Rzeźnia
Niespodziewana ofensywa wojsk ukraińskich na terenach rosyjskiego obwodu kurskiego zaskoczyła Rosjan, zaskoczyła zachodnich sojuszników Ukrainy, zaskoczyła także tzw. „ekspertów”, którzy zresztą od początku wojny przedstawiają całkowicie odmienne oceny nie tylko dalszego przebiegu konfliktu, ale nawet jej bieżącego stanu. Oczywiście diametralnie różne są też przedstawiane przez nich wyjaśnienia przyczyn podjętych przez Ukraińców działań, jak i skutków tej ofensywy. Są też tacy, którzy uważają, że nie ma ona większego znaczenia z punktu widzenia dalszego przebiegu wojny. I to oni być może są najbliżej prawdy.
Ukraińska operacja jest spóźniona, przeprowadzana zbyt wolno i zbyt słabymi siłami. Idealny moment miał miejsce w ubiegłym roku. Zapowiadana wówczas od wielu miesięcy ofensywa przeprowadzana w kilku miejscach rosyjsko-ukraińskiego frontu rozbiła się o ufortyfikowane linie obrony wojsk Putina. Pokazało to nie tylko słabość ukraińskiej armii, ale przede wszystkim amerykańskich strategów, którzy brali czynny udział w jej przygotowaniu. Tymczasem jedynym sensownym kierunkiem ataku były ziemie rosyjskie graniczące od północy z Ukrainą. Pozwoliłoby to obejść rosyjskie umocnienia na pograniczu obwodów charkowskiego i ługańskiego, co umożliwiłoby wyzwolenie obszarów północno-wschodniej Ukrainy i stworzenie bezpośredniego zagrożenia dla wojsk rosyjskich w Donbasie. Alternatywnym rozwiązaniem byłoby zajęcie znaczących części obwodów kurskiego oraz biełgorodzkiego i propozycja ich wymiany na obszary okupowane przez Rosję. Brak zgody Prezydenta Bidena uniemożliwił realizację tego planu, zmusił Ukraińców do atakowania na innych odcinkach i w konsekwencji doprowadził nie tylko do fiaska ofensywy, ale też utraty wiary w możliwość odniesienia zwycięstwa, a przede wszystkim skutkował śmiercią tysięcy ukraińskich żołnierzy.
Decyzja o rozpoczęciu ofensywy przy wykorzystaniu ściągniętych z różnych odcinków frontu oddziałów ukraińskich jest raczej aktem desperacji ukraińskich przywódców widzących coraz sprawniej działającą rosyjską maszynę wojenną oraz wynikiem narastającego rozczarowania polityką państw zachodnich. Od wielu miesięcy wojska rosyjskie, powoli ale systematycznie, wypierają wojska ukraińskie z kolejnych wsi i miejscowości dążąc co najmniej do całkowitego opanowania obwodu donieckiego. Mimo wznowienia dostaw sprzętu amerykańskiego i ogromnych strat atakujących, obrońcy nie są w stanie na dłuższy czas ustabilizować frontu. Kolejne apele o zniesienie ograniczeń w ich użyciu napotykają na odmowę, chociaż wielokrotnie przekonywano się, ze nie ma żadnych czerwonych linii, po których groziłoby wykorzystanie broni jądrowej przez Putina. Poza kolejnymi stratami terytorialnymi ma to też swoje negatywne konsekwencje jeżeli chodzi o nastawienie społeczeństwa ukraińskiego do wojny – wiara w pełne zwycięstwo i zaufanie do polityków słabły z miesiąca na miesiąc, na co wyraźnie wskazywały badania opinii publicznej. Konflikt rosyjsko-ukraiński bardzo przypomina przebieg działań wojennych w trakcie I wojny światowej. A w niej zarówno dwie kolejne rewolucje w Rosji, jak i nagła klęska państw centralnych rok później były przede wszystkim efektem załamania społecznego morale, które przeniosło się na oddziały wojskowe znajdujące się na tyłach, żeby w końcu dosięgnąć oddziały frontowe.
