Spisek
Leży oto przede mną wydana przez Wydawnictwo Literackie książka wybitnego amerykańskiego pisarza Philipa Rotha. Kim jest Philip Roth, nie będę pisać, wychodząc z założenia, że wierni czytelnicy toko to wiedzą. Jest to niewątpliwie „ktoś” we współczesnej literaturze. Książka za to, jej okładka, utrzymana jest w tonie delikatnego błękitu zdobina jedynie sfastyką z biało-czarnych gwiazdek. Intrygujące. Tytuł zaś powieści, bo to jest powieść, brzmi: „Spisek przeciwko Ameryce”.
Przystąpiłem do lektury bez uprzedzeń, bez czytania fragmentów recenzji na tylnej okładce i w ogóle bez jakiejkolwiek wiedzy, z czym mam do czynienia. Po pierwszych stronach sądziłem, że to autobiografia. Po kilkunastu następnych zacząłem rozumieć, co dostało się w moje ręce. To tak zwana political fiction, powieść niby historyczna, bo wszystkie wystepujące osoby to postaci historyczne, tylko jakby w innych nieco rolach, niż to rzeczywiście było. Czyli autor dał popis wyobraźni, co byłoby, gdyby… gdyby w roku 1942 Stany Zjednoczone nie przystąpiły do światowej wojny, przychylając się do silnego wówczas nurtu konsekwentnego izolacjonizmu, gdyby zawarły sojusz z państwami osi, gdyby górę wzięła wcale niemała tendencja, wtedy całkiem modna i nośna, czyli skłonność do sympatyzowania z twórcą Tysiącletniej Rzeszy.
Nie będę książki streszczać, ani opowiadać czym autor mnie przeraził, bo gorąco zachęcam wszystkich do lektury. Wesprę się tylko cytatem z „The New York Times Book Review” zamieszczonym na tylnej okładce: Rewelacyjna powieść polityczna… upiornie wiarygodna… Przewracamy kolejne strony, coraz bardziej zdumieni i przerażeni. Czy to wystarczy? Dla mnie tak. Oto mamy obraz, jak łatwo przy pomocy doprawdy drobnych zabiegów, kilku sztuczek propagandowych, paru niewinnych z pozoru posunięć, można społeczeństwo – skądinąd przecież przytomne i całkiem dobrze zorganizowane – ogłupić i wyprowadzić na manowce. Koszmar.
Ktoś może zapytać złośliwie, dlaczego stary toko przywołuje właśnie teraz powieść Philipa Rotha? Odpowiadam, boję się. Boję się, że tam, za oceanem dzieje się coś niedobrego, że zakończone właśnie prawybory prezydenckie dały wynik niepokojący. Że w wielu innych krajach, nie wyłączając najbliższego nam, czyli własnego, dzieją się rzeczy co najmniej dziwne, przypominające żywo niektóre fragmenty ksiazki. Autor jest człowiekiem, jak widać, przewidującym, bo pierwsza publikacja powieści była w roku 2004. Widocznie już wtedy coś dawało do myślenia. I niech to zabrzmi, jako ostrzeżenie.
Czy jestem przewrażliwiony? Chciałbym, ale jak posłucham, poczytam, tu i tam czegoś się dowiem, to zaraz jawi się w wyobraźni obraz, delikatnie rzecz nazywając, mało pociągający. Już nie raz dawałem temu wyraz i choć do dziś jakaś wyraźna katastrofa się nie wydarzyła, to jednak tętno przyspiesza. Społeczeństwo jakie jest, każdy widzi, a Philip Roth dowiódł, że wiele nie trzeba, żeby je otumanić. Miejcie oczy otwarte.
Na dziś wystarczy. Wiosna może nawet nieco kapryśna, ale kusi swymi urokami. Niech nas cieszy młodą zielenią, kwiatami na klombach, słonkiem figlarnie zza chmurek wyglądającym. Komu to przeszkadza?
toko