Powrót do przeszłości
Wrócił. Przygalopował na białym koniu i pozamiatał. Na razie w Platformie. Zostawił partię prawie siedem lat temu przenosząc się do wielkiego świata. W tym czasie jego niesforne „dzieci” przegrały wszelkie możliwe wybory, a na dodatek roztrwoniły prawie cały majątek (poparcie wyborców) i jeszcze totalnie się ze sobą skłóciły. Dlatego „tatuś” musiał wrócić i zrobić porządek. Cała rodzina powitała jego powrót z entuzjazmem. No, prawie cała.
Nieprzypadkowo powrót Donalda Tuska nastąpił tego samego dnia co kolejna reelekcja Jarosława Kaczyńskiego. Podobno ostatnia, ale przecież Ojczyzna może ponownie wezwać, tak jak właśnie wezwała jego głównego adwersarza. Jerzy Giedroyć mówił, że Polską rządzą trumny Piłsudskiego i Dmowskiego. Okazuje się, że obecnie od prawie dwóch dekad podział polityczny w naszym kraju ogniskuje się wokół dwóch żyjących liderów. Bez mała bogów. Jak w mazdaizmie. Bóg dobra – Ahuramazda i bóg zła – Aryman. Tylko identyfikacja się zmienia w zależności od politycznych sympatii oceniającego.
Jeszcze za „pierwszego” Tuska Platforma Obywatelska wprowadziła powszechne wybory Przewodniczącego (głosowanie wszystkich członków partii). Właśnie w taki sposób został nim w styczniu ubiegłego roku Borys Budka. Tym razem jednak szefem partii została osoba dopiero co wybrana przez Radę Krajową (mniej więcej 1% ogółu członków partii) na wiceprzewodniczącego PO. Wiceprzewodniczących jest czterech, ale w przypadku braku Przewodniczącego (np. w wyniku rezygnacji), szefem zgodnie ze statutem zostaje najstarszy wiekiem. Czyli decyduje metryka (taka swoista gerontokracja), a nie członkowie. Nie ma oczywiście wątpliwości, że Tusk wygrałby te wybory w cuglach. Ale mógłby w nich wystartować także Rafał Trzaskowski. A to pokazałoby, że nie ma w Platformie pełnej jednomyślności. Demokracja jest dobra, o ile nie psuje propagandowego wizerunku.
Od wielu lat partie lewicowe, a z czasem również centrowe, jak mantrę powtarzają hasła o równouprawnieniu kobiet. Platforma jakiś czas temu, i to za rządów Donalda Tuska, dołączyła do tego grona wprowadzając różnego rodzaju parytetowe zasady na własnych listach wyborczych. To absurdalne i w gruncie rzeczy seksistowskie praktyki – płeć, podobnie jak narodowość, rasa, wyznanie, pochodzenie społeczne, wiek czy preferencje seksualne, nie powinna mieć żadnego znaczenia. Liczyć się powinny wyłącznie kompetencje. Ale na świecie panuje moda na takie swoiste równouprawnienie, a Platforma chce należeć do światowego mainstreamu. W ścisłym prezydium PO (Przewodniczący i jego czterej zastępcy) było do tej pory czterech panów i jedna pani – Ewa Kopacz. Teraz mamy w pełni „męską szatnię”. Dlaczego? Dlatego, że Ewa Kopacz była starsza od Donalda Tuska i to ona po ustąpieniu Borysa Budki zajęłaby jego miejsce. Dlatego musiała zrezygnować. Podobnie jak rok temu Małgorzata Kidawa-Błońska, żeby ustąpić miejsca Rafałowi Trzaskowskiemu. Zasady zasadami, ale interes polityczny jest najważniejszy. Dlatego kobieta musi ustąpić. Ale jest nadzieja. Donald Tusk zapowiedział, że Ewa Kopacz wróci do Prezydium. Kwiatek do kożucha trzeba ponownie przypiąć. Żeby ładnie wyglądało.
