Święto Niepodległości
Święto Niepodległości od wielu lat przebiega w naszym kraju w taki sam sposób. W Warszawie wielotysięczny Marsz Niepodległości koncentruje zainteresowanie mediów, a wszyscy zadają jedno pytanie – będzie zadyma czy nie będzie. Tym razem nie było. Może dlatego, że na polecenie wojewody usunięto z trasy marszu wszelkie przedmioty, które mogłyby sprowokować naszych hiperpatriotów. A może dlatego, że finansowany przez władze (4 mln zł w ciągu ostatnich miesięcy) organizator marszu Robert Bąkiewicz, musiał tym razem powstrzymać swoich napalonych kolegów od tego co lubią najlepiej. Skończyło się więc jedynie na spaleniu flagi Niemiec i podobizny Donalda Tuska.
Liderzy PiS-u, z cudownie ozdrowiałym po zaskakującej nieobecności w Sejmie w czasie debaty o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele, jak co roku wyjechali do Krakowa. Od lat bowiem jak ognia unikają ewentualnej identyfikacji z organizatorami Marszu Niepodległości. I nie chodzi tylko o przepaść intelektualną dzielącą Jarosława Kaczyńskiego i Roberta Bąkiewicza (od czwartku ksywa „Krużganek”). Podstawowym założeniem politycznej strategii prezesa PiS od lat jest niedopuszczenie do pojawienia się poważnej siły na prawo od jego ugrupowania. Wejście do Sejmu Konfederacji w 2019 roku to poważny wypadek przy pracy i zagrożenie na przyszłość. Dlatego Bąkiewicz, którego relacje z pozostałymi liderami ruchu narodowego od dawna nie są najlepsze, jest wspierany finansowo publicznymi funduszami. Ale pokazywanie się z nim to jednak obciach, którego bardziej umiarkowani wyborcy mogą nie zaakceptować.
Zdaje sobie z tego sprawę i chce wykorzystać Rafał Trzaskowski, który w tym roku odniósł kolejne pyrrusowe zwycięstwo. Udało mu się pozbawić Marszu Niepodległości statusu zgromadzenia cyklicznego, co dawało pierwszeństwo przed wszelkimi innymi niepodległościowymi imprezami. Rozpaczliwe próby wojewody mazowieckiego i Ministra Sprawiedliwości legalizacji przedsięwzięcia narodowców poległy w sądowych bataliach. Ostatnią deską ratunku okazało się nadanie imprezie rangi uroczystości państwowej. Ze wszystkimi tej decyzji konsekwencjami – wystąpienia panów Bąkiewicza i Winnickiego zyskały rangę prezentacji oficjalnych poglądów państwa polskiego, ponieważ żaden przedstawiciel polskich władz głosu nie zabrał. Inna sprawa, że tezy głoszone przez tego pierwszego były zadziwiające zbieżne z tym, co dzień wcześniej mówił Jarosław Kaczyński.
Trudno zrozumieć jakie polityczne intencje kierowały Prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim. Co zrobi jeden z liderów PO, jeżeli po następnych wyborach władzę przejmie opozycja? Czy też będzie próbował nie dopuścić do Marszu Niepodległości, co w razie wyegzekwowania tej decyzji doprowadziłoby do potężnych zamieszek w centrum stolicy? A może chodzi po prostu o zaspokojenie oczekiwań własnego elektoratu i umocnienie osłabionej pozycji w Platformie Obywatelskiej? Od osoby pretendującej do najwyższych funkcji w państwie należałoby oczekiwać większej odpowiedzialności i bardziej długofalowego myślenia.
Można mieć pretensje do krótkowzrocznych zachowań Rafała Trzaskowskiego, ale wszyscy liderzy opozycji nie mają pomysłu na obchody naszego święta narodowego. Tak zresztą było od początku III RP. Jedynie Bronisław Komorowski próbował zorganizować „ekumeniczne” obchody 11 Listopada, ale nie spotkało się to z większym zainteresowaniem społeczeństwa, a czekoladowy orzeł do dziś wywołuje złośliwe komentarze. Przytłaczająca większość naszych rodaków nie jest w ogóle zainteresowana jakimkolwiek świętowaniem. Częściowo to oczywiście efekt terminu – w listopadzie mało komu chce się wychodzić z domu. Ale to również brak tradycji radosnego obchodzenia świat narodowych. Na niezagospodarowany obszar wkroczyli więc kilkanaście lat temu narodowcy, którzy potrafili wzbudzić i wykorzystać społeczne emocje części młodszej generacji polskiego społeczeństwa.
Próby blokowania Marszu Niepodległości są przejawem wybiórczego traktowania wolności manifestowania poglądów. Zgadzamy się tylko na takie, które są przynajmniej zbliżone do naszych. Jeśli mamy przeciwne, to najchętniej byśmy ich zakazali. Może warto, żeby zwolennicy różnych zakazów przemyśleli słowa przypisywane Wolterowi: „Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć.”
Problem z Marszem Niepodległości jest jednak inny. Jego organizatorzy reprezentują typ patriotyzmu wykluczającego i martyrologicznego. To wbrew pozorom jest dość wygodne. Wystarczy od czasu do czasu głośno manifestować swoją miłość do rodzinnego kraju – najczęściej w trakcie wydarzenia sportowego czy właśnie na rocznicowych uroczystościach. Grupowo i bez zobowiązań, bo przecież nikt na poważnie nie bierze pod uwagę, że deklaracja oddanie życia za Ojczyznę może zostać zweryfikowana w realnym życiu. O wiele trudniej jest praktykować patriotyzm na co dzień, bez emocjonalnego wzmożenia i grupowego wsparcia. Na dodatek czasami wymaga to poniesienia pewnych kosztów – np. uczciwego płacenia podatków czy rezygnacji z wyjazdu poza granice kraju, gdzie czeka lepiej płatna praca. Taki patriotyzm to także dbanie o nasze otoczenie, w tym także środowisko naturalne oraz szacunek dla innych kultur i narodowości, a także inwestowanie środków publicznych w naukę, kulturę i edukację zamiast prężenia muskułów i budowanie ćwierćmilionowej armii, która zresztą nikogo nie powstrzyma i nie pokona. To właśnie taki typ patriotyzmu buduje siłę państwa i zapewnia dobrobyt przyszłym pokoleniom. Jakże daleki od naszej tradycji i mentalności. I dlatego jesteśmy tam, gdzie jesteśmy, a nie tam gdzie chcielibyśmy być. I pewnie jeszcze długo będziemy, coraz bardziej sfrustrowani i obrażeni na cały świat.
Karol Winiarski