Zmierzch
Ostatnie tygodnie z pewnością nie były dobre dla Szymona Hołowni. Niezrozumiała dla wielu zmiana stanowiska w sprawie nowelizacji ustawy o SN, jawna już krytyka Platformy Obywatelskiej i równie zaskakujące porozumienie z Polskim Stronnictwem Ludowym po wydawałoby się ostatecznym zerwaniu zaręczyn w ubiegłym roku, nie przysporzyły liderowi Polski 2050 ani sympatii, ani tym bardziej elektoratu. Wiele wskazuje, że polityczna gwiazda dawnego celebryty, która wzeszła nad polską sceną partyjną ponad trzy lata temu, zaczyna powoli zachodzić. Nadchodzi jego zmierzch.
Polityczna kariera Szymona Hołowni odbiegała od podobnych osiągnięć Janusza Palikota, Ryszarda Petru czy Pawła Kukiza. Dwaj pierwsi tworzyli swoje ugrupowania na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi, dzięki czemu okres samofinansowania był dla nich stosunkowo krótki – po sukcesie wyborczym uzyskiwali prawo do zwrotu kosztów kampanii i subwencji dla partii politycznych z budżetu państwa (z powodu błędów formalnych Nowoczesna tych pieniędzy nie dostała). Paweł Kukiz najpierw odniósł spory sukces w wyborach prezydenckich (3 miejsce z ponad 20% poparciem), a następnie dopiero ze swoim ugrupowaniem rywalizował w wyborach parlamentarnych. Tyle, że było to zaledwie kilka miesięcy później. W przypadku Szymona Hołowni okres między wyborami prezydenckimi a parlamentarnymi będzie o wiele dłuższy – ponad trzy lata. Utrzymanie partii pozbawionej budżetowego finansowania nie jest łatwe. Paweł Kukiz do dzisiaj żałuje, że startował w wyborach parlamentarnych jako komitet wyborczy wyborców, co też pozbawiło go szans na pieniądze, mimo wprowadzenia do Sejmu ponad 40 posłów.
Szymon Hołownia liczył w wyborach prezydenckich na zwycięstwo. Gdyby nie egoizm Platformy Obywatelskiej, która (przy pełnym wsparciu Prawa i Sprawiedliwości) zamieniając Małgorzatę Kidawę-Błońską na Rafała Trzaskowskiego, postawiła własny interes partyjny nad dobro całej opozycji, być może osiągnąłby pełny sukces. Tak się jednak nie stało, a wola pozostania w polityce zmusiła go do założenia własnej partii. Mało kto dawał mu szansę na przetrwanie ponad trzech lat do wyborów parlamentarnych. A jednak trwał, długo utrzymując poparcie zbliżone do tego, które uzyskał w wyborach prezydenckich.
Rozpoczynając długi marsz, Szymon Hołownia musiał wybrać polityczną strategię. W trakcie wyborów prezydenckich starał się prezentować jako osoba stojąca ponad trwającym od prawie dwudziestu lat dewastującym Polskę podziałem na PO i PiS. Dlatego otwarcie nie poparł w drugiej turze Rafała Trzaskowskiego. Mógł taką retorykę kontynuować także później. Alternatywą było podjęcie próby zdobycia wyborców opozycji rozczarowanych do dotychczasowych partii, a przede wszystkich coraz bardziej sfrustrowanych nieudolnością Platformy Obywatelskiej. Z punktu widzenia opozycji, korzystniejsza byłaby pierwsza opcja, ponieważ dawałaby szanse na pozyskanie chociaż części rozczarowanego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości. Jednocześnie jednak oznaczałoby to ograniczenie się do kilku, najwyżej kilkunastoprocentowego poparcia, nie wykraczającego poza wynik uzyskany w wyborach prezydenckich. Dlatego dosyć szybko Szymon Hołownia zaczął się sytuować wyraźnie po stronie opozycji, stopniowo przejmując elektorat innych partii. W początkach 2021 roku, gdy pod rządami Borysa Budki, Platforma Obywatelska osuwała się stopniowo w polityczny niebyt, wydawało się, że przyjęta strategia, chociaż ograniczała możliwości pozyskiwania wyborców partii rządzącej, pozwoli Polsce 2050 zająć pozycję lidera opozycji. I wtedy wrócił Donald Tusk.