Borys Budka jako lider PO odniósł dwa sukcesy. Pierwszy raz półtora roku temu wygrywając wybory na funkcję Przewodniczącego partii. I drugi raz teraz składając rezygnację. Jego wystąpienie przejdzie do historii. To sztuka osobistą klęskę przedstawić jako zwycięstwo (przypomina to trochę odezwę Józefa Piłsudskiego z sierpnia 1914 roku, gdy po fiasku próby wzniecenia powstania w zaborze rosyjskim podporządkowywał się swoim politycznym przeciwnikom – Naczelnemu Komitetowi Narodowemu założonemu przez konserwatystów krakowskich – ogłaszając, że taki od samego początku był cel jego działań). Na dodatek tak często mijał się z faktami, ze przebił w tym Mateusza Morawieckiego. A to naprawdę spore osiągnięcie.
Największym przegranym jest z pewnością Rafał Trzaskowski, który nie spodziewał się powrotu do kraju dawnego lidera (gwoli prawdy, mało kto się spodziewał). Trzeba przyznać, że przez ostatni rok Prezydent Warszawy ciężko pracował, aby zmarnotrawić ogromne poparcie, które zdobył w wyborach prezydenckich. Kunktatorskie zachowanie doprowadziło go do politycznej marginalizacji, a sobotnie zachowanie (opuszczenie sali obrad i odmowa rozmowy z dziennikarzami) pokazało, że emocjonalnie nie dorósł do roli lidera. I nie usprawiedliwia takiej postawy szok jakiego doznał, gdy okazało się, że z ulubieńca partii, w ciągu kilku dni stał się powszechnie krytykowanym hamulcowym. Na szczęście dla niego władze PO nie zdecydowały się na demokratyczne wybory nowego Przewodniczącego PO – gdyby odbyły się teraz, na fali entuzjazmu po powrocie Donalda Tuska, poniósłby w nich upokarzającą porażkę.
W tej chwili niedoszły lider opozycji ma kilka możliwych dróg do wyboru. Może przejść do Szymona Hołowni i stworzyć silny blok polityczny sytuujący się pomiędzy PO i PiS. Może wyjść z Platformy i na bazie swojego stowarzyszenia założyć nowe polityczne ugrupowanie. Może się próbować porozumieć z Tuskiem, który nie widzi siebie w roli Prezydenta RP, a i co do pełnienia funkcji premiera również nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony. I w końcu, obrażony na cały świat, może się skoncentrować na rządzeniu w Warszawie, co zresztą chyba i jemu, i miastu wyszłoby na dobre. Ponieważ dwa pierwsze rozwiązania wymagają woli i determinacji, są raczej poza zasięgiem wiceprzewodniczącego PO. Trzecie zależy od decyzji Tuska, a ten raczej ma w zwyczaju marginalizowanie swoich wewnątrzpartyjnych przeciwników. Pozostaje czwarte wyjście i czekanie na kolejną szansę. Tyle, że ta może już nie nadejść.
Wystąpienie Donalda Tuska na Radzie Krajowej przyniosło skutki podobne do wypicia kilku puszek Red Bulla. Znajdująca się w letargu Platforma Obywatelska ożyła. To zresztą dość symptomatyczne, że najstarszy z pretendentów do władzy miał największą energię i wolę walki. Problem polega na tym, że sposobem mobilizowania partii stał się monotematyczny atak na Prawo i Sprawiedliwość. Manichejski podział na dobrą opozycję i złą partię rządzącą jest może i politycznie skuteczny, ale społecznie dewastujący. Z przeciwnikami politycznymi rywalizuje się o głosy wyborców. Z wrogami się walczy na śmierć i życie. Tylko, że za każdą z partii stoją wyborcy, którzy oddali na nią swoje głosy i którzy się z nią identyfikują. To też są Polacy. To też są obywatele. To też są ludzie. Tyle, ze inaczej myślący i mający inne poglądy. Czy oni też są złem? Stygmatyzowanie milionów ludzi, którzy tak po prostu nie znikną, nigdy do niczego dobrego nie prowadziło. I nie doprowadzi.
