Wojna czy pokój?
Gdy trzy lata temu Rosja napadła na swojego sąsiada wydawało się, że będzie to krótkotrwała wojna, która zakończy się szybkim i pełnym zwycięstwem Putina. Potwierdzały to wydarzenia na Przesmyku Perekopskim łączącym Krym z resztą kraju, który błyskawicznie został zajęty przez wojska rosyjskie otwierając możliwość opanowania całego należącego do Ukrainy wybrzeża czarnomorskiego. Gdy jednak oddziały ukraińskie rozbiły rosyjskich spadochroniarzy na lotnisku w Hostomelu uniemożliwiając tym samym przerzucenie drogą lotniczą znaczących sił, które mogłyby skutecznie zaatakować Kijów, rosyjski plan blitzkriegu zakończył się fiaskiem. Po kilku tygodniach walk rosyjskie natarcie straciło impet, a w początkach kwietnia Rosjanie ostatecznie zrezygnowali z zajęcia Kijowa, Charkowa, Czernichowa i Sum wycofując się z rejonu północnej Ukrainy na pozycje wyjściowe.
Jesienią 2022 roku niespodziewana ofensywa wojsk ukraińskich doprowadziła do wyzwolenia wschodnich obszarów obwodu charkowskiego. Tym razem wydawało się, że to Rosja jest na prostej drodze do klęski i przygotowywana na następny rok ukraińska ofensywa doprowadzi do wyzwolenia wszystkich utraconych terenów, a być może nawet do upadku Putina. Przekonania tego nie zmieniło zdobycie wiosną 2023 roku przez wojska rosyjskie bronionego przez wiele miesięcy Bachmutu. Na dodatek miesiąc później w trakcie buntu Prigożyna okazało się, że nie ma chętnych do obrony reżimu rosyjskiego dyktatora. Nadzieje zostały jednak szybko rozwiane. Rozpoczęta w początkach lata wielka ofensywa ukraińska na Zaporożu zakończyła się kompletnym niepowodzeniem. Co gorsze, Ukraina straciła inicjatywę strategiczną, a armia rosyjska przeszła do kontrofensywy. Konflikt ostatecznie przekształcił się w pozycyjną wojnę na wyniszczenie.
Rok 2024 to pasmo niewielkich, ale stałych sukcesów wojsk rosyjskich. Nawet wznowienie dostaw amerykańskiego uzbrojenia w połowie roku nie zmieniło radykalnie sytuacji na froncie. Niespodziewana ofensywa wojsk ukraińskich w obwodzie kurskim też nie oznaczała przełomu, a niewielkie terytorialne sukcesy Ukraińców w pierwszych dniach jej trwania szybko zostały powstrzymane przez Rosjan. Rewolucja miała za to miejsce w sposobie prowadzenia wojny. Coraz większą, a wręcz decydującą rolę jeżeli chodzi o uzbrojenie, zaczęły odgrywać drony, które stosunkowo tanim kosztem obie strony konfliktu produkują w milionowych ilościach. Ale oprócz techniki wojskowej drugim czynnikiem przesądzającym o przebiegu wojny są możliwości rekrutacyjne walczących stron. A tu zdecydowana przewaga jest po stronie Rosji.
Mimo ogromnych postępów Ukrainy w rozwoju swojego potencjału obronnego, a zwłaszcza niesamowitego wzrostu ilości i przede wszystkim możliwości bojowych dronów, Kijów nie ma szans na przetrwanie bez stałej finansowej i militarnej pomocy Zachodu. Doświadczenia ostatniego roku stawiają nawet pod znakiem zapytania możliwość skutecznego powstrzymania agresora przy dalszych dostawach uzbrojenia przez Zachód. A tu sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu z powodu zmian w Białym Domu i słabnącej jedności krajów europejskich, która zresztą nigdy nie była pełna. Bezprecedensowe naciski Donalda Trumpa stawiają władze w Kijowie przed koniecznością podjęcia najważniejszych, i zarazem najtrudniejszych, decyzji w historii niepodległej Ukrainy.
