Polexit
Od kilku dni trwa w polskich mediach dyskusja nad ewentualną możliwością opuszczenia przez Polskę Unii Europejskiej. Przeciwnicy obecnego rządu sugerują, że taki jest ostateczny cel Jarosława Kaczyńskiego. Zwolennicy stanowczo temu zaprzeczają podkreślając, że prezes Prawa i Sprawiedliwości nigdy o takiej ewentualności nie wspominał. To niezbyt poważny argument, ponieważ politycy nie zawsze ujawniają swoje prawdziwe intencje. Zwłaszcza, gdy wiedzą, że nie spotkają się one w danym momencie z poparciem wyborców. A wszystkie sondaże zdecydowanie wskazują na zdecydowaną przewagę zwolenników UE w polskim społeczeństwie. Nie znaczy to oczywiście, że Jarosław Kaczyński ma zupełnie inne plany. Ale nie znaczy też, że nie bierze pod uwagę Polexitu
Problemu dalszego polskiego członkostwa w Unii Europejskiej nie można traktować w sposób statyczny, jak to czyni większość polityków, dziennikarzy, a nawet tzw. ekspertów. Wspólnota europejska cały czas podlega wewnętrznej ewolucji, przy czym szybkość zachodzących zmian również podlega cyklicznym wahaniom. Niekoniecznie muszą być one wynikiem zawierania nowych traktatów, co wymaga jednomyślności wszystkich krajów członkowskich. A tą przy 28 (wkrótce 27) członków europejskiej wspólnoty trudno osiągnąć. Dlatego też zmiana może polegać na innym podejściu do stosowania obowiązujących już uregulowań, które zwłaszcza w przypadku tej organizacji nie odznaczają się zazwyczaj nadzwyczajną precyzją. A to oznacza, że można je różnie interpretować i niekiedy dość wybiórczo stosować.
Zmianie podlega także sposób myślenia Jarosława Kaczyńskiego. Traktowanie jego poglądów jako niezmiennych i konsekwentnie realizowanych, to całkowite nieporozumienie. Nawet jeżeli przyjąć, co wcale nie jest takie oczywiste, że w polityce wewnętrznej prezes partii rządzącej ma jasno określony cel, to sposób dochodzenia do niego musi podlegać modyfikacjom, zwłaszcza ze względu na okoliczności, na które nie ma on wpływu. A do takich należy zachowanie naszych zagranicznych partnerów, a także Unii Europejskiej jako całości. Tym samym jego obecne deklaracje, nawet jeżeli są szczere, oddają jedynie obecny stan jego poglądów wynikający z istniejących w chwili obecnej okoliczności. Zmiana tych ostatnich może w oczywisty sposób doprowadzić do zmiany tych pierwszych.
Jarosław Kaczyński z pewnością nie będzie chciał opuszczać instytucji, która będzie miała kształt zgodny z jego poglądami. O konieczności dokonania takich zmian w UE mówił zresztą wielokrotnie, zwłaszcza po brytyjskim referendum. Trudno uznać przedstawiane przez niego propozycje za spójne, skoro postulatom ograniczenia kompetencji organów wspólnotowych towarzyszyły propozycje powołania wspólnej europejskiej armii i wzmocnienia wspólnej polityki zagranicznej wspólnoty. Mało kto już pamięta, że zlecił „znanemu prawnikowi” (którego personaliów zresztą nie chciał ujawnić) napisanie projektu nowego traktatu europejskiego. To, że do tej pory nie poznaliśmy efektów tej pracy może być spowodowane dwoma różnymi przyczynami. Albo zadanie przerosło zleceniobiorcę. Albo też projekt jest gotowy, ale Jarosław Kaczyński zorientował się, że poza Viktorem Orbanem (a i to wątpliwe biorąc pod uwagę jego zachowanie przy ponownym wyborze Donalda Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej) nikt jego propozycji nie poprze, co oznacza, że UE nie przyjmie kształtu oczekiwanego przez obecnego nieformalnego przywódcę państwa polskiego. Za prawdziwością drugiej opcji świadczyć może fakt, że prezes PiS od pewnego czasu nie porusza już sprawy reformy unii w swoich wypowiedziach.
