Prawda nie wyzwala
Książka holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeecka i reportaż Marcina Gutowskiego w TVN24 wywołały polityczną burzę. Do tej pory przedmiotem kontrowersji były kontrowersje co do wiedzy Jana Pawła II o przypadkach seksualnej deprawacji dzieci przez wysokich dostojników Kościoła katolickiego. Teza obrońców, że do papieża informacje o ich seksualnych zbrodniach nie dochodziły, stopniowo upadała pod naciskiem kolejno ujawnianych faktów. Teraz sprawa dotyczy działań podejmowanych przez arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły wobec księży, którzy popełniali przestępstwa seksualne. Wina części z nich została potwierdzona wyrokami sądowymi. Dowodami są również materiały Służby Bezpieczeństwa, które przez autora reportażu zostały zweryfikowane zeznaniami świadków i jedynie punktowo kwestionowane są przez jego krytyków. Ze względu na pozycję Jana Pawła II w polskiej historii i fakt, że od jego śmierci minęło zaledwie 18 lat, oskarżenia formułowane pod jego adresem musiały wywołać reakcję. Co ciekawe, nie było to jednak spontaniczne oburzenie społeczeństwa, które ruszyło bronić papieskich pomników i układać stosy dla dziennikarzy TVN. Nawet Episkopat zajął wyważone stanowisko wzywając do dogłębnej analizy dokumentów przez historyków. Do ataku za to ruszyli politycy, w zachowaniach którym ciężko dostrzec wpływ nauczania Jana Pawła II, ale którzy zobaczyli w całej sprawie kolejne polityczne złoto, które w roku wyborczym trzeba wykorzystać.
Działania podejmowane przez Karola Wojtyłę wobec księży, którzy popełniali seksualne przestępstwa były zgodne z watykańską instrukcją „Crimen sollicitationis” wydaną jeszcze w 1922 roku, która w praktyce pozwalała na przenoszenie księży oskarżanych o łamanie prawa kanonicznego w sprawach seksualnych do innych parafii. Nie odbiegały one też od ówczesnych standardów funkcjonujących w całym społeczeństwie, które z dzisiejszego punktu widzenia wydają się skandaliczne. To zresztą nie jedyny tego typu przypadek, gdy obecne oceny pewnych zachowań radykalnie odbiegają od tego, jak były one postrzegane wówczas, gdy miały miejsce. Na dodatek w okresie PRL-u Kościół Katolicki w Polsce funkcjonował w dużym stopniu na zasadzie oblężonej twierdzy, co wzmacniało wewnętrzną solidarność i niechęć do karania księży, którzy naruszali prawo, aby nie dawać argumentów komunistycznej władzy. Dochodził do tego głęboki konserwatyzm wobec wszelkich zachowań seksualnych, co paradoksalnie sprzyjało pedofilom. Ich czyny traktowano jak grzech niewiele różniący się od innych naruszeń tej sfery ludzkich zachowań. A w przypadku księży, wszelka aktywność seksualna była grzechem i niewiele w tej kwestii zmieniło się do dziś. Jednocześnie jednak zdawano sobie sprawę, że utrzymywanie czystości przez młodych mężczyzn nie jest takie proste i przez palce patrzono na ich seksualną aktywność. To zaś zacierało radykalną różnicę między przypadkami łamania celibatu, a rzeczywistymi przestępstwami seksualnymi.
Jan Paweł II zmienił feralną instrukcję sprzed stu lat. Zrobił to jednak dopiero w 2001 roku i to najprawdopodobniej dzięki determinacji Jozefa Ratzingera, czyli późniejszego papieża Benedykta XVI. Nawet jednak wówczas procedura postępowania w przypadku księży-pedofilii nie przewidywała powiadamiania organów ścigania. Brudy należało prać po cichu. Trudno to usprawiedliwić obawą przed politycznym wykorzystywaniem tego typu spraw przez władze, ponieważ po upadku komunizmu takiego zagrożenia już nie było. Niczym to się jednak nie różni się od sposobów postępowania władz zdecydowanej większości innych korporacji zawodowych czy biznesowych, które starają się unikać sytuacji mogących pogorszyć ich społeczny odbiór, a na dodatek liczą, że w razie czego same będą mogły uniknąć odpowiedzialności. Tyle, że przecież Kościół Katolicki nie jest zwykłą korporacją.
