Zdrada demokracji
Rok 2018 – Wojciech Kałuża, radny Koalicji Obywatelskiej (Nowoczesna), w zamian za stanowisko wicemarszałka przeszedł na „ciemną stronę mocy” zapewniając Prawu i Sprawiedliwości większość w sejmiku województwa śląskiego.
„Uważamy, że nosi znamiona czynu zabronionego. Obrady nie powinny być kontynuowane” – Michał Gramatyka (PO).
„Moim zdaniem wyczerpuje to znamiona przestępstwa” – Borys Budka (PO).
„Wojtek, to nie kwestia programowa. To kwestia tego za ile sprzedałeś twarz. Zastanów się nad tym” – Monika Rosa (Nowoczesna).
„Dzisiaj ci, którzy mówią o przekupstwie, niczego nie udowodnili, ale gardzą innym człowiekiem”- Grzegorz Tobiszowski (PiS).
Rok 2024 – Wiesława Burnos i Marek Malinowski, radni wybrani z listy Prawa i Sprawiedliwości, w zamian za utrzymanie stanowisk wicemarszałków województwa podlaskiego przechodzą na stronę koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi.
„Nie znam wszystkich nazwisk w sejmikach, nie wiem ilu tam jest ludzi, którzy nie czują więzi z żadną partią i są gotowi chcieć wybrać udział we władzy. Jeżeli takie przypadki się pojawią, to chciałbym, aby takie decyzje czy transfery odbywały się przy pełnym świetle, to znaczy, żeby nie było nawet milimetra na spekulacje, że ktoś coś dostał albo zarobił za zmianę barw politycznych” – Donald Tusk (PO)
„To oni zdradzili za stołki swoich wyborców. Wbrew ich woli oddali Podlaskie w ręce koalicji 13 grudnia. Zdrada ma krótkie nogi. Przekonają się o tym szybciej niż im się wydaje.” – Jacek Sasin (PiS).
„Straszną ***** trzeba być, aby chwilę od kandydowania z listy PiS pójść na układy z Tuskiem.” – Dariusz Matecki (Solidarna Polska).
„Rozmawialiśmy ze wszystkimi. I rozmawialiśmy z osobami, które nie zgadzały się z rządami PiS w Polsce. Władza się zmieniła i chcieliśmy, żeby również radni, którzy zostali wybrani z list PiS, mogli się wypowiedzieć, jak oceniają ostatnie lata. No i widać, że nie oceniają dobrze, cieszę się, że dwóch radnych, już teraz radnych niezależnych, będzie z nami współtworzyło zarząd województwa podlaskiego” – Krzysztof Truskolaski (PO).
„Jak PiS kupił Kałużę, to była to korupcja polityczna, plucie w twarz wyborcom i dewastowanie demokracji. Ale jak PO kupiła właśnie dwóch radnych PiS na Podlasiu, to jest to przywracanie praworządności, utrwalanie demokracji i uśmiechnięta Polska w całej okazałości.” – Sławomir Mentzen (Konfederacja – Nowa Nadzieja).
Zmiana barw partyjnych nie jest i nigdy nie była czymś wyjątkowym. Winston Churchill rozpoczynał karierę jako polityk Partii Konserwatywnej, po czym w 1904 roku przeszedł do Partii Liberalnej, aby dwadzieścia lat później powrócić na łono torysów. Każdy z takich przypadków należy rozpatrywać indywidualnie. Politycy, tak jak wszyscy ludzie, mają prawo do zmiany swoich poglądów, chociaż radykalne ich przeorientowanie może budzić wątpliwości. Czasami to sama partia, a w zasadzie jej liderzy, postępują niezgodnie z własnym programem, z którym szli do wyborów. W tej sytuacji to dalsze pozostawanie w jej szeregach byłoby raczej zdradą wyborców. Tym samym kluczową sprawą jest moment, w którym dochodzi do politycznego transferu. Zawsze też należy mieć na względzie czy zmiana barw partyjnych łączy się z bezpośrednią korzyścią polityczno-finansową. Jeżeli tak jest, to oczywiście wszystkie tłumaczenia zainteresowanych są warte funta kłaków.
Zarówno w przypadku Wojciecha Kałuży, jak i podlaskich samorządowców, sprawa jest ewidentna. Przejście na drugą stronę miało miejsce bezpośrednio po wyborach i wiązało się z miejscem w zarządzie województwa. Nie ma więc wątpliwości, że zasadniczym powodem ich decyzji były kwestie finansowe i ewentualnie prestiżowe, a nie programowe. Opowieści o realizacji woli wyborców czy chęci działania dla dobra regionu należy włożyć między bajki. Można oczywiście argumentować, że województwo może uzyskać większe środki, jeżeli będą w nim rządziły te same siły co w Warszawie (pokazuje to zresztą jedną z patologii istniejącego w Polsce systemu). Tyle, że o tym było wiadomo już przed wyborami samorządowymi. Dlaczego w takim razie sprzedawczycy startowali z list ugrupowania, które znajduje się w opozycji w stosunku do obecnego rządu?