Jarosław Kaczyński nie jest jedyną osobą, która chce Unię Europejską zmieniać. O konieczności zasadniczych reform mówią też inni europejscy politycy. Tyle, że ich propozycje zmierzają w zupełnie odmiennym kierunku niż plany prezesa PiS. Pogłębienie integracji nie wydaje się obecnie możliwe do przeprowadzenia, zwłaszcza gdyby miało dotyczyć unii jako całości. Zdecydowanym zwolennikiem pogłębienia integracji jest nowy prezydent Francji Emmanuel Macron, ale już kanclerz Niemiec Angela Merkel, która najprawdopodobniej we wrześniu po raz kolejny wygra wybory do Bundestagu, nie jest do nich w pełni przekonana. Nie wiadomo również kto wygra przyszłoroczne wybory parlamentarne we Włoszech – w przypadku utraty władzy przez obecnie rządzącą lewicę, ten jeden z największych krajów wspólnoty może nawet całkowicie zmienić swoją do tej pory euroentuzjastyczną politykę. Brak zgody największych krajów członkowskich uniemożliwi przyjęcie nowego traktatu. Na dodatek wymagałoby to również akceptacji mniejszych państw, a weto Polski w takiej sytuacji jest bardzo prawdopodobne.
O ile pogłębienie integracji całej unii nie wydaje się prawdopodobne, to już wydzielenia twardego jądra UE, które integrowałoby się szybciej niż pozostali członkowie, nie można wykluczyć. Być może nawet będzie to nie tyle Europa dwóch prędkości (taka już przecież w praktyce istnieje – nie wszystkie kraje przyjęły euro), ale raczej wielu prędkości – w różnych projektach integracyjnych państwa unijne będą uczestniczyły dobrowolnie, co zresztą będzie oznaczało jedynie rozszerzenie od dawna stosowanej formuły opt out (korzystała z tego głównie Wielka Brytania, ale w przypadku Karty Praw Podstawowych również Polska). Z jednej strony osłabi to jedność wspólnoty, ale z drugiej wzmocni jej wewnętrzną elastyczność i osłabi nurtujące je spory, co do kierunku przeprowadzanych zmian. Zamrożona od lat integracja ruszy z miejsca, chociaż nie będzie dotyczyła tych, którzy zechcą pozostać na jej dotychczasowym etapie, a może nawet cofnąć się w kierunku większej wewnętrznej suwerenności.
Czy taka ewolucja UE skłoniłaby Jarosława Kaczyńskiego do zmiany poglądów? Jeżeli zostałaby zachowana zasada dobrowolności przy pogłębianiu integracji, a środki unijne płynące do Polski nie zostałyby radykalnie ograniczone, to Polexit raczej nie wchodziłby w rachubę. Gdyby jednak ewolucja unii poszła w innym kierunku – np. wydzielenie budżetu państw strefy euro i radykalne zmniejszenie środków finansowych dla pozostałych krajów (nie wymagałoby to prawdopodobnie zgody wszystkich krajów członkowskich), to mogłoby to doprowadzić do zmiany stanowiska prezesa PiS. Tym bardziej, że na pogłębienie współpracy militarnej w ramach UE raczej nie ma co liczyć – Pakt Północnoatlantycki w dalszym ciągu będzie odgrywał o wiele ważniejszą rolę w zakresie zapewnienia Polsce bezpieczeństwa (przynajmniej na papierze). Tym samym korzyści z dalszego członkostwa Polski we wspólnocie mogłyby się zdaniem Jarosława Kaczyńskiego okazać zbyt małe w stosunku do kosztów z tym związanych.
Unia Europejska może jednak wykorzystać już istniejące uregulowania traktatowe do zmiany polityki wobec niektórych państw członkowskich. W ostatnich miesiącach jest to coraz bardziej widoczne w działaniach Brukseli. Przez wiele lat, Komisja Europejska i inne organy UE podchodziły do kwestii naruszania zapisów traktatowych przez poszczególne kraje, w sposób bardzo tolerancyjny. Dotyczyło to zwłaszcza kwestii finansowych – wielokrotne przekraczanie granicy dopuszczalnego deficytu finansów publicznych (3% PKB) przez Niemcy, a zwłaszcza przez Francję, nie spotykało się z poważniejszymi konsekwencjami ze strony Komisji, co zresztą pośrednio doprowadziło do kryzysu greckiego – trudno było karać Greków, gdy Niemcom i Francuzom to samo uchodziło na sucho. Trudno też uznać za konsekwentne działania wobec Viktora Orbana, który od lat łamał zasady demokratycznego państwa prawa w swoim kraju. Częściowo było to oczywiście spowodowane polityczną wirtuozerią węgierskiego przywódcy, który często po unijnej krytyce wycofywał się z niektórych swoich decyzji. Robił to jednak częściowo i na dodatek dopiero po osiągnięciu politycznych celów, które mu przyświecały. Przykładem może być pozbawienie stanowiska Prezesa Sądu Najwyższego András Baka pod pretekstem utworzenia pozornie nowej instytucji – Kurii – nawiązującej do węgierskiej tradycji (w Polsce podobna „reforma” nie mogła obejmować zmiany nazwy Sądu Najwyższego ze względu na oczywiste zapisy konstytucyjne). Po przegranym przez Węgry przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka procesie, były prezes Sądu Najwyższego powrócił do orzekania w Kurii, ale już nie jako jej prezes. Tej swoistej grze w kotka i myszkę stosowanej przez węgierskiego przywódcę sprzyjał fakt, że jego partia (FIDESZ) należała do najważniejszej partyjnej międzynarodówki – Europejskiej Partii Ludowej. Ponieważ jej członkiem była tez Platforma Obywatelska, stąd też jednym z jego największych obrońców przez wiele lat był … Donald Tusk, który również w ten sposób ponosi współodpowiedzialność za obecną sytuację w Polsce.