Przez cały okres pontyfikatu Jana Pawła II nie podjęto zdecydowanych działań wobec najbardziej skompromitowanych hierarchów (arcybiskupa waszyngtońskiego Teodora McCarricka, arcybiskupa Wiednia Hansa Groëra czy założyciela Legionu Chrystusa ojca Maciela Degollado), chociaż informacje o ich przestępstwach docierały do Watykanu. Nawet jeżeli przyjąć, że nie trafiały one do Jana Pawła II, w co zresztą trudno uwierzyć (zaprzeczał temu sam Franciszek, a wyraźnie potwierdzały osoby, które osobiście informowały papieża o zbrodniach), to przecież współpracownicy, którzy mieli je ukrywać przed papieżem, nie znaleźli się tam przypadkiem. Stanowiska, które zajmowali powierzył im sam papież. A za działalność swoich nominatów też ponosi się odpowiedzialność.
Najbardziej jednak przygnębiającą sprawą jest stosunek naszego papieża, ale i całego Kościoła, do ofiar. Widać wyraźny brak jakiegokolwiek zainteresowania ich losem. Nie widać żadnego współczucia, nie mówiąc już o udzielaniu psychologicznej pomocy czy wypłacaniu materialnego zadośćuczynienia za zbrodnie popełniane przecież nie przez prywatne osoby, ale przez duchownych, którzy możliwość wykorzystywania seksualnego swoich ofiar nabywali dzięki pełnieniu posługi kapłańskiej. I to jest największy zarzut w stosunku do całej instytucji, ale też do samego Karola Wojtyły, który tak często głosił potrzebę ochrony najsłabszych. Tymczasem za pięknymi słowami w tym przypadku nie szły czyny. Ofiary nie mogły liczyć na wsparcie instytucjonalnego Kościoła.
Poznanie pełnej prawdy o zakresie odpowiedzialności Karola Wojtyły za zło, które miało miejsce w Kościele Katolickim, wymaga pogłębionych badań. To dobrze, że Episkopat takie właśnie stanowisko zajął zaraz po emisji reportażu Marcina Gutowskiego. Tyle, że za słowami ponownie nie idą czyny. Archiwa polskich kurii są zamknięte nie tylko przed dziennikarzami, ale i przed naukowcami, którzy chcieliby szukać prawdy o tych sprawach. Zamiast tego padają oskarżenia ze strony arcybiskupa Marka Jędraszewskiego o „drugi zamach na papieża” i przyjmowane z góry założenie, że Jan Paweł II jest niewinny. To głównie stanowisko starszych hierarchów, którzy byli bliżej związani z polskim papieżem. I którzy często współuczestniczyli w akcji ukrywania grzechów przedstawicieli Kościoła.
Ocena polskiego papieża wyłącznie przez pryzmat jego stosunku do kościelnych przestępców seksualnych byłaby oczywiście ogromnym uproszczeniem. Działalność Jana Pawła II była wielowymiarowa i każdy jej aspekt należy rzetelnie oceniać. Z pewnością Karol Wojtyła miał ogromne zasługi w poszukiwaniu zbliżenia innymi religiami (zwłaszcza z judaizmem), chociaż nie był tu prekursorem, a i realne efekty tych działań trudno uznać za spektakularne – zwłaszcza jeżeli chodzi o rosyjskie prawosławie. Przyczynił się też do pozytywnego wyniku referendum akcesyjnego do UE wygłaszając słynne zdanie „od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, że bez jego wsparcia wynik referendum byłby inny. Przewaga zwolenników akcesji była ogromna, a jedyny problem stanowiła frekwencja, która mogła się okazać niewystarczająca. Zawsze jednak pozostawała wówczas droga parlamentarna, a wejście Polski do UE popierały wszystkie najważniejsze ugrupowania polityczne.
