Psychoza
Donald Tusk zapowiedział budowę Tarczy Wschód, która potocznie nazywana jest linią Tuska. Ma to być pas fortyfikacji i umocnień chroniących nas przed spodziewaną agresją Rosji i Białorusi. Podobno najlepsza od 1945 roku, co akurat nie jest trudne zważywszy, że przez 45 lat była to granica ze Związkiem Radzieckim – państwem, od którego byliśmy uzależnieni. Tarcza ma kosztować okrągłe 10 mld zł, co jest kwotą śmieszną, świadczącą o czysto propagandowym charakterze całego pomysłu. Jeśli rzeczywiście tyle pieniędzy miałoby zapewnić nam bezpieczeństwo, to po co wydajemy wielokrotnie więcej na zakup broni ofensywnej? Pewnie Donald Tusk, w końcu z wykształcenia historyk, wie, że żadne umocnienia nie są gwarancją bezpieczeństwa. W czasie drugiej wojny światowej przełamane zostały m. in. linie: Mannerheima, Maginota, Metaksasa, Gustawa, Gotów i Wał Atlantycki.
Groźba militarnego ataku Putina na Polskę jest minimalna. Prezydent Rosji nie był i nie jest szaleńcem. Atakując Ukrainę błędnie ocenił zdolności obronne swojej ofiary, a jednocześnie przecenił możliwości armii rosyjskiej. W przypadku Polski takiego błędu nie popełni. Nie dlatego, że nasza armia ma lepszy sprzęt, żołnierze są lepiej wyszkoleni, a już na pewno nie dlatego, że społeczeństwo jest bardziej zdeterminowane do obrony swojej ojczyzny. Powody są zupełnie inne. W Polsce nie ma rosyjskojęzycznej mniejszości, a nasz kraj jest członkiem potencjalnie najpotężniejszego sojuszu. Być może bezpośrednia pomoc militarna nie zostanie nam udzielona, a USA pod rządami izolacjonistycznego prezydenta (niekoniecznie Donalda Trumpa) po prostu się na nas wypną, ale Putin nie może tego wiedzieć. A ponieważ jest tchórzem, to nie zaryzykuje ataku na nasz kraj.
Marginalne zagrożenie militarnym zagrożeniem spada do zera w trakcie toczącego się konfliktu w Ukrainie – żaden szaleniec nie zaryzykowałby wojny na dwa fronty. Ale nawet przerwanie konfliktu na zasadzie uti possidetis (utrzymania zdobyczy) nie zmieniłoby znacząco sytuacji. Rozpoczęcie przez Rosję nowej wojny w oczywisty sposób narażałoby ją na wznowienie działań wojennych przez Ukrainę, która z pewnością chciałaby odzyskać utracone terytoria. Oczywiście można sobie wyobrazić sytuację, że po tak ogromnych stratach władze w Kijowie obawiałyby się kolejnej krwawej wojny. Ale Putin tego też nie mógłby być pewien.
Brak realnego zagrożenia militarnym atakiem nie oznacza, że Rosja będzie dla nas miłym, przyjaznym sąsiadem. Władymir Putin, a prawdopodobnie także każdy jego następca, będzie próbował destabilizować sytuację w Polsce i innych europejskich krajach. Tylko, że skuteczne przeciwdziałanie takiej formie agresji wymaga zupełnie innych środków niż Tarcza Wschód czy kosztujące krocie najnowocześniejsze uzbrojenie naszej armii. Abramsami nie uchronimy naszych obiektów przed podpalaczami. Himarsami nie powstrzymamy ataków hakerskich. F-35 nie zestrzeli rosyjskich agentów. Zresztą rosyjskie służby specjalne nie muszą się zbytnio wysilać. Wystarczy pozwolić dwóm politycznym samcom alfa i ich posługaczom obrzucać się wzajemnie oskarżeniami o służenie rosyjskim interesom albo nawet wprost o agenturalność, aby bez użycia siły uzyskać pożądane efekty.
