Żółta kartka
Wyniki wyborów samorządowych dalszym ciągu pokazują dużą stabilność polskiej sceny politycznej. Widać to zresztą od jesieni 2020 roku, gdy po próbie wprowadzeniu „piątki dla zwierząt”, a następnie po antyaborcyjnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego, notowania Zjednoczonej Prawicy tąpnęły i nigdy już nie wróciły do stanu z okresu apogeum poparcia dla tej formacji czyli lat 2018 i 2019. Wszystko zależy od skali mobilizacji własnego elektoratu. W październiku ubiegłego roku udało się to ówczesnej opozycji. Tym razem to druga strona okazała się bardziej skuteczna.
Porównując wyniki wyborów do sejmików województw z wyborami parlamentarnymi widać niewielkie zmiany. Prawu i Sprawiedliwości trochę spadło (z 35,38% do 34,27%), minimalnie też straciła Koalicja Obywatelska (30,59% wobec 30,7% pół roku temu) i Trzecia Droga (o 0,15 punktu procentowego). Najwięcej ubyło Nowej Lewicy, której poparcie zmniejszyło się z 8,61% do 6,32%. Jedynym ugrupowaniem, które poprawiło swoje notowania jest Konfederacja (z 7,16% do 7,23%). Oczywiście wyniki nie wydają do końca porównywalne, ponieważ wybory samorządowe poważnie różnią się od parlamentarnych. W rzeczywistości jednak przeważająca ilość głosujących kieruje się w swoich decyzjach głównie sympatiami partyjnymi. Przynajmniej w wyborach sejmikowych, ponieważ w gminach, zwłaszcza tych wiejskich, wygląda to oczywiście zupełnie inaczej.
Skoro więc niewiele się zmieniło w stosunku do sytuacji sprzed pół roku, a Prawo i Sprawiedliwość straciło trochę więcej niż dwa największe ugrupowania rządzącej obecnie koalicji, to dlaczego właśnie w tym ugrupowaniu wynik wyborów wywołał największe zadowolenie? Zwłaszcza, że ich efektem będzie utrata władzy w kilku województwach (na pewno w łódzkim i dolnośląskim). Odpowiedź jest prosta. Zapowiedzi liderów rządzących partii, a zwłaszcza Koalicji Obywatelskiej, o końcu Prawa i Sprawiedliwości i ostatecznym zwycięstwie, które doprowadzi partię Jarosława Kaczyńskiego do rozpadu, okazały się wyłącznie pobożnym życzeniem. Zamiast tego, po dziewiątych wyborach, w których jego partia uzyskała najlepszy wyrok spośród wszystkich startujących ugrupowań, nikt w największej partii opozycyjnej już nie kwestionuje przywództwa lidera Zjednoczonej Prawicy.
W rzeczywistości sytuacja Prawa i Sprawiedliwości jest bardziej skomplikowana niż się wydaje. Uzyskany przez to ugrupowanie wynik jest oczywiście zdecydowanie lepszy od najczarniejszych scenariuszy, które jeszcze do niedawna wieszczyli nawet niektórzy działacze tej partii. Tyle, że jest to wynik demobilizacji części elektoratu ich przeciwników. Bardzo słabo wypadli też przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy w dużych miastach, co pokazuje na wzrastającą polaryzację polskiego społeczeństwa – im większe ośrodki i im bardziej zachodnia część Polski, tym lepsze wyniki notuje Koalicja Obywatelska. I odwrotnie, na prowincji, zwłaszcza we wschodniej Polsce, umocniła się dominacja Prawa i Sprawiedliwości. W dalszym jednak ciągu problemem działaczy tego ugrupowania jest prawie zupełny brak zdolności koalicyjnych – nikt nie chce z nimi wchodzić w układy. To jednak się może zmienić w przyszłości, gdy spójność obecnej koalicji zacznie się sypać. A ponieważ już dzisiaj coraz wyraźniej w niej trzeszczy, to już wkrótce izolacja Prawa i Sprawiedliwości może należeć do przeszłości. Przynajmniej na szczeblu samorządowym.
Gdyby nie chełpliwe zapowiedzi i rozbudzone nadzieje, to wynik osiągnięty przez kandydatów Koalicji Obywatelskiej można by uznać za spory sukces. Odzyskanie kontroli nad co najmniej dwoma sejmikami (sytuacja na Podlasiu jest nierozstrzygnięta) i umocnienie całkowitej dominacji w dużych miastach, powinno być w pełni satysfakcjonujące dla kierownictwa ugrupowania, które właśnie musiało się tłumaczyć z powodu kompromitującego stopnia realizacji zapowiedzi własnych obietnic wyborczych (sto konkretów na sto dni). Cierpliwość wyborców ma jednak swoje granice. Jak długo można słuchać o aferach i przekrętach popełnianych przez PiS „w ciągu ostatnich ośmiu lat”, zamiast o realnych pomysłach na naprawę służby zdrowia, szkolnictwa czy transformację energetyczną. Zwłaszcza, że wielu działaczy nie zajmuje się niczym innym, jak „prywatyzowaniem” publicznych pieniędzy. Oczywiście zgodnie z prawem.