Niewiele natomiast wspólnego z rzeczywistością ma teza o kluczowej roli papieża w obaleniu komunizmu. Można przypuszczać, że pielgrzymka Jana Pawła II w 1979 roku miała znaczenie dla powstania „Solidarności” rok później – tłumy Polaków uczestniczące w papieskich mszach transmitowanych przez telewizję pokazywały siłę Kościoła i mogły natchnąć odwagą tych, którzy rok później strajkowali. Z drugiej jednak strony powody protestów były czysto ekonomiczne, a postulaty polityczne i religijne pojawiły się dopiero w drugiej fazie strajku w Stoczni Gdańskiej. Podobnie to również katastrofalny stan gospodarki doprowadził do obrad okrągłego stołu, wyborów czerwcowych i upadku systemu komunistycznego. Trudno upatrywać w tym roli Jana Pawła II, zwłaszcza kiedy przeanalizuje się badania opinii publicznej z tego okresu. To właśnie po trzeciej pielgrzymce Jana Pawła II w 1987 roku zaufanie dla generała Wojciecha Jaruzelskiego przekroczyło poziom 70%. Dopiero pogłębiający się kryzys gospodarczy spowodował szybki spadek autorytetu generała i wzrost poparcia dla opozycji, które w połowie lat 80-tych nie przekraczało 30%.
Trudno też zauważyć jakiś znaczący wpływ Jana Pawła II na poglądy i postawy Polaków. Przez prawie cały okres jego pontyfikatu utrzymywało się w Polsce większościowe poparcie dla dopuszczalności przerywania ciąży, a przecież walka z „cywilizacją śmierci” była głównym przesłaniem papieża. Nikt też nie przejmował się krytyką neoliberalizmu, co przecież po upadku komunizmu stało się zasadniczym elementem nauczania społecznego Jana Pawła II. Co ciekawe, nawet krytycy balcerowiczowskich reform (może dlatego, że początkowo byli to głównie postkomuniści) nie próbowali wykorzystać autorytetu papieża do wsparcia swoich poglądów. Najbardziej jednak spektakularnym przykładem ignorowania Jana Pawła II przez przytłaczającą większość polskich polityków była sprawa ataku na Irak w 2003 roku. Papież był radykalnym krytykiem działań Amerykanów i ich sojuszników. W Polsce zarówno rządzący, czyli SLD-UP i PSL, jak i główne partie opozycji, a więc PO i PiS, zdecydowanie popierały nasze zaangażowanie w bezprawny akt agresji, który doprowadził do setek tysięcy ofiar i całkowitej destabilizacji na Bliskim Wschodzie. Głos polskiego papieża po prostu zignorowano.
Deklaratywna miłość Polaków do papieża w żaden sposób nie przekładała się na ich poglądy i podejmowane działania. Zresztą większość ich nawet nie znała, podobnie jak całości nauczania Kościoła Katolickiego. Polski katolicyzm ma w swojej przeważającej większości charakter czysto obrzędowy. Taki jego model promował prymas Stefan Wyszyński, co miało chronić polskie społeczeństwo przed komunistyczną zarazą. Nawet jeżeli przyjąć, że okazało się to skuteczne, przyniosło katastrofalne skutki na przyszłość. Także dla samego Kościoła. Jeżeli bowiem za wiarą nie stoją zinternalizowane wartości, to wystarczy zmiana środowiska, w którym się żyje, aby związek z Kościołem rozpadł się jak domek z kart. Widać to było już ponad sto lat temu na przykładzie Zagłębia Dąbrowskiego, w którym znaczna część ludności pochodziła z konserwatywnej kielecczyzny, a które nie bez przyczyny zyskało miano Czerwonego Zagłębia. Te same procesy miały miejsce na tzw. Ziemiach Odzyskanych zasiedlanych przez repatriantów oraz mieszkańców przeludnionych obszarów powojennej wschodniej i środkowej Polski. Podobne zjawisko występują także w dużych miastach, w których przyjeżdżający z małych miasteczek i wiosek młodzi ludzie szybko tracą swoją religijną tożsamość. Najnowszy dowód pochodzi z ostatniego liczenia wiernych chodzących na niedzielne msze. Okazało się, że wystarczył kilkutygodniowy lockdown w okresie pandemii, aby liczba dominicantes spadła o kilkadziesiąt procent. Przerwanie na pewien czas zwyczajowej niedzielnej peregrynacji, doprowadziło do trwałej zmiany w zachowaniach znaczącej części naszych rodaków.