Plan Donalda Tuska jest dość prosty i przejrzysty. Kluczem jest wzmocnienie polaryzacji sceny politycznej i przedstawienie siebie jako lidera sił dobra. To powinno pozwolić Platformie Obywatelskiej odzyskać pozycję lidera opozycji. Osłabione pozostałe partie opozycyjne albo zgodzą się na role przystawek dominującej partii, albo oskarżane o konszachty ze złem i osłabianie sił dobra, zostaną zmarginalizowane. A wtedy Donald Tusk na czele zjednoczonych hufców opozycji wyruszy na bój. A bój to będzie ostatni.
Ta strategia ma jednak kilka słabych punktów. Nie ulega raczej wątpliwości, ze Platforma wróci na fotel lidera opozycji. Zapewne zbliży się do od prawie roku nieosiągalnej granicy 25 procent poparcia. Kto wie, może w niektórych sondażach znajdzie się tuż za Prawem i Sprawiedliwością, zwłaszcza gdy nadejdzie czwarta fala pandemii i wrócą różnego rodzaju obostrzenia. Ale to jeszcze nie znaczy, że pozostałe ugrupowania dadzą się zwasalizować. Najbardziej osłabiona Polska 2050 Szymona Hołowni, dla której poparcie spadnie prawdopodobnie do około 10%, z pewnością podejmie walkę o przetrwanie. Podobnie Nowa Lewica oraz Koalicja Polska, której zresztą powrót Tuska chyba najmniej zagraża. A to siłą rzeczy oznaczać będzie intensyfikację konfliktu na opozycji. Bo przecież w tej całej strategii nie chodzi o odebranie głosów Zjednoczonej Prawicy, a jedynie o przeciągnięcie jak największej ilości opozycyjnych wyborców na swoją stronę. To zresztą nic nowego. Platforma pod rządami Ewy Kopacz, Grzegorza Schetyny czy Borysa Budki próbowała to robić od lat. Tyle, że Donald Tusk liczy, że uda mu się to przeprowadzić o wiele skuteczniej. Sam zresztą przyznał, że decyzję o powrocie podjął, gdy poparcie dla Platformy w sondażach spadło do 10-12 procent. Chodziło mu więc o ratowanie partii, którą sam stworzył. Własnego politycznego dziecka. Odsunięcie PiS-u od władzy jest oczywiście dla niego ważne. Ale tylko jeżeli zrobi to Platforma Obywatelska. A najlepiej jeżeli zrobi to Platforma Obywatelska pod jego kierownictwem.
Poza marnowaniem energii na wojny pomiędzy opozycyjnymi partiami, strategia Tuska może skutkować jeszcze bardziej negatywnymi konsekwencjami. W 2015 roku PiS uzyskał w Sejmie większość bezwzględną głównie dlatego, że 8-procentowego progu wyborczego nie przekroczyła Zjednoczona Lewica. A nie przekroczyła, ponieważ PO skutecznie odebrała jej część elektoratu (drugą część odebrała Partia Razem). Dzięki temu zwycięskie ugrupowanie, czyli Prawo i Sprawiedliwość, uzyskało kilkanaście dodatkowych mandatów i możliwość sprawowania samodzielnych rządów. Ten scenariusz może się powtórzyć.
I w końcu jest trzeci efekt antyPiS-owskiej krucjaty Donalda Tuska. Nic tak nie mobilizuje elektoratu jak poczucie zagrożenia. Atrakcyjność Zjednoczonej Prawicy w ostatnich miesiącach znacznie osłabła. Polski Ład zatrzymał co prawda tendencję spadkową jeżeli chodzi o notowania sondażowe, ale nie przywrócił 40-procentowego poparcia, na co liczył Jarosław Kaczyński. Powrót Donalda Tuska i jego wojownicza retoryka mogą odświeżyć zacierające się już wspomnienia „ośmiu minionych lat” i nadać Zjednoczonej Prawicy nowej dynamiki. Platforma zostanie liderem opozycji, ale wybory po raz trzeci przegra. Tyle, że tym razem pod przewodnictwem Donalda Tuska.