Ukraińska ofensywa w dość powszechnym mniemaniu odniosła niespodziewany sukces. Po raz kolejny okazało się, że wojska rosyjskie zlekceważyły zagrożenie i nie były w stanie natychmiast skutecznie zareagować. Ale doświadczenie ostatnich dwóch lat pokazuje, że po pewnym czasie Rosjanie będą w stanie poradzić sobie z tym problemem. Zajęcie niewielkiego obszaru rosyjskiego terytorium nie przyniesie przełomu w wojnie. Władymir Putin nie zostanie obalony przez wściekłych z powodu niepowodzeń obywateli. Efekt może być dokładnie odwrotny. Agresja wojsk napoleońskich w 1812 roku zmobilizowała nawet rosyjskich chłopów, których sytuacja niewiele odbiegała od położenia niewolników, do obrony swojej ziemi przed najeźdźcą. Zajęcie Kijowa przez oddziały polskie w maju 1920 roku wzbudziło w społeczeństwie rosyjskim falę patriotyzmu. Do wojska masowo zgłaszali się oficerowie wojsk carskich, którzy do tej pory nie mieli zamiaru wspomagać bolszewickiego reżimu. To samo miało miejsce po ataku wojsk hitlerowskich i ich sojuszników na ZSRR w czerwcu 1941 roku. Stalinowskie zbrodnie przestały mieć znaczenie w obliczu zagrożenia ojczyzny. Teraz może być podobnie i niewielu Rosjan uzna oczywiste argumenty, że to oni są agresorami, a Ukraińcy jedynie odpowiadają na brutalny atak.
Obszar zajęty przez Ukraińców jest zbyt mały, aby stanowić poważny argument przetargowy w ewentualnych rokowaniach pokojowych. Jak na razie ograniczone sukcesy w obwodzie kurskim nie spowodowały też wstrzymania rosyjskiej ofensywy na innych odcinkach frontu, na co prawdopodobnie liczono w Kijowie. Operacja spowodowała za to odłożenie zaplanowanych już w Katarze rozmów pomiędzy przedstawicielami walczących państw. Rosjanie zrobią wszystko, aby wyprzeć Ukraińców ze swojego terytorium bez względu na ponoszone straty. To kwestia dla nich honorowa. A ponieważ Kijów będzie chciał za wszelką cenę utrzymać chociaż fragment zajętego obszaru, oznacza to kolejną rzeźnię podobną do tej w Siewierodoniecku, Bachmucie czy Wołczańsku.
Dominująca obecnie ocena sytuacji w wojnie rosyjsko-ukraińskiej wskazuje na brak szans na możliwość odniesienia zwycięstwa przez jedną ze stron. Tyle, że jest to stan obecny. Perspektywy dla Ukraińców są o wiele gorsze. Kijów ma o wiele bardziej ograniczone rezerwy, a w kwestiach finansowych i militarnych jest całkowicie uzależniony od Zachodu. Zwycięstwo Trumpa oznacza kompletną nieprzewidywalność polityki amerykańskiej. Nawet jeżeli wygrałaby Harris, to jej wyczulenie na rosyjskie zagrożenie może być mniejsze niż Bidena, który wkraczał w świat polityki w okresie zimnej wojny. W Stanach Zjednoczonych nasilają się zresztą tendencje izolacjonistyczne, z którą muszą się liczyć wszyscy politycy sprawujący władzę niezależnie od ich własnych poglądów. W państwach Europy zachodniej rosną wpływy partii prorosyjskich, które mają szansę na przejęcie władzy w kolejnych krajach, a przynajmniej mogą doprowadzić do modyfikacji obecnie prowadzonej polityki. Być może jest to ostatni moment, aby prowadzić rokowania na w miarę równoprawnych warunkach. Historia uczy, że zwłoka może się zakończyć katastrofą.
W państwach centralnych od 1916 roku narastało przekonanie, że szanse na pełne zwycięstwo w toczącej się wojnie może się okazać niemożliwe, a ekonomiczna i demograficzna przewaga Ententy musi w końcu doprowadzić do ich zwycięstwa, mimo wielu dotychczasowych niepowodzeń. Przywódcy Niemiec i Austro-Węgier będący pod silnym wpływem dowództwa wojskowego nie byli skłonni zaakceptować konieczności pójścia na ustępstwa. Udana ofensywa we Włoszech jesienią 1917 roku, pokój brzeski z Rosją radziecką i częściowe powodzenie wiosennych ofensyw 1918 roku na froncie zachodnim, przywróciło wiarę Berlina i Wiednia w możliwość odniesienia zwycięstwa. Okazało się, że był to łabędzi śpiew wojsk państw centralnych. Już w sierpniu 1918 roku dowództwo niemieckie uznało, że wojna jest przegrana i poinformowało władze cywilne, że konieczne jest podjęcie rokowań z Ententą, czemu do tej pory stanowczo się sprzeciwiało. Ale wtedy było już za późno. Ententa nie zamierzała negocjować. Konsekwencją była kapitulacja państw centralnych, narzucone im drastyczne warunki pokojowe, a w przypadku Austro-Węgier rozpad państwa i koniec trwającego ponad 600 lat panowania dynastii Habsburgów. Warto wyciągać wnioski z historii i uczyć się na cudzych błędach.
Karol Winiarski