiki (jak sędziowie, którzy nie byli sędziami mogli wydawać legalne wyroki?). Oczywiście chodzi o miliony spraw, w których zaangażowanych było kilka milionów Polaków. Ale przecież dla prawnych purystów, którzy szermując wątpliwymi argumentami o niekonstytucyjności obowiązujących rozwiązań, chcą pozbawić nominacji kilka tysięcy ludzi, nie powinno to mieć większego znaczenia. Na dodatek propozycja zakładała uznanie nominacji sądowych asesorów, ponieważ nie mieli oni innej możliwości rozpoczęcia kariery zawodowej w sądownictwie. To prawda, ale mieli możliwość wybrania innej drogi życiowej. Poza tym sędziowie, którzy chcieli awansować do sądów okręgowych czy apelacyjnych, też nie mieli innej możliwości kontynuowania swojej kariery zawodowej inaczej niż poprzez start w konkursach rozstrzyganych przez „neo-KRS”. Na dodatek wyeliminowanie kilku tysięcy sędziów oznaczałoby radykalne pogłębienie problemu przewlekłości postępowań sądowych. Widocznie Adam Bodnar, w przeciwieństwie do swoich politycznych mocodawców i sędziowskich radykałów, zdał sobie sprawę z konsekwencji takiego rozwiązania problemów „neo-sędziów”. I zderzył się ze ścianą.
Problem nowelizacji ustawy o Krajowej Rady Sądownictwa pokazuje pułapkę w jaką wpadają politycy, którzy budują swoje poparcie na polaryzacji. Jeżeli się traktuje politycznych przeciwników jak śmiertelnych wrogów, to nie można zawierać ze zdrajcami narodu politycznych porozumień. W przeciwnym razie samemu można zasłużyć na miano zdrajcy, a przynajmniej zdezorientować swoich najwierniejszych zwolenników. Tylko, że to najkrótsza droga do wojny domowej albo kolejnych tragedii spowodowanych przez ludzi, którzy nie będą sobie zdawali sprawy, że to polityczny teatr albo po prostu cyniczna gra o władzę. W XVIII wieku nasi zaborcy uzasadniali swoje działania brakiem zdolności Polaków do rządzenia własnym krajem. Obecni politycy za wszelką cenę starają się dowieść, że mieli rację.
Karol Winiarski