Powrót lidera Platformy Obywatelskiej w ciągu kilku miesięcy przywrócił dawny układ sił po stronie opozycyjnej – zdecydowaną dominację Koalicji Obywatelskiej zbliżającej się do 30% poparcia, oscylujące wokół 10% Polskę 2050 i Nową Lewicę oraz walczące o utrzymanie się nad 5% progiem Polskie Stronnictwo Ludowe. O ile w przypadku dwóch ostatnich ugrupowań nie powodowało to istotnej zmiany notowań, to partia Szymona Hołowni zanotowała dramatyczny spadek poparcia. Kilka miesięcy temu wydawało się, że następuje stopniowe odbicie i powrót do kilkunastoprocentowego poparcia, ale pod koniec roku powróciła tendencja spadkowa. Wtedy Szymon Hołownia zrozumiał, że już wkrótce jego ugrupowanie może znaleźć się poniżej progu wyborczego. I wpadł w panikę.
Pierwszym jego posunięciem była gwałtowna zmiana stanowiska w sprawie wynegocjowanej przez rząd z Brukselą zmiany w systemie wymiaru sprawiedliwości. Szymon Hołownia liczył, że radykalni zwolennicy opozycji, którzy żadnych kompromisów z Prawem i Sprawiedliwością nie dopuszczają, przejdą na jego stronę oburzeni „zdradą” innych ugrupowań opozycyjnych, a zwłaszcza Koalicji Obywatelskiej. Oburzenie rzeczywiście było ogromne, ale ograniczone do niezbyt licznej grupy opozycyjnych fundamentalistów wspieranych przez niektórych komentatorów politycznych. Jednak nawet oni nie przeszli na stronę Polski 2050. Do tego potrzebna byłaby wiarygodność, a gwałtowna wolta Szymona Hołowni, który do tej pory mówił zupełnie coś innego i daleki był od radykalizmu antypisowskich hunwejbinów, z pewnością tego warunku nie spełniała. Co więcej, swoim postępowaniem lider Polski 2050 zraził do siebie część dotychczasowych zwolenników. W efekcie nie tylko nie przełamał spadkowego trendu w sondażach, ale stracił kolejnych wyborców. I wtedy postanowił dokonać kolejnego zwrotu – powrotu do związku, który kilka tygodni wcześniej został przez niego zerwany.
Koalicja wyborcza Polski 2050 z Polskim Stronnictwem Ludowym od początku dla wielu wydawała się najbardziej naturalnym porozumieniem po stronie opozycji. Z jednej strony byłaby to gwarancja bezpieczeństwa dla ugrupowania Władysława Kosiniaka-Kamysza, które cały czas balansuje na granicy 5% społecznego poparcia. Samodzielny start Polskiego Stronnictwa Ludowego mógłby po raz pierwszy w historii III RP doprowadzić do wyeliminowania tej partii z Sejmu. A to znacząco zwiększyłoby szanse Prawa i Sprawiedliwości na przedłużenie swych rządów. Z drugiej strony, konserwatywne poglądy Szymona Hołowni idealnie pasowały do mocno tradycjonalistycznej partii ludowej. Ale to tylko jedna strona medalu.
Budując swoje zaplecze parlamentarne, lider Polski 2050 przyjmował do swojego ugrupowania polityków nie zwracając za bardzo uwagi na ich poglądy światopoglądowe. W konsekwencji wśród czołowych reprezentantów nowej partii znalazły się na przykład Hanna Gil-Piątek i Joanna Mucha. Ta pierwsza dostała się do Sejmu z list SLD, ta druga nawet w PO sytuowała się na lewym skrzydle tego ugrupowania. Dla nich koalicja z konserwatywnymi ludowcami z pewnością nie była życiowym marzeniem. Dlatego też Hanna Gil-Piątek, która była pierwszym nabytkiem sejmowym Szymona Hołowni i szefową koła parlamentarnego Polski 2050, opuściła jego szeregi. Joanna Mucha jeszcze tego nie zrobiła – być może tylko dlatego, że za bardzo nie ma gdzie iść (Hanna Gil-Piątek zapewne wyląduje ostatecznie w Koalicji Obywatelskiej).
