Trzecia siła
Jeszcze kilka miesięcy temu Konfederacja balansowała na granicy progu wyborczego. Z pewnością ugrupowaniu nie pomagała niekiedy wręcz otwarta sympatia niektórych jego liderów wobec Rosji, co po agresji Putina na Ukrainę i początkowo dość powszechnej sympatii Polaków do naszych sąsiadów zza Buga, nie mogło mu poprawiać notowań. Doprowadziło to zresztą do konfliktu wewnątrz Konfederacji, czego efektem było odejście z KORWiN-a trzech najbardziej umiarkowanych posłów, którzy utworzyli nową partię – Wolnościowców. Wydawało się, że to początek końca tej dziwnej libertariańsko-nacjonalistyczno-monarchistycznej koalicji. I wtedy Janusz Korwin-Mikke został zastąpiony przez Sławomira Mentzena.
Wszystkie sondaże przeprowadzane w marcu przyniosły wzrost notowań Konfederacji. Niektóre z nich wskazywały na prawie dwukrotnie większe poparcie niż w poprzednim badaniu (w sondażu IPSOS-u dla tok.fm i oko.press z 6 do 11 procent). Pozwoliło to Konfederacji w większości z nich wskoczyć na podium zajmując trzecie miejsce po Prawie i Sprawiedliwości oraz Koalicji Obywatelskiej. Co więcej, po przeliczeniu głosów na mandaty okazywało się, że powstanie jakiejkolwiek większościowej koalicji bez Konfederacji byłoby niemożliwe. Niespodziewany sukces sondażowy tego ugrupowania jest wynikiem kumulacji kilku czynników, z których większość była zresztą możliwa do przewidzenia.
Najważniejszym powodem tej swoistej sondażowej rewolucji była zapaść Polski 2050. Część elektoratu tego ugrupowania stanowili wyborcy zniechęceni do wszystkich funkcjonujących od lat na polskiej scenie politycznej partii. W momencie, gdy Szymon Hołownia „zaręczył się” swoje ugrupowanie z Polskim Stronnictwem Ludowym, najstarszą polską partią polityczną, która jest reprezentowana w Sejmie od początku istnienia III RP, a na dodatek uczestniczyła w czterech rządach (i to zarówno z SLD, jak i PO, gdy oba te ugrupowania były po dwóch stronach barykady), wyborcy Polski 2050, zwłaszcza ci młodsi, poczuli się zdradzeni. Trudno przecież o mniej antyestablishmentową partię niż PSL. Co prawda Konfederacja jest w Sejmie od czterech lat, a tworzące ją ugrupowania od dawna są aktywne na polskiej scenie politycznej, to jednak z punktu widzenia tych wyborców posiada jedną wyjątkowo istotną cechę. Jeszcze nie rządziła.
Liderzy Konfederacji deklarują, że nie wejdą w polityczne alianse ani ze Zjednoczoną Prawicą, ani z Koalicją Obywatelską. To z kolei pozwala im uzyskać poparcie tych wyborców, którzy mają już serdecznie dość wybierania między Kaczyńskim a Tuskiem, co z ich punktu widzenia oznacza wybór między dżumą a cholerą. Być może do wielu z nich dotarło, że dyskusja o formule startu w wyborach (jedna czy też odrębne listy wyborcze), jest wyjątkowa jałowa i tak naprawdę w praktyce mało istotna. I to nie dlatego, że do wyborów zostało jeszcze ponad pół roku, a intensywna kampania wyborcza może znacząco zmienić notowania poszczególnych partii, ale dlatego że niezależnie od przyjętego wariantu, w razie zwycięstwa opozycji rządził będzie Donald Tusk. A ten właśnie w kolejnym badaniu zaufania do polityków przeprowadzonych przez CBOS znowu pobił rekord braku zaufania wyborców (58%) umacniając się w fotelu lidera tego, dość kompromitującego z politycznego punktu widzenia, rankingu.