Filozofia Kalego, którą reprezentują dwie główne siły polityczne w naszym kraju, nie dziwi. Liczy się przecież wyłącznie polityczny sukces, a nie zasady, które służą jedynie mamieniu wyborców. Jest to zresztą coraz mniej potrzebne, ponieważ spolaryzowany elektorat w coraz mniejszym stopniu zwraca uwagę na tak „nieistotne” rzeczy. Liczy się przecież tylko zwycięstwo przedstawicieli naszego politycznego „plemienia”. Sposób w jaki to się dokona, nie ma znaczenia. Cel uświęca środki. Bardziej smuci reakcja mediów. Nawet te, które starają się pozorować niezależność, przyjęły wydarzenia na Podlasiu z pełnym zrozumieniem albo starały się przemilczeć etyczną stronę tej skandalicznej transakcji.
Korupcja polityczna, zwłaszcza ta z którą mieliśmy do czynienia w 2018 roku na Śląsku i obecnie na Podlasiu (a zapewne w wielu powiatach i gminach, o czym ogólnopolskie media nie piszą), ma jednak o wiele poważniejsze konsekwencje niż tylko wzbudzanie etycznego oburzenia u coraz mniejszej grupy wyborców. Z punktu widzenia demokracji przedstawicielskiej, to kwestia fundamentalna. Cały sens tego systemu ustrojowego polega na tym, że władzę sprawują osoby, którym na kilka lat powierzamy mandat do rządzenia. W przypadku większości wyborów (poza gminami i mniejszymi powiatami), przeważająca część głosujących kieruje się przede wszystkim sympatiami partyjnymi. Kowalski czy Nowak otrzymują poparcie, ponieważ reprezentują konkretne ugrupowania polityczne – wystarczy przeanalizować poparcie uzyskiwane przez kandydatów (także w Sosnowcu), w sytuacji gdy startowali z list partyjnych w porównaniu z wynikami uzyskiwanymi przez nich, gdy reprezentowali niezależne komitety. Tym samym skład polityczny kolegialnego organu wykonawczego wybieranego przez organ stanowiący powinien odzwierciedlać wolę wyborców. Gdy jednak radnego po prostu można kupić, to wybory tracą sens. Jakie ma znaczenie kogo wybierzemy, jeżeli jest on w stanie zaraz po zaprzysiężeniu (a w zasadzie jeszcze przed) przejść na drugą stronę i zapewnić większość kompletnie nieakceptowanemu przez jego elektorat ugrupowaniu?
Częściową receptą na opisane przypadki politycznej korupcji byłoby wprowadzenie powszechnych wyborów marszałka województwa i starosty powiatowego, tak jak to jest w przypadku wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Uniezależnienie władzy wykonawczej od bezpośredniej zależności od organów stanowiących, uniemożliwiłoby wypaczanie woli wyborców. Ale w dalszym ciągu pozostanie możliwość kupowania radnych przez sprawujących władzę wykonawczą. Wprowadzone wiele lat temu ograniczenia w możliwości zatrudniania radnych i ich rodzin w urzędzie, jednostkach i zakładach budżetowych czy spółkach komunalnych, w których gmina ma udziały, nie okazały się w pełni skuteczne. Zawsze znajdzie się zaprzyjaźniony włodarz sąsiedniego miasta, który przyjdzie z pomocą.
Demokracja to system, który sprawdza się jedynie wówczas, gdy wyborcy dysponują odpowiednią wiedzą, potrafią krytycznie analizować działalność polityków i racjonalnie oceniać proponowane przez nich działania, a przede wszystkim aktywnie uczestniczą w życiu swojej społeczności. Tyle, że ten idealny model w zasadzie nigdy nie istniał, a już na pewno nie w naszym kraju. Oczywiście, że większość Polaków nie wyobraża sobie sytuacji, w której pozbawiona byłaby możliwości wyboru, ale nie oznacza to, że zawsze w tych wyborach uczestniczy. Tylko silne emocje wzbudzane przez rządzących mogą niektórych z nas skłonić do udziału w wyborach. Ale to jednostkowe zainteresowanie, które najczęściej mija zaraz po głosowaniu, a większość wyborców pogrąża się w obywatelskiej bierności. A gdy jednocześnie duża część elektoratu jest w stanie swoim wybrańcom wybaczyć o wiele więcej niż reprezentantom drugiej strony, to pole do politycznej korupcji staje otworem. Tylko po co nam wówczas demokracja?
Karol Winiarski