Zarządzanie strachem
„W sytuacji szczególnego zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego, w tym spowodowanego działaniami o charakterze terrorystycznym lub działaniami w cyberprzestrzeni, które nie może być usunięte poprzez użycie zwykłych środków konstytucyjnych, Rada Ministrów może podjąć uchwałę o skierowaniu do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej wniosku o wprowadzenie stanu wyjątkowego.”. Tak stanowi artykuł 2 ustawy o stanie wyjątkowym uchwalonej w 2002 roku. 2 września po raz pierwszy został on zastosowany w praktyce na trzykilometrowym obszarze pogranicza polsko-białoruskiego. Przedstawiane przez rządzących przyczyny jego wprowadzenia były różne. I wszystkie mało przekonujące.
Najczęściej podawanym powodem był oczywiście napływ migrantów przywożonych pod naszą granicę przez białoruskie władze. Tyle, że trwa on od kilku tygodni, a do tej pory i premier, i minister spraw wewnętrznych i administracji, i minister obrony narodowej twierdzili, że w pełni kontrolują sytuację. I dalej tak twierdzą. A przecież ustawa wyraźnie mówi o stanie, w którym występujące zagrożenia nie mogą „być usunięte poprzez użycie zwykłych środków konstytucyjnych”. Kiedy więc panowie mijają się z prawdą?
Drugie pojawiające się wyjaśnienie to zbliżające się rosyjsko-białoruskie manewry o kryptonimie „Zapad” i związana z tym groźbą prowokacji, a nawet ataku na Polskę. Ćwiczenia te odbywają się cyklicznie od ponad 20 lat. Pomijając nawet realność grożącej nam agresji, to zgodnie z Konstytucją może być ona powodem wprowadzenia stanu wojennego, a nie wyjątkowego. Czyżby obawa o skojarzenia z wydarzeniami sprzed prawie 40 lat spowodowała wybór tego drugiego rozwiązania?
Zarówno Konstytucja, jak i ustawa o stanie wyjątkowym mówią o szczególnych zagrożeniach jako powodach jego wprowadzenia. To oczywiście nieprecyzyjne pojęcie, które może być różnie interpretowane. Czy jednak napływ kilku tysięcy migrantów jest czymś szczególnym w sytuacji, gdy bywały lata, w których Polska przyjmowała ich rocznie nawet kilkanaście tysięcy? Jeśli nawet uznać, że tak, to z pewnością czymś szczególnym była również nadmiarowa śmierć ponad stu tysięcy Polaków w okresie drugiej i trzeciej fali pandemii. W szczytowych jej momentach brakowało miejsc w szpitalach, a na kremację i pogrzeb trzeba było czekać wiele dni. A jednak wówczas żadnego stanu nadzwyczajnego nie wprowadzono.
Argumentem za wprowadzeniem stanu wyjątkowego mają być również analogiczne działania podjęte na Litwie i Łotwie. Tyle, że one nie są analogiczne. Stan wyjątkowy stanowi wyjątkowemu nierówny – szczegółowe regulacje prawne w poszczególnych krajach są różne. Co więcej, konkretny zakres ograniczeń praw i wolności obywatelskich w przypadku wprowadzenia stanu wyjątkowego w Polsce nie musi w pełni wyczerpywać możliwości, które daje ustawa. Zasadniczą różnicą między rozwiązaniami wprowadzonymi w naszym kraju i na Litwie jest przede wszystkim zakaz możliwości przebywania w strefie objętej stanem wyjątkowym dziennikarzy. U naszych sąsiadów media mogły w dalszym ciągu relacjonować wydarzenia na granicy, a w Polsce już nie. I to nawet w ograniczonym zakresie. Przypadek? Raczej przemyślana strategia.
Alarmistyczny ton rządzących towarzyszący wprowadzeniu stanu wyjątkowego kłóci się z zachowaniem Prezydenta Andrzeja Dudy. Skoro sytuacja jest tak groźna, oczywistą sprawą jest zwołanie posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Prezydent ustami swojego rzecznika poinformował jednak, że nie widzi takiej potrzeby. Zamiast tego po podpisaniu rozporządzenia udał się na mecz naszej reprezentacji udając zainteresowanie piłką nożną, co rzeczywiście wychodzi mu lepiej niż Lechowi Kaczyńskiemu. Nawet Wiadomości TVP uznały, że festiwal w Opolu to ważniejsza informacja od sytuacji na naszej wschodniej granicy.
Dlaczego więc wprowadzono stan wyjątkowy? Odpowiedź jest prosta. Twarde działania rządu spowodowały pierwszy od wielu miesięcy wzrost notowań Prawa i Sprawiedliwości. Skoro coś działa, to należy iść dalej w tym kierunku. Celem jest powrót do poparcia sprzed dwóch, które dało PiS-owi drugą kadencję. Po raz kolejny okazuje się, że nie obietnice socjalne, a strach jest najlepszym środkiem mobilizującym elektorat i dającym wyborcze głosy. To nie zapowiedź wprowadzenia 500+, a kryzys uchodźczy umożliwił Zjednoczonej Prawicy przejęcie władzy w 2015 roku. Transfery socjalne działają, ale wówczas gdy są realizowane, a nie obiecywane. Dlatego PiS wygrał wybory w 2019 roku. Ale i dlatego ogłoszenie Polskiego Ładu nie zmieniło notowań partii rządzącej, mimo wielkich oczekiwań z tym związanych. Trzeba było więc sięgnąć do sprawdzonych środków, co dzięki nieoczekiwanemu prezentowi ze strony Łukaszenki, stało się możliwe.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, na wiosnę przyszłego roku będzie można doprowadzić do przedterminowych wyborów. Gdyby jednak sondaże nie dawały pewności na przekonujące zwycięstwo i uzyskanie stabilnej większości w Sejmie (a może i odzyskanie Senatu), wtedy wcześniejszych wyborów nie będzie. I wcale nie wiadomo czy odbędą się w konstytucyjnym terminie czyli jesienią 2023 roku. Przecież zawsze może wówczas zaistnieć potrzeba wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych. A wtedy wybory odbyć się nie mogą zarówno w okresie jego trwania, jak i trzy miesiące po zakończeniu. A potem znowu może się okazać, że jakiś stan nadzwyczajny jest nadzwyczaj konieczny. I znowu wybory będzie trzeba odłożyć. Całkowicie legalnie i zgodnie z Konstytucją. Do czasu poprawy notowań. Jakiż bowiem jest sens przeprowadzania wyborów, które można przegrać i utracić władzę.
Karol Winiarski