Konfederacja jest koalicją kilku ugrupowań o różnym profilu ideowym. Zdecydowanie jednak kojarzy się z radykalnie liberalnym programem ekonomicznym. Zwolenników takiego podejścia do spraw gospodarczo-społecznych nie jest może bardzo dużo, ale w ostatnich miesiącach zostali całkowicie osieroceni. Platforma Obywatelska, która kiedyś była najważniejszym polskim ugrupowaniem broniących zasad wolnorynkowych, już pod koniec rządów Donalda Tuska przesuwała się powoli w lewo (także w kwestiach światopoglądowych), a po jego powrocie z Brukseli zaczęła się licytować z rządzącymi w populistycznym rozdawnictwie. Nowoczesna, która w 2015 roku skorzystała na odejściu PO od liberalizmu gospodarczego zajmując jej miejsce, teraz została skonsumowana przez swojego niegdysiejszego antagonistę i nie tylko nie ma żadnego wpływu na program Koalicji Obywatelskiej, ale nawet nie próbuje artykułować jakiegokolwiek odrębnego stanowiska. Nie wykorzystał swojej szansy Szymon Hołownia, który jak się wydawało mógł zagospodarować sieroty po ugrupowaniach liberalno-demokratycznych. Sojusz z partią chłopską, która liberalną z zasady być nie może, ostatecznie przekreślił te nadzieje. Pozostała Konfederacja, która zaczęła trochę łagodzić swój skrajnie radykalny przekaz (co zresztą czasami ośmiesza jej nowego lidera próbującego odciąć się od własnych postulatów sprzed kilku lat), aby był bardziej strawny dla zwolenników umiarkowanego liberalizmu.
Dużą rolę odegrał rebranding KORWiN-a na Nową Nadzieję połączony z wymianą lidera. Janusz Korwin-Mikke nigdy „nie zawodził”. Zawsze potrafił powiedzieć coś takiego, co odrzucało od niego i jego ugrupowania bardziej wyczulonych wyborców. Sławomir Mentzen takich błędów nie popełnia i nie bez przyczyny nazywany jest „królem tik-toka”. Sprawny oratorsko, trudny do wyprowadzenia z równowagi (przynajmniej do czasu ostatnich niezbyt udanych występów), aktywny w mediach społecznościowych, pozyskał dla Konfederacji nowych wyborców. Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun zostali schowani do szafy i będą tam trzymani przynajmniej do dnia wyborów. Jeżeli się uda ich tam zatrzymać (a nie będzie to takie proste), nie odstraszą potencjalnych wyborów Konfederacji.
Są oczywiście też bardziej długofalowe i wykraczające poza nasz kraj przyczyny sondażowych sukcesów Konfederacji. W ostatnich latach następuje radykalna zmiana pozycji kobiety w społeczeństwie. Patriarchalny model rodziny, jeżeli nie bezpowrotnie odchodzi w przeszłość (tego dowiemy się w przyszłości), to przynajmniej przeżywa głęboki kryzys. Dla wielu młodych mężczyzn jest to szok, z którym nie mogą się pogodzić. Naturalną reakcją jest dążenie do przywrócenie tradycyjnego świata, w którym ich dominująca pozycja nie będzie kwestionowana. Radykalne hasła formułowane przez niektóre środowiska feministyczne, pogłębiają tylko narastający już i tak niepokój oraz poczucie zagubienia w tak szybko zmieniającym się świecie. To idealna sytuacja dla Konfederacji, która w swoim gronie przywódców kobiet nie posiada. Dlatego też wśród mężczyzn w wieku 18-39 lat aż 37% popiera Konfederację, a w tej samej kategorii wiekowej podobne sympatie polityczne deklaruje jedynie ponad trzykrotnie mniej kobiet.
