Pomożemy
Czas dłużył się niemiłosiernie. Podrygami gałązki zerwanej z jedynego drzewka w okolicy nie można była za nic rozluźnić dusznej atmosfery, zgęstniałej nie tylko od upału w istocie typowego dla ostatniej dekady lipca.
Oddelegowany w charakterze klakiera dobrowolnego Obywatel Naczelnik Szaraczek kurczowo trzymał się przydzielonej dykty z manifestem poparcia, w której widział jedyne pocieszenie w taki skwar, chociaż przez wykorzystanie wyrobu farbopodobnego dłonie przybrały odcień cynobru.
— Nad naszym Miastem zaświeciło dziś Słońce! — niesiony echem triumfalny okrzyk przestraszył nawet skrzydlatych gości katarzyńskiej hałdy. — Niepostrzeżenie lata wspólnej pracy i wspólnych wyrzeczeń przynoszą tę wiekopomną chwilę. Pracę wykonaliśmy kolektywnie, stojąc ramię w ramię z łopatami, wydzierając w pocie czoła z każdej piędzi naszej Zagórskiej Ziemi kamienie, przybliżające nas do śmiałego osiągnięcia. Chociaż podobnymi kamieniami oponenci starali się zamknąć nam usta, to nie poddaliśmy się, co jeszcze bardziej zwarło nasze szeregi w walce o pokój, dobrobyt i ducha rywalizacji piłkarskiej! — wymachując górnymi kończynami, z niezdrową emfazą kroczył w niestylistyczne meandry Polszczyzny Towarzysz Rudzielec.
W Załączniku 4 B do „Instrukcji spontanicznego wyrażania poparcia” wyraźnie stało: „W razie ataku samozachwytu Pierwszego Futbolisty, nabrać w płuca powietrza do oporu i szkalować Poprzedników”. Ponieważ Obywatel Naczelnik Szaraczek zdążył przyzwyczaić się do służbowego kompletu szklaneczek w plastikowych koszyczkach, nie musiał być dwa razy zachęcany do publicznej deklamacji przygotowanego paszkwilu z odpowiednimi akcentami. Wnikliwy Czytelnik pamięta z pewnością niezupełnie skromne zwierzenia Obywatela Naczelnika na okoliczność utalentowania po linii literackiej.
— Tak oto chylimy dzisiaj czoła przed namacalnym dowodem trudu i czynu! Niechaj zamilkną wraże i kłamliwe knowania, jakoby ZPS postawiliśmy sobie. Zakłamanym karłom reakcyjnym przecieramy oczy, bowiem służyć będzie nie tylko współczesnym, ale naszym dzieciom oraz ich dzieciom. Jest to nie tylko manifest naszego perspektywicznego myślenia, ale przede wszystkim okazanie płomiennej solidarności z przyszłymi pokoleniami. Wszak to jeszcze nasze wnuki będą spłacać zaciągnięte zobowiązania, a ponieważ hojność nasza nie znała granic, toteż potomkowie nasi z podobną przestrogą wyjdą do swoich latorośli, co tylko pokazuje, jak dalekowzroczni jesteśmy obecnie! — rozpływał się w zachwycie Pierwszy Wizjoner.
Logorea Towarzysza Rudzielca zdawała się nie mieć końca, gdy ni stąd, ni zowąd ozwał się – pobudzony kopniakiem społecznego moderatora – Radny Grzegorzewski, fundujący sobie co rusz fotografie do miejscowej bulwarówki (kto to widział, jak się ta moda na zdjęcia z obiektywem w odwrotną stronę rozpanoszyła). Przywołany do porządku wykrzyczał płomienny manifest, jak oszalały łopocząc wyblakłą tabliczką, nie znając litości dla służbowego gwizdka.
— Trzeba wiedzieć niedowiarkom — nie ustawał w peanach pod własnym adresem Towarzysz Arkadiusz — o niewspółmiernym do efektu rachunku strat. Tak oto bohaterskim męczeństwem przed jeszcze wrogim nam Wymiarem Sprawiedliwości polegli na placu boju poszczególni Prezesi.
Nieczytelność instrukcji nie zwiodła Naczelnika Szaraczka, ponieważ pohukiwania pełne gorzkiej krytyki tłumu przypomniały rozpiskę reakcji niekontrolowanych. W tamtej chwili nie było przy ulicy Zagórze Małe duszy, która w tym rozgardiaszu mogłaby wychwycić chociażby ułamek z długiej listy preparowanych oskarżeń pod adresem Towarzysza Maruszewskiego, Przewodniczącego Jackowskiego oraz Delegatki Karinowskiej, które wypłynęły spod plugawych piór Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego przy ulicy Bolesława Bieruta. Nawet najbardziej zainteresowany życiem społeczno-politycznym Miasta nie zawiódłby się po takiej stracie, gdyż Towarzysz Rudzielec powtórzył doskonale znane wszystkim losy apokryficzne koryfeuszy walki o świetlaną przyszłość w cieniu piłkarskich reflektorów.
— Do emerytury — dumał Szaraczek — zostało mi parę latek, a drugie tyle pewnie jeszcze na tym padole. Nie doczekam czasów, gdy całą tę sitwę nie tyle co rozgonią, a przede wszystkim przyskrzynią. Nie doczekają tego także moi najbliżsi. Jedyne co ich czeka, to pewnie niekończące się remonty. W ostateczności zasługują na podobny los z dwu powodów: będą łatać dziurę budżetową gminy pogłębioną przez kabotyńską pożyczkę, a po wtóre ktoś musi wreszcie odpowiedzieć za wybór tej Ekipy. Wiadomo wszak, że zapłacą Wybierający, a nie Wybrańcy…
Jakub Tomasz Hołaj-Krzak
Warszawa, 22 VII 2021