Historykowi jest zawsze znacznie łatwiej niż politykowi. Ten pierwszy ma dostęp do znacznie większej liczby źródeł, a przede wszystkim zna skutki podjętych decyzji. Polityk zmuszony jest antycypować konsekwencje swoich działań. Zawsze jednak warto wyciągać wnioski z dotychczasowych sukcesów i porażek, chociaż nigdy okoliczności współczesnych wydarzeń nie będą takie same jak tych z przeszłości. A najlepiej i najbezpieczniej uczyć się na cudzych błędach.
Ukraińcy wyciągnęli wnioski z katastrofy sprzed dziesięciu lat. Wówczas ich armia nie była w stanie stawić czoła separatystom wspieranym przez stosunkowo ograniczone siły rosyjskie. W 2022 roku byli zdolni powstrzymać pełnoskalową agresję. I zrobili to własnymi siłami, ponieważ wsparcie Zachodu napływało stopniowo, w ograniczonej ilości i z licznymi ograniczeniami. Zachodni sprzęt (a w zasadzie wschodni, ponieważ Polska i inni dawni członkowie Układu Warszawskiego przekazywali głównie posowiecki sprzęt, który i tak byłby wkrótce wycofany z użycia) odegrał znacznie większą rolę w trakcie kontrofensywy wojsk ukraińskich. Późniejsze działania wojenne pokazały jednak, że znacznie nowocześniejsza broń zachodnia nie zawsze sprawdza się w wojnie toczonej na stepach i w lasach wschodniej Ukrainy. Sądząc po najnowszych zakupach polskiego rządu, w Warszawie nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.
Z perspektywy lat widać jak wiele błędów popełnili Ukraińcy w sferze militarnej, a przede wszystkim politycznej. Porozumienie mińskie, narzucone Kijowowi w 2015 roku i w praktyce odrzucone przez Prezydenta Zełeńskiego w grudniu 2019 roku w trakcie rokowań (jak się potem okazało ostatniej szansy) w Paryżu, teraz zostałoby przyjęte bez chwili wahania. Obawa przed masowymi protestami, niewiara w możliwość rosyjskiej agresji i wsparcie ze strony Niemiec i Francji (mediatorów przy zawieraniu porozumienia mińskiego) doprowadziły do podjęcia przez władze w Kijowie fatalnej decyzji. Władymir Putin, który stawiał na stopniowe zwiększanie wpływów w Ukrainie środkami politycznymi, zdecydował się na rozwiązanie militarne. Pandemia opóźniła realizację tej decyzji. W lutym 2022 roku nic już go nie mogło powstrzymać.
Katastrofalnym błędem okazała się też odmowa rezygnacji Ukrainy z planów akcesji do NATO. Członkostwo naszego sąsiada w tej organizacje nigdy nie było realnie możliwe, ale państwa zachodnie fałszywie mamiły Kijów taką możliwością w przyszłości. Gdy obecnie J.D. Vance jednoznacznie wykluczył taką ewentualność, nagle okazało się, że dla wszystkich było to oczywiste, a krytyka dotyczy jedynie rzekomych błędów w strategii negocjacyjnej popełnionej przez Amerykanów. Tylko czy realnym atutem przy stole rokowań jest coś, w co nikt nie wierzy? Nie wiemy oczywiście czy rezygnacja z członkostwa w sojuszu północnoatlantyckim powstrzymałaby rosyjską napaść, ale traktowanie żądań Putina wyłącznie jako pretekstu do agresji, nie wydaje się takie oczywiste. Dla nas może to być przejaw antyzachodniej fobii i paranoi, ale dla Rosjan, którzy od wieków żyją w poczuciu ciągłego zagrożenia (Tatarzy, Litwini, Polacy, katolicy, Napoleon, Wielka Brytania i Francja w trakcie wojny krymskiej, obca interwencja w okresie bolszewickiej rewolucji, USA w trakcie zimnej wojny), niekoniecznie musi to być wydumane niebezpieczeństwo.