Jako nowe ugrupowanie Polska 2050 korzystała na swojej świeżości – hasło „oni jeszcze nie rządzili”, wciąż jeszcze przysparza zwolenników. Widać to zresztą w ostatnich badaniach poparcia dla partii politycznych. Wszystkie one pokazują, że idea wspólnej listy najkorzystniejsza byłaby dla … Konfederacji. To właśnie to ugrupowanie znacząco poprawiało swoje notowania, gdyby doszło do realizacji marzenia Donalda Tuska. Szczegółowe analizy wskazywały, że to wyborcy Polski 2050 zasililiby szeregi tego jawnie antyestablishmentowego ugrupowania. Sojusz z Polskim Stronnictwem Ludowym, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to że jest nowym ugrupowaniem na polskiej scenie politycznej, materializuje te obawy.
Nowa wyborcza koalicja rodzi jeszcze inne zagrożenia. W wyborach do Sejmu będzie ona musiała przekroczyć 8% poparcia, o ile oba ugrupowania chcą korzystać z subwencji dla partii politycznych Dzisiaj nie wydaje się to poważnym zagrożeniem, ale za kilka miesięcy może już być inaczej. Problemem dla Polski 2050 może się okazać zdobycie takiej ilości mandatów, które gwarantowałyby posiadanie własnego klubu parlamentarnego albo uzyskanie przewagi we wspólnym klubie z koalicjantem. Politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego są o wiele bardziej rozpoznawalni i dysponują znacznie większymi partyjnymi zasobami finansowymi. To zaś może oznaczać, że to oni częściej będą zdobywać pierwszy mandat w poszczególnych okręgach wyborczych. A drugiego w większości z nich nie będzie.
Dlaczego w takim razie Szymon Hołownia zdecydował się na tak ryzykowny mariaż? Odpowiedź jest prosta – dokonał racjonalnej oceny sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że kampania wyborcza w jeszcze większym stopniu zaostrzy polaryzację na polskiej scenie politycznej, a to będzie przyciągało do Koalicji Obywatelskiej kolejnych wyborców z innych partii opozycyjnych. Coraz trudniej też było mu zdobywać środki finansowe na działalność – sponsorzy nie byli skłonni finansować ugrupowania, którego wyniki sondażowe były coraz słabsze. Problemem mogło się okazać nawet zebranie podpisów koniecznych do zarejestrowania list wyborczych, ponieważ struktury terenowe jego ugrupowania, w przeciwieństwie do Polskiego Stronnictwa Ludowego, nie są zbyt rozbudowane. Ryzyko było więc zbyt duże, a związek z partią Władysława Kosiniaka-Kamysza wydawał się bezpieczniejszym rozwiązaniem. Przynajmniej na najbliższe miesiące.
Wspólna lista dwóch ugrupowań rzeczywiście daje spore szanse działaczom partii Szymona Hołowni na znalezienie się w kolejnym Sejmie. Trudno jednak spodziewać się, że będzie to poważna reprezentacja. Sukcesem byłoby przekroczenie 12%, chociaż bardziej prawdopodobny wydaje się wynik w okolicach 10%. Dla Polski 2050 może to oznaczać początek końca. I nie będzie to dobra wiadomość dla polskiej polityki i dla samej Polski. Szymon Hołownia szczerze wierzył, że wyborców można pozyskać programem, przedstawiając im propozycje działań, które partia chce zrealizować po zdobyciu udziału we władzy. Wybory powinny być przecież jedynie środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. Stąd duży jego nacisk na prace zespołów programowych, które co jakiś czas przedstawiały propozycje przyszłych działań. Najczęściej nie spotykało się to z żadnym zainteresowaniem wyborców i dziennikarzy, czego najbardziej chyba spektakularnym przykładem był styczniowy pierwszy zjazd krajowy Polski 2050, na której prezentowany był program tego ugrupowania. Tyle, że prawie nikogo on nie interesował, w przeciwieństwie do nieśmiertelnego od kilku miesięcy tematu wspólnej listy. Niestety, okazuje się, że wyborcy wolą kupować kota w worku. Tylko czy naprawdę o to powinno chodzić w demokracji?
Karol Winiarski