POGLĄDACTWO, czyli prawie polemika z Karolem Winiarskim
Pierwszy zastępca prezydenta pan Krzysztof Haładus na dziewięć miesięcy przed końcem kadencji został decyzją pryncypała „skierowany na inny ważny odcinek”. Przyczyny zaskakującej dymisji są owiane tajemnicą. Jak wyznał sam zainteresowany, nie odbyło się to z jego inicjatywy. Uznał jednak decyzję prezydenta za jedynie słuszną i podczas ceremonii oficjalnego pożegnania złożył mu czołobitny hołd lenny. Taki rozwój wypadków wyraźnie ucieszył prezydenta Chęcińskiego. Z wyraźną dumą skonstatował, że to kolejny zastępca, który „nie odchodzi w atmosferze skandalu”, co napawa go dumą i przepełnia szczęściem. Faktycznie, jak na polskie standardy osiągnięcie to niepospolite.
A jednak nie wszyscy docenili przełomowy dla życia publicznego w Polsce charakter tego wydarzenia. Niezrównany felietonista i niedoceniany lokalny polityk Karol Winiarski podjął temat, choć wydaje się nie podzielać świątecznej atmosfery. Uczynił go przedmiotem artykułu rozważającego problem ulegania konformizmowi. W roli szwarccharakteru obsadził byłego wiceprezydenta, przedstawiając jego polityczną drogę, jako pełną zaskakujących politycznych zwrotów akcji. Swemu artykułowi nadał tytuł znamienny: „Co się z NAMI stało?”. Pyta dramatycznie, sugerując, że zjawisko politycznej mimikry ostatnio upowszechniło się nadmiernie i mało kto jest w stanie obronić się przed jego magnetyzmem. Czy istotnie tak jest, czy przez autora artykułu przemawia raczej rozczarowanie degrengoladą starszego kolegi?
Przedstawiając sylwetkę byłego wiceprezydenta, autor przypomniał, że przez lata znamionowała go wyjątkowa wierność przyjętym zasadom i światopoglądowi. Z nieukrywanym smutkiem odnotował, że z upływem lat ulegała ona systematycznej erozji. Jak daje do zrozumienia, miało to związek z nieodpartą potrzebą odgrywania przez pana K. Haładusa istotnej roli w życiu społecznym. Z czasem najlepiej zarazem znaczącej i lukratywnej. A tak szlachetny zamysł zazwyczaj dopuszcza stosowanie zasady, że cel uświęca środki. Czy należy jednak za znanym ze swej etycznej bezkompromisowości opozycyjnym radnym oceniająco stwierdzać, że postawa pana K. Haładusa jest ilustracją konformizmu łamiącego nawet szlachetne charaktery? I czy aby na pewno należy taka postawę piętnować?
Wielce użyteczna sztuka adaptacji stosowana udatnie przez sympatyczne skądinąd kameleony, przynosi więcej pożytku niż wstydu. Co więcej, w nieustannej walce o byt i rywalizacji między osobnikami w toku ewolucji może być niesłychanie przydatna. Trudno orzec, jaki jest stosunek byłego wiceprezydenta – konserwatysty do darwinowskiej teorii, ale niewątpliwie jako zapalony sportowiec zna zasadę jujutsu – ugiąć się, aby zwyciężyć.
Staropolskie powiedzenie drwi z krowy, która w przeciwieństwie do ludzi myślących pozostaje dozgonnie wierna swojej filozofii życia. I trudno zaprzeczyć ludowej mądrości. Bo i co przeżuwaczom po poglądach? Człowiek to co innego. Cywilizację zbudował na przejściu z gospodarki naturalnej do wymiennej. A światopogląd też może być towarem. Na przykład poparcie polityczne w zamian za niezłą pensję i trochę władzy. Jako rzekł protestancki król Nawarry przechodząc na katolicyzm: „Paryż wart jest mszy”. Wobec takiego przykładu czym jest zmiana poglądów gospodarczych czy politycznych?
Trudno zresztą kwestionować prawo człowieka do zmiany poglądów. Nie zawsze wynika ona z destrukcyjnego wpływu otoczenia. Może być dowodem refleksyjnego myślenia. Nawet św. Tomasz Akwinata przed śmiercią samokrytyczne skwitował dzieło swego życia słowami: „Wszystko, co napisałem, wydaje mi się być słomą” – „Mihi videtur ut palea” Na przeciwległym krańcu znajduje się przywołany w artykule polityczny bon vivant polskiej sceny politycznej – Ryszard Czarnecki. Wydawać by się mogło, że bezgranicznie utożsamia się z poglądami kolejnych partii i staje się ich twarzą. Niezmienna jednak pozostawała tylko potrzeba błyszczenia i osiągania stosownych profitów. Zawsze też wiedział, nie tylko kiedy do partii wstąpić, ale co ważniejsze, kiedy z niej odejść. I to, że nie ugiął się pod naporem opinii w Parlamencie Europejskim wieszczy rychły upadek tego gremium. Europoseł ma znakomite wyczucie polityczne i wie, kiedy opuścić tonący statek.