Nie zmienia to jednak faktu, że Jan Paweł II dalej przez większość Polaków uważany jest za najwybitniejszego syna polskiej ziemi, który obalił komunizm i był człowiekiem bez skazy – dlatego przecież został ogłoszony świętym (chociaż doktryna Kościoła Katolickiego nie traktuje osób kanonizowanych jako nieskazitelnie moralne istoty). Dlatego też Prawo i Sprawiedliwość postanowiło politycznie wykorzystać całą sytuację. Nikt przecież nie uwierzy, że liderzy Zjednoczonej Prawicy poważnie traktują nauczanie papieskie i w swoim życiu starają się nim kierować. Nawet najwięksi krytycy Jana Pawła II nie będą twierdzili, że popierałby pushbacki na granicy polsko-białoruskiej, które doprowadziły już w sposób pośredni do co najmniej 37 zgonów, że aprobowałby personalne ataki na polityków opozycji i ich rodziny, co być może doprowadziło ostatnio do śmierci syna posłanki PO czy też, że pobłogosławiłby bezczelne złodziejstwo, czego chyba najbardziej spektakularnym przejawem była próba zawłaszczenia setek milionów złotych przez osoby związane z Partią Republikańską wykreowaną przez prezesa i jego ludzi, żeby utrzymać większość w Sejmie po „zdradzie” Gowina.
Podobnie instrumentalnie, chociaż nie aż tak bezczelnie, do osoby Jana Pawła II podchodzą politycy ugrupowań opozycyjnych. To dlatego Polskie Stronnictwo Ludowe, mocno osadzone na konserwatywnej wsi, poparło sejmową uchwałę Prawa i Sprawiedliwości broniącą papieża. Z dokładnie przeciwstawnych powodów przeciw wspomnianej uchwale głosowali posłowie Lewicy liczący na głosy antyklerykalnego elektoratu. Najbezpieczniejsze rozwiązanie przyjęli parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050, którzy w przeważającej większości nie wzięli udziału w głosowaniu, nie chcąc utracić poparcia (i to niezależnie od tego, po której stronie by się opowiedzieli) części swojego elektoratu. Inna sprawa, że pozwoliło im to również uniknąć głębokich podziałów wewnętrznych.
Jan Paweł II od dawna przestał być w Polsce realną postacią ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Stał się mitem. Dla jednych symbolem kościelnej hipokryzji i czołowym realizatorem polityki ukrywania seksualnych przestępców przed wymiarem sprawiedliwości w obawie przed ostateczną katastrofą wizerunkową Kościoła w oczach wiernych oraz koniecznością wypłat miliardowych odszkodowań dla ofiar. Dla innych najwybitniejszym Polakiem, który jako rycerz wolności pokonał imperium zła, był wielkim patriotą i zawsze kierował się wyłącznie dobrem człowieka. Ten czarno-biały obraz oczywiście niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, ale prawda mało kogo interesuje.
Kilka tygodni temu został opublikowany we Francji raport przygotowany przez specjalną komisję powołaną przez francuski Episkopat. Miała ona pełny dostęp do kościelnych archiwów i w sposób całkowicie niezależny badała przestępstwa seksualne francuskich duchownych popełnione w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Ten sposób postępowania powinien stać się wzorcowy dla polskiego Kościoła. Tymczasem, nawet ze środowisk niechętnych Kościołowi nie było zbyt wielu głosów wzywających do zastosowania tego rozwiązania w Polsce. Być może nikt nie wierzy, że jest to w ogóle możliwe. I trudno się dziwić, skoro ponad rok temu okazało się, że słynny dokument Franciszka I – moto proprio „Vosestisluxmundi” z 9 maja 2019 roku – zobowiązujący lokalne władze kościelne do natychmiastowego zgłaszania przypadków przestępstw seksualnych duchownych do organów ścigania i udostępniania im wszystkich posiadanych dokumentów, w przypadku Polski nie obowiązuje. W poufnym dokumencie „Uwagi na temat pytań Konferencji Episkopatu Polski odnośnie do stosowaniu motu proprio Vos est is lux mundi” Papieska Rada do spraw Tekstów Prawnych zadecydowała, że udostępnienie akt procesowych powinno odbywać się drogą dyplomatyczną za pomocą wniosku o międzynarodową pomoc prawną, co oczywiście znacząco wydłuża, a czasami w ogóle uniemożliwia, prowadzenie postępowań karnych. Nic więc dziwnego, że nasi biskupi w dalszym ciągu odmawiają udostępnienia dokumentów komisji do spraw pedofilii powołanej kilka lat temu przez Sejm, mimo polskich przepisów, które ich do tego jednoznacznie zobowiązują (ale bez jakichkolwiek sankcji karnych za odmowę). Widocznie uważają, że prawda może by ich wyzwoliła, ale jedynie z wiernych i dochodów, które płyną do nich szerokim strumieniem.
Karol Winiarski