Monotematyczna ofensywa Donalda Tuska (oczywiście poza zwyczajową krytyką Prawa i Sprawiedliwości), który nie mówi ostatnio o niczym innym niż o bezpieczeństwie, jest oczywiście spowodowana wyborami do Parlamentu Europejskiego. Lider Koalicji Obywatelskiej nie ma żadnego innego pozytywnego przesłania (o ile oczywiście straszenie rosyjskim najazdem można uznać za coś pozytywnego), a więc wykorzystuje jedyne dogodne narzędzie, jakie mu pozostało. Jeszcze kilka miesięcy temu można było oczekiwać, że euroentuzjastyczne ugrupowania nie będą miały żadnego problemu z mobilizacją wyborców, którzy w przygniatającej większości opowiadali się za polskim członkostwem w UE, strasząć PiS-owskim polexitem. W chwili obecnej zwolenników pozostania naszego kraju w strukturach Wspólnoty jest oczywiście w dalszym ciągu zdecydowanie więcej niż przeciwników (wśród osób najmłodszych przewaga jest jednak znacznie mniejsza), ale głosów krytycznych wobec tej organizacji znacząco przybyło. Trudno tym samym mobilizować elektorat euroeuropejską narracją, a tylko to (plus demobilizacja wyborców przeciwnika, co wziął na siebie Roman Giertych wyciągając Tomasza Mraza i jego taśmy), może zapobiec dziesiątej wygranej Prawa i Sprawiedliwości.
Wybory do Parlamentu Europejskiego nie muszą jednak oznaczać zakończenia militarystycznej narracji najważniejszego ugrupowania obozu rządzącego. Dopóki trwa wojna w Ukrainie i dopóki Putin z Łukaszenką będą organizowali przerzut emigrantów do naszego kraju, straszenie Rosją będzie dawało realne profity. Dlatego jeszcze długo będziemy oglądali Donalda Tuska na polsko-białoruskiej granicy, a Władysław Kosiniak-Kamysz, który odkąd został ministrem obrony narodowej, przestał już odgrywać samodzielną rolę polityczną, będzie opowiadał o szczegółach Tarczy Wschodniej. Tym bardziej, że rządząca koalicja nie ma żadnego innego pomysłu na Polskę, a ujawnianie złodziejskich praktyk politycznych przeciwników, prędzej czy później wyborcom się znudzi. Zwłaszcza gdy samemu nie jest się krystalicznie czystym.
Taktyka Platformy Obywatelskiej niesie za sobą jednak poważne zagrożenie. Wojna w Ukrainie nie będzie trwać wiecznie. Ukraina, uzależniona od militarnej i finansowej pomocy Zachodu, będzie w końcu zmuszona pogodzić się z utratą części swojego terytorium w zamian za przerwanie działań wojennych. Za kilka miesięcy pojawią się bardziej szczegółowe pytania o Tarczę Wschód, a wtedy albo okaże się, że albo konkretów nie ma, albo też projektowane działania wywołają masowe protesty środowisk ekologicznych, które dołączą do aktywistów pomagających migrantom na granicy, już teraz uważających Tuska za oszusta z powodu ciągle praktykowanych pushbacków zwanych teraz eufemistycznie zawracaniami. Coraz głośniejsze będą też narzekania przedsiębiorców działających w strefie przygranicznej, którzy właśnie dowiedzieli się, że znaleźli się w strefie buforowej, do której turyści od 4 czerwca (co za ironia) nie będą mieli prawa wstępu. Tym samym doświadczą powtórki sytuacji, w której byli już kilka lat temu. Ale wtedy rządziło Prawo i Sprawiedliwość.
Jest jednak o wiele poważniejszy negatywny efekt obecnej taktyki Donalda Tuska niż tylko późniejsze kłopoty jego ugrupowania. To tworzenie psychozy strachu w całym społeczeństwie. Zagrożenia są oczywiście realne. Tak jak nie były wymysłem działania radzieckich agentów w USA w okresie powojennym. Ale wyolbrzymienie zagrożenia do niebywałych rozmiarów przez niektórych polityków i dziennikarzy wykreowało senatora Josepha McCarthy`ego, który przy pomocy swojej komisji zniszczył życie wielu Amerykanów tylko dlatego, że mieli lewicowe przekonania. Nie zawsze poglądy, które obiektywnie są korzystne dla Moskwy, oznaczają od razu agenturalność głoszących je osób. Gdyby tak było, osoby opowiadające się za embargiem na ukraińskie zboże, byłyby radzieckimi szpiegami. A obecnie jest to zgodne stanowisko wszystkich polskich polityków. I, co o wiele gorsze, zdecydowanej większości Polaków. Czy wszyscy oni są agentami Putina?
Karol Winiarski