Rosyjska dusza czy ruskij mir?
W pogrzebie Aleksieja Nawalnego uczestniczyły tysiące Rosjan (16,5 tys. według obliczeń opozycji). Tysiące, a nie miliony. A przecież ceremonia miał miejsce w Moskwie, gdzie w 2013 roku w wyborach na mera tego miasta uzyskał on poparcie 27,24% wyborców (oczywiście według oficjalnych danych), co oznacza, że głosowało na niego kilka milionów moskwiczan. Rosyjska stolica jest też (obok Petersburga) najbardziej liberalnym i prodemokratycznym miastem w całym imperium. Nawet biorąc pod uwagę narastającą represyjność systemu i brutalne prześladowania protestujących, trudno uznać taką frekwencję na pogrzebie zamęczonego przez reżim Putina lidera opozycji za wyraz masowego sprzeciwu Rosjan wobec władzy. Niestety, Władimir Putin cieszy się poparciem (a przynajmniej przyzwoleniem) zdecydowanej większości swoich rodaków i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić.
Źródeł masowego akceptacji dla autorytarnej władzy można się doszukiwać w różnych wydarzeniach i procesach mających miejsce w historii państwa rosyjskiego. Początkowo nic nie zapowiadało, że Rosja będzie aż tak bardzo odróżniała się od innych europejskich krajów. W pierwszych wiekach istnienia Rusi Kijowskiej (to wspólna kolebka Rosji, Ukrainy i Białorusi) kontakty z Zachodem (nie tylko z najbliżej leżącą Polską) były dość częste, a córka Jarosława Mądrego, księżniczka Anna, została nawet żoną króla Francji Henryka I. Więzi te jednak zaczęły słabnąć w okresie rozbicia dzielnicowego, a ostateczny cios zadał najazd Mongołów skutkujący trwającym ponad dwa wieki uzależnieniem ziem ruskich od Złotej Ordy. Zdaniem wielu historyków to właśnie ten okres zaważył na charakterze rosyjskiej władzy. Mimo stopniowego zrzucania mongolskiego zwierzchnictwa, władcy Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, które w XIV wieku zdobyło dominację na ziemiach ruskich (poza tymi, które zostały zajęte przez Wielkie Księstwo Litewskie), przejęli barbarzyńskie metody rządzenia państwem od swoich dotychczasowych gnębicieli.
Nie wszyscy jednak zgadzają się w pełni z tak wielkim znaczeniem mongolskiej niewoli dla charakteru obecnej rosyjskiej władzy. Nie była to przecież trwała okupacja, a tylko coraz bardziej nominalne zwierzchnictwo polegające na ściąganiu podatków i udzielaniu tzw. jarłyku wielkoksiążęcego. W kolejnych wiekach Wielkie Księstwo Moskiewskie, a potem Rosja, próbowały czerpać z Zachodu modernizacyjne wzorce. O ile próby poodejmowane przez Iwana IV Groźnego dość szybko zakończyły się katastrofą (głównie ze względu na osobowość władcy), to w XVIII wieku, za rządów Piotra I, Elżbiety i Katarzyny II, okcydentalizacja Rosji poczyniła ogromne postępy. Tyle, że była bardzo powierzchowna i dotyczyła wyłącznie rosyjskich elit. Zasadniczą przeszkodą w modernizacji całego społeczeństwa był utrzymujący się do połowy XIX wieku system feudalny, który utrzymywał chłopów w poddaństwie głębszym niż na innych ziemiach wschodniej i środkowej Europy. O ile porównania polskich włościan do amerykańskich niewolników budzą sprzeciw niektórych historyków, to w przypadku Rosji takich kontrowersji jest już znacznie mniej.