Czy w związku z tym Platforma nie ma szans na odzyskanie władzy, a powrót Donalda Tuska był nawet z punktu widzenia opozycji błędem? Niekoniecznie. Prawo i Sprawiedliwość wykazuje coraz widoczniejsze objawy zużycia materiału. Brak energii widać u samego prezesa. Kuriozalna konferencja prasowa Jarosława Kaczyńskiego z okazji powrotu do PiS-u syna marnotrawnego, czyli posła Lecha Kołakowskiego, dzięki któremu Zjednoczona Prawica ma arytmetyczną połowę poselskich mandatów pokazuje, jak blisko jest od wzniosłości do śmieszności. Przystawki głównej partii coraz częściej próbują pokazać swoją odrębność i poszerzyć zakres swojej niezależności, a między Jarosławem Gowinem a Adamem Bielanem trwa otwarta wojna. Kwestionowane są nawet strategiczne projekty Zjednoczonej Prawicy, a szansa na ich przeforsowanie być może będzie zależała od poparcia części opozycji. To źle wróży na przyszłość i jeżeli strach przed Tuskiem nie otrzeźwi koalicjantów, może to być ostatnia kadencja rządów Zjednoczonej Prawicy. Tym samym do władzy powróci Platforma Obywatelska w sojuszu z innymi partiami opozycyjnymi. Powróci i co dalej?
W swoim wystąpieniu na Radzie Krajowej PO Donald Tusk nie przedstawił wizji Polski jaką chce budować, gdy już pokona siły zła czyli PiS. Być może dalej uważa, że „jak ktoś ma wizję, to powinien udać się do lekarza”. Ale bardziej prawdopodobne jest, że po prostu nie ma na to pomysłu. Taki właśnie wniosek nasuwa się po konferencji prasowej, która miała miejsce dzień później (to akurat pozytywnie odróżnia go od Jarosława Kaczyńskiego, który od kilku lat ogranicza się do wygłaszania oświadczeń, po których bez słowa odwraca się tyłem do dziennikarzy i opuszcza salę). Z jego wypowiedzi wynikało, że celem będzie walka z inflacją, zadłużeniem państwa i rezygnacja z podnoszenia obciążeń finansowych obywateli. To zresztą logiczna konsekwencja zarzutu wobec rządzących, że zafundowali Polsce trzy d: dług, daniny, drożyznę. Pomijając już fakt zasadności tych zarzutów i „osiągnięć” Tuska w nakładaniu nowych podatków i zwiększaniu długu publicznego w okresie gdy był premierem, oznaczałoby to w praktyce rezygnację z poprawy systemu usług publicznych, a przede wszystkim ochrony zdrowia. Do czego prowadzi oszczędzanie kolejnych rządów na tej newralgicznej dziedzinie naszego życia pokazała pandemia. Wszyscy eksperci od lat powtarzają, że albo radykalnie zwiększymy nakłady na ochronę zdrowia, albo podobne tragedie będą się coraz częściej powtarzały. A nakłady można zwiększyć albo kosztem innych wydatków, albo poprzez zwiększenie zadłużenia, albo poprzez podwyżkę składki zdrowotnej. Z wypowiedzi Donalda Tuska wynika, że wszystkie trzy możliwości są dla niego nie do przyjęcia. Czyli będzie tak jak było.
Jesienią 2005 roku ostatecznie rozpadł się POPiS. Od tego czasu Jarosław Kaczyński i Donald Tusk toczą między sobą walkę na śmierć i życie. Polska jest jej areną, a Polacy jej przedmiotem. Odbywa się to kosztem dewastacji większości instytucji, politycznych zwyczajów i rozumienia dobra wspólnego. Ostatnie lata przyniosły nasilenie tych procesów. Ale Donald Tusk tego nie naprawi. Nie naprawi, ponieważ sam jest ich współautorem. I nic się w Polsce nie zmieni dopóki ci dwaj, coraz bardziej archaiczni, panowie będą rozgrywali między sobą kolejne partie politycznych szachów na szachownicy, którą jest Polska, a Polacy jak pionki będą przez nich przesuwani z miejsca na miejsce biernie się temu poddając, a nawet entuzjastycznie temu przyklaskując.
Karol Winiarski