Jak się niedawno okazało, po niepowodzeniach Rosjan pod Kijowem i zatrzymaniu ich ofensywy, blisko było do zawarcia rozejmu. Szczegóły negocjowanego w Turcji porozumienia nie są jasne, ale zmiana sytuacji na froncie i presja ze strony USA miały skłonić Zełeńskiego do odrzucenia wynegocjowanych już wstępnie warunków. Amerykanie widocznie uznali, że nadarza się niepowtarzalna okazja militarnego osłabienia Rosji, a tym samym pośrednio jej najpoważniejszego sojusznika – Chin. Dzisiaj Ukraińcy zapewne mocno żałują, że ulegli naciskom Waszyngtonu.
Po raz kolejny presja „sojuszników” dała o sobie znać w trakcie letniej ofensywy ukraińskiej w 2023 roku. Opracowany przy pomocy amerykańskich doradców plan przełamania rosyjskiej obrony okazał się kompletnym niewypałem i doprowadził do ogromnych strat najlepiej wyszkolonych i najlepiej wyposażonych oddziałów armii ukraińskiej. Zamiast próbować odbić zajęte przez Rosjan w pierwszych tygodniach wojny południe kraju, Ukraińscy powinni uderzyć na słabo wówczas broniony obwód kurski. Zajęcie Kurska i kilku innych miast dałoby możliwość wymuszenia na Moskwie wymiany opanowanych terytoriów. Proponują to zresztą Ukraińcy obecnie, ale trudno traktować ofertę oddania 400 km² w zamian za 100 tys. km² za poważną propozycję. Zachód jednak nie zgadzał się na wkroczenie wojsk ukraińskich na terytorium Rosji uznając, że byłaby to zbyt duża eskalacja konfliktu. W ten sposób zmarnowano ostatnią szansę na zakończenie wojny w miarę sprawiedliwym pokojem. Sprawiedliwym, chociaż niekoniecznie trwałym. Ale tego drugiego warunku nikt nie jest w stanie zagwarantować. Rosjanie zawsze mogą wrócić.
Dyktat Donalda Trumpa stawia władze ukraińskie pod ścianą. Amerykański Prezydent nie tylko chce doprowadzić do szybkiego zakończenia wojny, co po wymuszeniu rozejmu w Strefie Gazy, przyniosłoby mu tytuł peacemakera, ale przy okazji ubić życiowy interes przejmując złoża metali ziem rzadkich znajdujące się na terytorium Ukrainy. Bez amerykańskiej pomocy szanse na dalszą skuteczną obronę są minimalne. Wedle różnych przewidywań po kilku, maksymalnie kilkunastu miesiącach, front ulegnie przerwaniu i Putin zrealizuje swój pierwotny plan całkowitego podporządkowania Ukrainy. Europę stać jedynie na biadolenie i powtarzanie sloganów o konieczności poszanowaniu prawa międzynarodowego, które zresztą Zachód zawsze traktował w sposób instrumentalny (agresja na Irak, uznanie niepodległości Kosowa, pomoc w obaleniu Muammara Kaddafiego). Nawet najbardziej szlachetne intencje niepoparte militarną siłą, niewiele znaczą we współczesnym świecie. A tej Europa nie posiada.
Pojawiające się w Polsce głosy o konieczności udziału przedstawicieli naszego kraju w negocjacjach pokojowych świadczą o kompletnym oderwaniu ich autorów od rzeczywistości. Szanse na to mają jedynie kraje neutralne, które nie opowiadały się jednoznacznie po jednej ze stron konfliktu oraz światowe mocarstwa. Polska nie należy ani do pierwszej, ani do drugiej kategorii. Może być jednak znacznie gorzej. Zamiast przy stole negocjacyjnym, możemy się znaleźć na nim. Może się bowiem okazać, że rozmowy rosyjsko-amerykańskie nie będą dotyczyć wyłącznie Ukrainy. Kompleksowe porozumienie może też dotyczyć obecności sił amerykańskich na całym obszarze środkowej Europy. W zamian za koncesje polityczne i gospodarcze Donald Trump gotów jest poświęcić swoich „polskich przyjaciół”. Tym bardziej, że za pół roku Andrzej Duda nie będzie już Prezydentem Polski, a jego następca nie będzie raczej mógł liczyć nawet na dziesięciominutowe spotkanie na zapleczu sali konferencyjnej.
Karol Winiarski