Równie ważną rolę odegrała także prawosławna wiara. O ile wielka schizma wschodnia z 1054 roku nie wywołała poważniejszych antagonizmów na ziemiach Młodszej Europy (czyli w pewnym uproszczeniu Slowiańsczyzny), to stopniowo podziały zaczęły jednak wyraźnie dzielić katolików i prawosławnych. Upadek Konstantynopola zdobytego w 1453 roku przez Turków, spowodował, że to właśnie Moskwa stała się polityczną stolicą prawosławia. Nieszczęścia dopełniły też próby likwidacji schizmy przez skłonienie prawosławnych do uznania zwierzchnictwa papieża. Chociaż unia brzeska z 1596 roku była wynikiem inicjatywy prawosławnych biskupów z terenów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, to jednak sprzeciw większości wyznawców tej wiary doprowadził do poważnego konfliktu wyznaniowego. Konfliktu, który skutecznie był wykorzystywany przez rosyjskich carów do osłabiania Rzeczpospolitej.
Próba likwidacji prawosławia w polsko-litewskim państwie na rzecz kościoła unickiego nieszczęśliwie zbiegła się w czasie z Wielką Smutą – głębokim kryzysem państwa rosyjskiego spowodowanym coraz bardziej paranoicznymi rządami Iwana IV, późniejszym wymarciem dynastii Rurykowiczów i będących jego konsekwencją dymitriadami czyli wspomaganymi przez polskich magnatów (a nieoficjalnie też przez Zygmunta III Wazę) próbami zdobycia rosyjskiego tronu przez podających się za cudownie ocalałego Dymitra (najmłodszego syna Iwana IV) uzurpatorów. Doprowadziło to z czasem do bezpośredniej interwencji Rzeczpospolitej i dwuletniej okupacji rosyjskiej stolicy przez polskie oddziały. Powstanie, które doprowadziło do wypędzenia naszych wojsk i objęcia władzy przez Michała Romanowa, było traumatycznym, ale i formacyjnym wydarzeniem w dziejach Rosji. Obawa przed obcą interwencją, która chce narzucić nie tylko polityczne zwierzchnictwo, ale także zniszczyć świętą prawosławną wiarę, stała się obsesyjnym koszmarem Rosjan. Korzysta z tego dziś Władimir Putin. A może nawet sam w to wierzy.
Rosjanie tylko przez bardzo krótki okres czasu mogli żyć w demokratycznym państwie. Niestety, w obydwu tych przypadkach ich doświadczenia były skrajnie negatywne. Pierwszy przypadł na okres kilku miesięcy między dwoma rewolucjami 1917 roku – lutową i październikową. To czas ogromnego chaosu, upadku dyscypliny wśród wojsk walczących na froncie i głębokiego rozczarowania wolnością. Gdy w listopadzie 1917 roku Lenin wraz z towarzyszami dokonywali wojskowego przewrotu w Piotrogrodzie, wystarczyło kilka tysięcy zdeterminowanych marynarzy i żołnierzy wspomaganych przez uzbrojonych robotników, żeby przejąć władzę. Nikt nie bronił Rządu Tymczasowego. Liczący ponad sto tysięcy żołnierzy garnizon piotrogrodzki pozostał w koszarach. Większość mieszkańców ówczesnej rosyjskiej stolicy też nie zamierzała bronić demokracji.
Dłużej system demokratyczny przetrwał w Rosji po upadku ZSRR. Tym razem kształtował się stopniowo dzięki liberalizującym system komunistyczny reformom Michaiła Gorbaczowa. Jednak podobnie jak za pierwszym razem towarzyszył mu głęboki kryzys rosyjskiej gospodarki, ogromny wzrost przestępczości i rozkradanie narodowego majątku przez szemranych oligarchów powiązanych z władzą. Doszło do tego upokarzanie Rosji na arenie międzynarodowej, co dla przyzwyczajonych do mocarstwowej pozycji swojego państwa Rosjan było szczególnie bolesne. Symbolem patologicznej demokracji stał się wiecznie pijany Borys Jelcyn kompletnie nie radzący sobie z problemami swojego kraju. Nic więc dziwnego, że po przejęciu władzy Władimir Putin tak szybko zdobył poparcie społeczeństwa. Nastąpiła stabilizacja polityczna, sytuacja gospodarcza zaczęła się szybko poprawiać (głównie dzięki wzrostom cen surowców energetycznych), a oligarchowie zostali całkowicie podporządkowani Kremlowi. Ci, którzy próbowali się temu przeciwstawiać, jak szef Jukosu Michaił Chodorowski, lądowali na wiele lat w łagrach. Silny przywódca dla milionów Rosjan stał się nowym carem, który może jest otoczony przez nieuczciwych urzędników (bojarów), ale przecież chce dobra swojego ludu. Demokracja znalazła się na śmietniku rosyjskiej historii.