Pewną rolę odgrywają również kwestie międzynarodowe. Konfederacja, a zwłaszcza jej narodowe skrzydło, nie było nastawione entuzjastycznie do pomocy udzielanej przez Polskę Ukraińcom. Szczególnie negatywnie liderzy tego ugrupowania traktowali wsparcie udzielane uchodźcom zza naszej wschodniej granicy, chociaż największe oburzenie budziły prorosyjskie wypowiedzi, w których brylowali Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun. W pierwszych miesiącach wojny było to fatalnie przyjmowane przez wyborców, ale od jakiegoś czasu badania opinii publicznej pokazują rosnące zmęczenie konfliktem i narastające antyukraińskie nastroje. To co kiedyś działało na niekorzyść Konfederacji, teraz zaczyna przysparzać im głosów.
Najnowszym przykładem zmiany nastrojów, na których zyskuje Konfederacja, jest kwestia ukraińskiego zboża, które miało przejeżdżać przez Polskę tranzytem, a okazało się, że w większości trafiło na polskie rynki konkurując z produktami rodzimego rolnictwa. Gwałtowne protesty polskich producentów wywołały panikę w obozie rządowym – w końcu wieś to ostoja poparcia Prawa i Sprawiedliwości. Nagle premier Mateusz Morawiecki zażądał od UE wprowadzenia ceł i kontyngentów na ukraińskie zboże. A jeszcze kilka miesięcy temu, gdy Donald Tusk wspomniał o wyraźnie już wówczas widocznym problemie zalewania polskiego rynku przez kukurydzę i pszenicę ze wschodu, został przez media rządowe uznany za rosyjskiego agenta i rzecznika kremlowskiej propagandy. Wówczas jednak większym problemem była cena chleba i innych produktów spożywczych, a nie interesy dość nielicznej przecież grupy producentów zboża. Ciekawe czy równie radykalna zmiana polskiego stanowiska nastąpi w kwestii szybkiego członkostwa Ukrainy w UE. Przecież wówczas o żadnych cłach i kontyngentach zbożowych mowy nie będzie, co oznacza ogromne problemy polskiego rolnictwa ze strony znacznie tańszych produktów zza Bugu.
Stopniowo coraz większą popularnością w społeczeństwie cieszą się poglądy eurosceptyczne. Powodem są coraz bardziej radykalne pomysły Komisji Europejskiej, a zwłaszcza europarlamentarzystów, zarówno w kwestiach światopoglądowo-obyczajowych jak i klimatycznych. Histeria, która narasta w tej ostatniej kwestii w Brukseli skutkuje podejmowaniem coraz bardziej kuriozalnych decyzji, które najbardziej radykalnych ekologów i tak nie zadowolą, ale za to wzbudzają coraz większy niepokój u zwykłych śmiertelników. Przewidywany koniec świata (jeden z najbardziej absurdalnych wymysłów środowisk walczących z realnym zjawiskiem jakim bez wątpienia jest globalne ocieplenie) nawet w ich najczarniejszych scenariuszach ma nastąpić nieprędko, ale za to szybki wzrost kosztów utrzymania z powodu kolejnych proklimatycznych działań, jest realną perspektywą najbliższych lat. Nie trzeba być eurosceptykiem, żeby krytycznie oceniać kierunek ewolucji Unii Europejskiej. Próbuje na tym korzystać Prawo i Sprawiedliwość, ale jest w tym mało wiarygodne, ponieważ premier Mateusz Mazowiecki w wielu tych decyzjach współuczestniczył, a przynajmniej nie próbował im się przeciwstawiać, co zresztą często wykorzystuje przeciw niemu Zbigniew Ziobro. Konfederacja ma natomiast czyste konto i zawsze była eurosceptyczna.
