Upadek państwa prawa
Państwo prawa to koncepcja państwa, w którym prawo ma nadrzędną pozycję w systemie politycznym, a organy władzy działają na podstawie i w granicach prawa. Pozornie to prosta i nie budzącą wątpliwości zasada. W rzeczywistości wcale tak nie jest. Przede wszystkim nie wyjaśnia ona kto prawo stanowi. Może to przecież być władca absolutny, który nie będzie się liczył z wolą obywateli. Dookreślenie tej koncepcji poprzez dodanie przymiotnika „demokratyczne”, pozwala uniknąć tej sytuacji. Tyle, że samo pojęcie demokracji nie jest jednoznaczne, a jeśli nawet uznamy, że chodzi po prostu o wolę większości, to może się okazać, że podstawowe prawa jakiejś mniejszości mogą nie być respektowane. Gdy jednak i tą przeszkodę ominiemy uzależniając legalność konkretnych rozwiązań od ich zgodności z konstytucją i prawami człowieka, to dochodzimy do najpoważniejszej kontrowersji. Cóż bowiem znaczą konkretne przepisy? Kto ma prawo do ich interpretowania? I co w sytuacji, gdy wykładnia dokonywana przez ostateczną instancję rażąco kłóci się z odczuciem większości albo też władza nie zamierza jej respektować? I właśnie z tą ostatnią sytuacją mamy ostatnio do czynienia w Polsce.
Dualizm systemu prawnego został wprowadzony do polskiego systemu ustrojowego jeszcze u schyłku PRL-u, gdy w połowie lat 80-tych powołano do życia Trybunał Konstytucyjny. W ten sposób stworzono konkurencyjny wobec Sądu Najwyższego organ władzy sądowej o odrębnych co prawda kompetencjach (sąd prawa), ale nierzadko o trudnej w praktyce do wyznaczenia granicy pomiędzy nimi. Nie miało to wtedy jeszcze aż takiego znaczenia, ponieważ niepodzielną władzę dzierżyła PZPR, a w ostateczności orzeczenia TK mogły być uchylane większością 2/3 głosów (a więc taką samą jaką dokonywano zmian w Konstytucji) przez Sejm.
Mimo zmiany systemu politycznego przez pierwsze lata III RP utrzymywano ten stan rzeczy. Dopiero Konstytucja z 1997 roku wprowadziła ostateczność i tym samym niepodważalność wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Nieliczne głosy krytyki, zwracające uwagę na brak instancyjności w procedurze orzekania w tym organie, pozostały bez echa. Tym bardziej, że intensywność politycznego sporu była – oczywiście w porównaniu z obecnymi czasami – umiarkowana, a w obu najważniejszych instytucjach prawnych dominowali sędziowie wyznający podobne poglądy prawne i, co o wiele ważniejsze, polityczne. Zmieniło się to w okresie ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy.
Zbigniew Ziobro nie zdołał w pełni podporządkować sobie Sądu Najwyższego, w czym paradoksalnie duży udział miał Prezydent Andrzej Duda. Gdyby nie jego weta wobec dwóch ustaw sądowych w 2017 roku, wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego pochodziliby już z nominacji neo-KRS i system byłby w pełni domknięty. Zgodnie bowiem z uchwaloną w lipcu 2017 roku ustawą, w wyniku utworzenia trzech nowych izb Sądu Najwyższego – Prawa Publicznego, Prawa Prywatnego i Dyscyplinarnej – konieczny byłby ponowny wybór wszystkich sędziów tego organu. Nie trzeba być prorokiem, żeby przewidzieć kto z dotychczasowych sędziów SN nie zostałby pozytywnie „zweryfikowany”. Weta Andrzeja Dudy opóźniły proces wymiany sędziów, dzięki czemu do dzisiaj znacząca część składu sędziowskiego Sądu Najwyższego pochodzi z nominacji dokonanych przed powstaniem neo-KRS, a w Izbie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych stanowią oni większość. Stąd konflikt wewnętrzny w Sądzie Najwyższym w sprawie wygaszenia mandatów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika oraz wcześniejsza decyzja zapadła w Izbie Karnej kwestionująca wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który potwierdzał prawo Prezydenta RP do uniewinniania każdego w dowolnym momencie po popełnieniu przez niego przestępstwa.