Przeszłość wskazywałaby na brak perspektyw zbudowania w Rosji systemu demokratycznego. Ale historia zna przypadki szybkich i radykalnych zmian zachodzących w społeczeństwach bardzo różnych krajów. Nie zawsze pozytywnych. Pozostająca w wielowiekowej izolacji Japonia, pod koniec XIX wieku rozpoczęła ekspansję terytorialną, którą doprowadziła ją do klęski w II wojnie światowej. Podobny proces przechodzenia z izolacjonizmu do imperializmu przeżyły Stany Zjednoczone w połowie XX wieku. Wiele wskazuje na to, że tą samą drogą idą teraz Chiny. Prześladowani na całym świecie Żydzi, obecnie sami masakrują Palestyńczyków przy całkowitej bierności możnych tego świata. Uważani za przedstawicieli wysokiej europejskiej kultury Niemcy, niespełna sto lat temu poparli reżim, który wymordował miliony ludzi doprowadzając wcześniej do wybuchu największej wojny w historii naszej planety.
Są też jednak przykłady pozytywne. Ci sami Niemcy po kilku wywołanych przez siebie wojnach, stali się najbardziej pacyfistycznym narodem w Europie. Podobny proces (chociaż może nie aż tak spektakularny) miał miejsce w Japonii. Niespodziewaną demokratyzację u schyłku XX wieku przeszły też Korea Płd. i Tajwan, zaprzeczając tym samym nieprzystawalności tego systemu do mentalności społeczeństw dalekowschodniej Azji (w Japonii demokracja, przynajmniej początkowo, została narzucona przez okupujących kraj Amerykanów). Przemiany nie dotyczą wyłącznie kwestii polityczno-ustrojowych. Renesans Chin w ostatnich czterdziestu latach, to efekt wyzwolenia ogromnej przedsiębiorczości milionów Chińczyków po wielu wiekach gospodarczego zastoju. Mniej dostrzegany sukces Polski też był wynikiem kreatywności naszych rodaków po upadku komunizmu. Również sfera religijno-kulturowa może ulegać gwałtownej przemianie. Kto jeszcze trzydzieści lat temu uwierzyłby, że katolicyzm w Irlandii zostanie tak radykalnie zmarginalizowany. Przecież jeszcze w 1995 roku minimalną większością głosów (50,3%) Irlandczycy zgodzili się na dopuszczenie rozwodów (po czteroletniej separacji), a już pokolenie później zalegalizowali aborcję i małżeństwa osób homoseksualnych.
Wykluczanie możliwości demokratyzacji Rosji, co w chwili obecnej jest dość powszechnym poglądem wśród politologów, jest mocno ahistorycznym postrzeganiem rzeczywistości. Zresztą wielu z nich po upadku komunizmu wieszczyło nastanie ery powszechnej szczęśliwości i pełnego zwycięstwa liberalnej demokracji na całym świecie. Rzeczywiście, obserwując wydarzenia w największym terytorialnie kraju świata, trudno być optymistą. Tym bardziej, że demokracja przezywa poważny kryzys również w krajach, w których wydawała się głęboko zakorzeniona, czego najbardziej smutnym i niebezpiecznym zarazem przykładem są Stany Zjednoczone. Paradoksalnie pokazuje to jednak, że tzw. charakter narodowy nie jest niezmienny. Może więc i Rosjanie za jakiś czas nas zaskoczą? Tylko jakim kosztem to się stanie? O ile w ogóle kiedyś nastąpi.
Karol Winiarski