Nic nie trwa wiecznie. Korzystny dla Konfederacji trend z ostatnich miesięcy nie musi się utrzymać. Do ataku na Sławomira Mentzena przystąpiły już media liberalne, wyciągając nowej gwieździe polskiej sceny politycznej jego mocno kontrowersyjne wypowiedzi sprzed kilku lat. W tyle nie pozostają liderzy opozycyjnych ugrupowań politycznych, którzy dostrzegli w młodym polityku poważne zagrożenie dla własnych planów przejęcia władzy. Na razie nie widać takiej samej reakcji po stronie mediów rządowych. Najpewniej na Nowogrodzkiej nie rozstrzygnięto jeszcze czy Konfederatów potraktować jako zagrożenie, czy też raczej jako szanse na utrzymanie władzy po nadchodzących wyborach. Jeśli Jarosław Kaczyński za radą swoich spindoktorów uzna, że jest szansa zawalczyć o trzecią kadencję samodzielnych rządów, Sławomir Mentzen zostanie potraktowany jak Donald Tusk i Rafał Trzaskowski. Woronicza tylko czeka na rozkazy.
Otwarta koalicja Zjednoczonej Prawicy i Konfederacji nie wydaje się realna, nawet jeżeli Jarosław Kaczyński i jego koalicjanci tym razem nie będą dysponowali w Sejmie większością głosów. Wejście w nierówny układ władzy ugrupowania, które buduje swoją popularność na politycznym dziewictwie, z miejsca pozbawiłoby go poparcia znacznej części zwolenników. Zdecydowanie korzystniej dla Konfederacji byłoby pozostawanie w opozycji i korzystanie na coraz bardziej wyniszczającej wzajemnie walce dwóch głównych politycznych obozów. Nasza radykalna prawica mogłaby nawet dopuścić do utworzenia mniejszościowego rządu Prawa i Sprawiedliwości (np. wstrzymując się od głosu w trakcie trzeciej próby powołania rządu, gdy do przegłosowania votum zaufania wystarcza już tylko zwykła większość głosów) i drogo sprzedawać swoje poparcie dla niektórych, możliwych dla niej do przyjęcia, ustaw. W razie przewagi opozycji, zgoda na utworzenie przez nią rządu (prawdopodobnie poprzez nie wzięcie udziału w głosowaniu podczas drugiej próby powołania rządu, o ile Prezydent nie desygnowałby wcześniej kandydata opozycji na premiera) też dałaby Konfederatom spore korzyści. Trudno bowiem oczekiwać, że opozycja, która nie jest w stanie się obecnie porozumieć w najbardziej nawet oczywistych sprawach, będzie w stanie stworzyć spójny i bezkonfliktowo działający rząd. O wiele bardziej prawdopodobna jest szybka kompromitacja wszystkich ugrupowań opozycyjnych, co w naturalny sposób będzie zwiększało poparcie dla Konfederatów.
Interesy liderów Konfederacji nie muszą być jednak zgodne z aspiracjami posłów tego ugrupowania. Sposób wyboru reprezentantów Nowej Nadziei – poprzez prawybory – ogranicza wpływ kierownictwa partii na dobór przyszłych parlamentarzystów. Dla niektórych posłów tego ugrupowania korzyści wynikające z udziału we władzy, mogą się okazać ważniejsze od dość abstrakcyjnej wizji przejęcia władzy w przyszłości. Dla nich mandat poselski może być ich życiowym „5 minut”, które potem może się już nie powtórzyć. Jeszcze mniej pewności można mieć co do lojalności posłów reprezentujących Ruch Narodowy. Skrajne nurty polskiego ruchu narodowego (np. ONR) nigdy nie były zwolennikami gospodarczego liberalizmu. Podobnie jest z Ruchem Narodowym, który „nawrócił się” na wolny rynek dopiero po aliansie z korwinistami. Nie jest to jednak trwała zmiana poglądów, a raczej posunięcie czysto taktyczne. Stąd też pogodzenie się z etatystycznymi działaniami Zjednoczonej Prawicy nie musi być dla nich tak bolesne (podobnie jak dla Bolesława Piaseckiego z nacjonalizacyjnymi działaniami komunistów w okresie Polski Ludowej). Wiele ich natomiast łączy w sferze aksjologicznej – dążenie do budowy katolickiego państwa narodu polskiego – narodu, wspaniałego, nieskazitelnego i otoczonego ze wszystkich stron przez wrogów dążących do naszego unicestwienia. Nie jest przecież przypadkiem, że wielu działaczy tego nurtu politycznego (Robert Bąkiewicz, Adam Andruszkiewicz, Tomasz Rzymkowski) ściśle od lat z rządzącymi współpracuje albo wręcz całkowicie przeszło na „właściwą” stronę. A ci, którzy te ideały traktują w sposób bardziej koniunkturalny, są idealnym polem do politycznych zakupów, w których Jarosław Kaczyński radzi sobie całkiem nieźle.