W chwili obecnej taka polityka Unii Europejskiej wydaje się już należeć do przeszłości. Wielki kryzys finansowy strefy euro spowodował, że zaczęto w większym stopniu kontrolować przestrzeganie dyscypliny finansowej – w ubiegłym roku jedynie Francja i Hiszpania przekraczały dopuszczalną granicę deficytu budżetowego (dziesięć krajów zanotowało nawet nadwyżkę budżetową), a w większości krajów zadłużenie zaczęło stopniowo maleć, choć nadal znacznie przewyższało maksymalną wartość (60% PKB). Narastające tendencje autorytarne w niektórych krajach, także w tych które nie należą do UE, zmieniły również nastawienie wobec „niegrzecznych” członków wspólnoty. Widać to wyraźnie na przykładzie naszego kraju, wobec którego wszczęto w ostatnim okresie kilka postępowań. O ile niektóre wydają się w pełni zasadne (sprawa Puszczy Białowieskiej), to w innych widać rażącą nadgorliwość Komisji. Dotyczy to przede wszystkim kwestii zróżnicowania wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn. Ustawa przywracająca poprzednie uregulowania w tej sprawie (65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet) została uchwalona rok temu i nie wzbudziła wówczas prawnych zastrzeżeń Brukseli (ekonomiczny absurd tej zmiany to zupełnie inna kwestia). I nagle tuż przed jej wejściem w życie okazuje się, że narusza ona prawa równościowe. Żeby jeszcze bardziej zabawnie pokrzywdzone mają być kobiety. Tymczasem zróżnicowanie wieku emerytalnego rzeczywiście jest przejawem skrajnej dyskryminacji, ale mężczyzn, a nie kobiet. To przecież ci pierwsi będą mogli przejść na emeryturę pięć lat później niż przedstawicielki tzw. słabej płci. Tymczasem przeciętny wiek życia kobiet wynosi w chwili obecnej 82 lata, a mężczyzn zaledwie 74 lata. Tym samym przeciętna kobieta będzie mogła spędzić na emeryturze średnio o 13 lat dłużej niż jej męski rówieśnik. Trudno o bardziej jaskrawy przykład naruszenia zasady równości, czego – co najdziwniejsze nawet w Polsce – nikt nie dostrzega. Widać, jak bardzo feministyczna narracja zdominowała sposób myślenia europejskich elit.
Działania obecnych polskich władz w sposób wyraźny znalazły się na kursie kolizyjnym z obecną polityką Komisji Europejskiej. Ale Komisja Europejska nie jest najważniejszym organem Unii Europejskiej. Z punktu widzenia naszego dalszego członkostwa we wspólnocie zdecydowanie ważniejsze będą działania podejmowane przez Radę Europejską czyli przywódców państw członkowskich. To oni podejmują najważniejsze decyzje, w tym przede wszystkim dotyczące wielkości i sposobu podziału unijnego budżetu. A przecież to głównie napływ środków unijnych zmieniających od kilkunastu lat Polskę, w największym stopniu zadecydował o tak dużym poparciu polskiego społeczeństwa dla członkostwa w UE. Jednocześnie widać też z jak dużą niechęcią spotykają się wszelkie próby wpływania Brukseli na decyzje polskich władz – i to nawet ze strony jej przeciwników. Jeżeli więc bezpośrednie korzyści finansowe ulegną radykalnemu zmniejszeniu, a jednocześnie spory między polskimi władzami, a pozostałymi członkami europejskiej wspólnoty doprowadzą do nałożenia na nasz kraj kar finansowych, to poparcie dla UE może w Polsce znacząco się zmniejszyć. A wtedy Polexit może stać się realną opcją polskiej polityki zagranicznej. I to nawet wówczas, gdy Jarosław Kaczyński nie będzie już miał decydującego wpływu na losy naszego kraju.
Karol Winiarski