Autor artykułu „Co się z nami stało” sugeruje, że powszechnie zapadliśmy na konformizm – chorobę współczesnych czasów. W zapasie czekają pewnie jeszcze oportunizm, cynizm a nawet swojskie cwaniactwo. A przecież powyższe przykłady wskazują, że w zmienianiu poglądów nie ma nic złego. Jeśli poglądy się zmienia to oznacza, że się je w ogóle ma lub miewa, nawet jeśli są głęboko ukryte. Ewentualnie, jak w starym dowcipie, można je mieć, ale fundamentalnie się z nimi nie zgadzać.
Znacznie gorzej, gdy polityk jest programowo pozbawiony poglądów. A jednak są tacy, który z braku credo czynią cnotę i świetnie wykorzystują to dla budowania swoje pozycji. Na przykład wydaje się, że urzędujący prezydent miasta poglądów nie posiada w ogóle. Zależnie od okoliczności raz podkreśla, że jest dalekim od polityki samorządowcem, kiedy indziej zaś, że jest prominentnym działaczem PO na szczeblu wiceprzewodniczącego regionu partii. Zaiste proteuszowa to zdolność. Dobiera też sobie odpowiednich pierwszych zastępców – bez charakteru, bez poglądów, a jak pokazuje jego najnowsza decyzja – także bez klasy. Akolitów jednak wciąż mu nie brakuje. Jak słychać w kuluarach Urzędu, w nadchodzących wyborach jego zwolennicy (wyznawcy) popierać go będą na dwa sposoby – poprzez listę partyjną i listę obywatelską. On sam być może niczym Ossowiecki zastosuje sztukę bilokacji i będzie patronem obu list. Wszyscy przecież znają jego wybitną skłonność do robienia show na scenie (na koniu, na ringu itp.).
W przywoływanym artykule autor przede wszystkim atakuje bezideowość i konformizm współczesnych polskich polityków oraz ich elektoratu. Sięga przy tym do zgoła freudowskich analiz duszy, epatuje mglistym pojęciem umysłowej suwerenności. Z sentymentem przypomina lata dziewięćdziesiąte, czasy ludzi otwartych na dyskusję, skłonnych do koncyliacji. Zapewne ma na myśli Mazowieckiego, Kuronia, Geremka, Skubiszewskiego czy Chrzanowskiego lub Kwaśniewskiego. Ubolewa, że obecnie potrzebę dyskusji zastąpiła tęsknota za wodzem i rządami silnej ręki. I czemu się dziwić? Już Krasicki przewrotnie zauważył, że „mądry przedysputował, ale głupi pobił”. Wiadomo, że polską sprawą jest obracać szablą nie ozorem, bo czego jak czego, ale wrogów zewnętrznych i wewnętrznych ci u nas dostatek.
A przecież konformizm i koniunkturalizm w życiu politycznym są normą. Mało kogo dziwią, mało komu przeszkadzają. Jedni uważają, że w życiu „trzeba się pod kogoś podpiąć”, inni wybierają postmodernistyczny permisywizm, czyli rzec można zwykłe poglądactwo. I z tymi dwoma postawami naiwnie próbuje polemizować Karol Winiarski, wyciągając z naftaliny argumenty etyczne. Równie idealistycznie traktuje rolę motywacji finansowej, uznając ją za zbyt banalną. Nie od dziś i nie tylko u nas bardziej od stałości poglądów liczy się kasa. I ewentualnie władza. A obu tych beneficjów nie da się osiągnąć bez stosownej elastyczności kręgosłupa moralnego lub skwapliwego ukrywania swoich prawdziwych myśli. Najlepiej zaś prezentować się jako ideowa tabula rasa, gotowa przyjąć każdą treść, jeśli to może się opłacić. Zatem pytanie „co się z nami stało?” jest postawione niewłaściwe. Trafniej byłoby zapytać – jacy jesteśmy? Odpowiedz brzmi – tacy sami od zarania ewolucji. Owszem czasami mamy epizody głodu idei, ale bardziej pożądamy pełnego talerza. Gdyby przeprowadzić badanie opinii publicznej, co naprawdę przydaje się w życiu, to popierających taki styl życia byłoby co najmniej tylu, ilu dziś zwolenników ma rząd Prawa i Sprawiedliwości. Konformistów najbardziej przyciąga i uwodzi silna, najlepiej autorytarna władza. Rozdająca przywileje i stanowiska po uważaniu, tolerująca nepotyzm. Taka, której dziękuje się nawet za przedmiotowe traktowanie, bo nagrodą jest sama przynależność do grupy skupionej wokół silnego przywódcy. Nie musi on być osobowością czy, broń Boże, demokratą. W gruncie rzeczy nie musi nawet mieć poglądów lub zmieniać je wedle potrzeb. Liczy się chłodny pragmatyzm i umiejętności socjotechniczne. Czysty atawizm, prawo stada. To autokraci kreują konformistów, to konformiści tworzą autokratów. Tak kręci się świat. I o co tu mieć pretensje, że w jakimś mieście jakiś prominentny nawet samorządowiec, jak pisze Karol Winiarski, „nie był w stanie zatrzymać się przed przekroczeniem pewnej granicy. Granicy, po której człowiek staje się pionkiem przesuwanym na szachownicy bez krzty osobistej podmiotowości.”
A jednak pozostaje mieć nadzieję, że nadchodzące wybory samorządowe postawią na naszej miejskiej szachownicy zdecydowanie więcej figur niż pionków.
Janusz Szewczyk