Trwanie Konfederacji przy kontestowaniu głównych sił politycznych i okopanie w opozycyjnej kontestacji, może doprowadzić do zaistnienia w Polsce sytuacji, która od kilku lat ma miejsce w Bułgarii, a do niedawna była również rzeczywistością w Izraelu. Chodzi mianowicie o brak możliwości stworzenia trwałej większości rządowej i co za tym idzie powtarzanie co kilka miesięcy wyborów, które nie przynoszą żadnej radykalnej zmiany. Właśnie w minioną niedzielę Bułgarzy po raz piąty w ciągu ostatnich dwóch lat poszli do urn wyborczych, co zapewne też nie spowoduje przełamania wieloletniego impasu. Podobnie może być i w Polsce, chyba, że pojawi się nowa, umiarkowanie liberalna siła, która przejmie znaczną część elektoratu opozycji (w tym Konfederacji), zneutralizuje mniej tożsamościową część wyborców Zjednoczonej Pawicy i tym samym przesądzi o wynikach wyborów. Do tego potrzeba jednak nowego charyzmatycznego lidera. Szymon Hołownia zmarnował swoją szansę. Rafał Trzaskowski nie jest w stanie pełnić tej roli – nie ma „politycznych jaj”. A nikogo innego nie widać.
Do wyborów pozostało pół roku. Mogą się zdarzyć wydarzenia, które w znaczący sposób zmienią dzisiejszą scenę polityczną. Można jednak założyć, że Konfederacja nie tylko ponownie znajdzie się w nowym Sejmie, ale będzie tam reprezentowana w znacznie zwiększonym składzie osobowym niż obecnie i zapewne będzie odgrywała znacznie większą rolę. Mało jednak prawdopodobne, aby w krótszej czy nawet dłuższej perspektywie czasowej była w stanie stać się czołową siłą w polskiej polityce, a nie wyłącznie języczka u wagi, której realne znaczenie jest wielokrotnie większe niż wyborczy potencjał. Co więcej, sukces bardzo często poprzedza upadek. Tak było z Ruchem Palikota, Nowoczesną czy Kukizem`15. Tak może się również stać z Konfederacją, tym bardziej, że jest to konglomerat kilku ugrupowań połączonych kilka lat temu z powodów czysto taktycznych, o czym otwarcie mówił nie kto inny, a Sławomir Mentzen. Całkowita izolacja, niewielka liczebność poselskiej reprezentacji (nie starczyło nawet na utworzenie klubu) i skrajna polaryzacja polskiej sceny politycznej, pozwoliło jej na przetrwanie całej kadencji. Tworzące Konfederację ugrupowania zdawały sobie sprawę, że ich samodzielny start nie daje szans na przekroczenie progu wyborczego, a możliwości przyłączenia się do innego partnera są praktycznie zerowe. Teraz może być inaczej – nad dużym klubem parlamentarnym trudno zapanować, a różnice między podmiotami tworzącymi Konfederację mogą się okazać nie do pogodzenia. I wszystko wróci do normy. Czyli do wojny polsko-polskiej. Kaczyńskiego z Tuskiem.
Karol Winiarski