Wewnętrzny dualizm prawny nie jest jedynym, który występuję w naszym kraju. Drugi ma zasięg o wiele szerszy i dotyczy całej Unii Europejskiej. Mamy bowiem oczywisty konflikt między prawem krajowym, a prawem europejskim. Żaden przepis traktatowy nie przesądza w jednoznaczny sposób, że to drugie stoi ponad tym pierwszym, chociaż takie właśnie stanowisko zajmują wszystkie organy UE. W wielu krajach jest to jednak pogląd nieakceptowany. Zdaniem ich władz, ale i często organów wymiaru sprawiedliwości, najważniejszym aktem prawnym jest konstytucja, co w oczywisty sposób rodzi fundamentalny spór pomiędzy organami krajowymi a europejskimi. Przez wiele lat nie był on widoczny, ponieważ sądy konstytucyjne (zwłaszcza polski i niemiecki) uznawały zgodność prawa unijnego z narodowymi konstytucjami (co zresztą w praktyce oznaczało, że stały na stanowisku nadrzędności konstytucji – w przeciwnym razie sprawy takie w ogóle nie byłyby przez nie rozpatrywane), a Bruksela (siedziba KE i RUE) oraz Luksemburg (siedziba TSUE) udawały, że tego nie widzą. Problem pojawił się, gdy krajowe sądy konstytucyjne zaczęły kwestionować wyroki europejskich trybunałów i decyzje innych organów UE, gdy te zaczęły poszerzać uprawnienia UE poprzez rozszerzająca wykładnię traktatowych przepisów.
W sytuacji, gdy mamy całkowicie odmienne ostateczne rozstrzygnięcia prawne najważniejszych organów sądowniczych, państwo prawa umiera. Każda ze stron politycznego sporu może sobie wybrać takie orzeczenie, czy też związaną z nim wykładnię prawa, które w danej sytuacji jej pasuje. W tym stanie rzeczy decydujące znaczenie ma możliwość skutecznego przeforsowania preferowanej przez siebie interpretacji prawa. Rządzi nie siła prawa, a prawo siły. Jedynie naprawdę masowe protesty społeczne oraz nacisk europejskich instytucji decydujących o uruchomieniu środków unijnych, mogą przyhamować autorytarne zapędy polityków. Wiedział o tym Jarosław Kaczyński. Teraz wie o tym Donald Tusk. Tyle, że jemu interwencja Brukseli nie grozi.
Poczucie bezkarności prowadzi do nasilenia pozaprawnych albo wręcz bezprawnych działań. Pokazuje to doskonale ostatnia decyzja Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara, uznająca nominację Dariusza Barskiego na Prokuratora Krajowego za nieważną. Powodem ma art. 47 ustawy Przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o prokuraturze z 28 stycznia 2016 roku umożliwiający powrót do służby byłych prokuratorów Prokuratury Krajowej, którzy po likwidacji tej struktury w 2010, gdy Prokurator Generalny przestał być jednocześnie Ministrem Sprawiedliwości, odeszli w stan spoczynku. Na podstawie tego właśnie przepisu dwa lata temu Dariusz Barski powrócił ze stanu spoczynku i został Prokuratorem Krajowym. Zdaniem Adama Bodnara i autorów trzech opinii prawnych przez niego zleconych (opinie prawne najczęściej są zadziwiająco zgodne z wolą zleceniodawcy), artykuł ten, jako epizodyczny, powinien mieć końcową datę obowiązywania. A ponieważ nie miał, to zgodnie uznali, że przestał on funkcjonować 4 maja 2016 roku – dwa miesiące po jego wejściu w życie. Nawet jeżeli uznać, że rzeczywiście działanie art. 47 powinno być ograniczone czasowo, to nie oznacza to jeszcze, że na podstawie takiego przekonania i kilku opinii prawnych można dokonać tak radykalnej zmiany nawet nie interpretacji, ale samej treści przepisu. To nie tylko kompromitacja Adama Bodnara i autorów ekspertyz, ale w przypadku tego pierwszego ewidentne naruszenie art. 7 Konstytucji – Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. I nie usprawiedliwia decyzji ministra fakt, że na kilka miesięcy przed utratą władzy Zbigniew Ziobro ustawowo przekazał większość swoich uprawnień w ręce Prokuratora Krajowego, którego można odwołać tylko za zgodą Prezydenta R.P. Oczywiście miało to uniemożliwić przejęcie kontroli przez ówczesną opozycję nad prokuraturą w przypadku wyborczej porażki Zjednoczonej Prawicy – szef Suwerennej Polski o wiele trafniej przewidywał rozwój wypadków niż jego odpowiednik z Prawa i Sprawiedliwości.
Wynik tej otwartej wojny między starą a nową władzą jest łatwy do przewidzenia. Donald Tusk ma w swoich rękach wszystkie resorty siłowe i administrację państwową. Na masowe protesty obecna opozycja nie ma co liczyć. Ani sprawy mediów publicznych, ani wymiaru sprawiedliwości nie są w stanie zmobilizować milionów ludzi. Na dodatek elektorat Prawa i Sprawiedliwości dominuje na prowincji, a manifestacje organizuje się w dużych miastach. Oczywiście z Brukseli nie padną żadne głosy krytyki, o jakiś poważniejszych działaniach nie mówiąc. Przy tak głębokiej polaryzacji nie grozi też rozpad rządzącej koalicji. Ale jeżeli PiS przetrwa, a rozczarowanie efektami rządów Platformy i jej coraz mniej znaczących koalicjantów będzie ogromne, to może powrócić do władzy. A wtedy czeka nas armagedon. Jeńców nikt brać nie będzie.
Karol Winiarski