Pozorny jedynie sukces odniosła Trzecia Droga. Uzyskany wynik jest niewiele gorszy niż ten sprzed pół roku, ale jeszcze kilka tygodni temu oczekiwania były znacznie większe. Na dodatek w wyborach samorządowych Polskie Stronnictwo Ludowe uzyskiwało zwykle znacznie lepsze rezultaty niż w innych politycznych sprawdzianach (w 2018 roku osiągnęli 12,07%). A to oznacza, że tym razem sojusz z Trzecią Drogą nie przyniósł zbyt wielu korzyści. Widać to zresztą po słabych wynikach uzyskanych przez koalicję w miastach, gdzie to kandydaci Polski 2050 mieli zdobywać głosy na wspólne listy. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłą współpracę obydwu ugrupowań, których zresztą w coraz większym stopniu dzielą sprawy programowe i światopoglądowe. Rozwód oznaczałby ostateczny koniec marzeń Szymona Hołowni o prezydenturze, a prawdopodobnie również stopniową anihilację jego partii.
Trudno znaleźć jakieś pozytywy analizując wyborcze osiągnięcia Lewicy. Wynik, który osiągnęła w wyborach do sejmików województw oznacza utratę ponad ¼ wyborców, a zdobycie zaledwie 8 mandatów jest najgorszym wynikiem w historii i daje możliwość stworzenie rządzącej koalicji w zaledwie 6 województwach. Na dodatek tylko w jednym (łódzkim) jedyny zresztą reprezentant Lewicy jest niezbędny do stworzenia większościowej koalicji. W pozostałych wszystko zależy do dobrej woli Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drogi. Albo więc legalizacja aborcji nie jest aż tak istotną sprawą dla większości polskiego społeczeństwa, albo wyborcy wyszli ze słusznego założenia, że to nie samorządy będą o tym decydowały. Monotematyczność przekazu zwłaszcza działaczek tego ugrupowania doprowadza do coraz wyraźniejszej marginalizacji polskiej lewicy. Nawet ostateczny wynik Magdaleny Biejat w wyborach na Prezydenta Warszawy był sporym rozczarowaniem. Nie dość, że nie weszła do drugiej tury, a nawet nie zajęła drugiego miejsca, to na dodatek powtórzyła w zasadzie osiągnięcie Nowej Lewicy z wyborów parlamentarnych. A miało być zupełnie inaczej
Samozadowolenie Konfederacji też nie ma silnych podstaw. Skrajna prawica nigdy nie brylowała w wyborach samorządowych, ale zapewne liczyła już na efekt zmęczenia polaryzacją i rozczarowaniem co do efektów rządów nowej koalicji (to właśnie ta federacyjna partia jest w praktyce trzecią drogą, a nie koalicja PLS i Polski 2050, która stanowi częś
obozu rządowego). Przyrost poparcia okazał się minimalny, a co więcej był spowodowany wsparciem, które Konfederaci uzyskali od części Bezpartyjnych Samorządowców. Zdobycie 6 mandatów nie daje możliwości współrządzenia w żadnym województwie poza podlaskim, gdzie głos Stanisława Derehajło jest języczkiem u wagi. Tyle, że może on zapewnić jedynie większość Prawu i Sprawiedliwość, które ma równo połowę spośród 30 mandatów. Jeżeli się na to nie zdecyduje, to najprawdopodobniej wczesną jesienią czekają Podlasie nowe wybory.
Wyniki wyborów samorządowych są ostrzeżeniem dla rządzącej w Polsce koalicji. Bazowanie na niechęci do Prawa i Sprawiedliwości podsycanej co jakiś czas nowymi informacjami czy przeciekami z prokuratury, to gra na krótką metę. Zjednoczona Prawica poza bajdurzeniem o Polsce w ruinie („przez ostatnich osiem lat …”), realizowała też bardzo kosztowny program socjalny, który jednak pozwolił jej pozyskać sporą grupę nowych wyborców. Programem 500+ PiS wygrał wybory nie w 2015, a w 2019 roku. Przy obecnej sytuacji finansów publicznych i w obliczu groźby zwycięstwa Rosji w Ukrainie, kontynuowanie polityki kupowania elektoratu za pomocą transferów socjalnych nie jest już niemożliwe. Wyborcy oczekują czegoś innego, na co nie tylko nie ma funduszy, ale nawet i pomysłu. Dekadę temu Jan Vincent Rostowski twierdził, że pieniędzy „nie ma i nie będzie”. Wówczas się mylił. Nie przewidział dobrej koniunktury w gospodarce światowej, radykalnego zmniejszenia bezrobocia, napływu setek tysięcy migrantów ekonomicznych na nasz rynek pracy i znaczącego zmniejszenia luki VAT-owskiej, która zresztą najbardziej obciąża okres jego urzędowania w Ministerstwie Finansów. Teraz rezerw podatkowych już praktycznie nie ma, migracja stała się tematem politycznej nawalanki, a perspektywy wzrostu gospodarczego są bardzo mgliste.
W tej sytuacji całkiem realny jest rychły powrót nostalgii za „złotymi latami” rządów Prawa i Sprawiedliwości. Pamięć ludzka jest krótka i wybiórcza. Czasu na wymyślenie nowej strategii koalicji rządzącej dużo nie zostało. Tyle, że nie widać, żeby Donald Tusk miał jakikolwiek na nią pomysł. A zapowiedzi niektórych polityków Platformy Obywatelskiej o konieczności przyśpieszenia rozliczeń są najlepszą drogą do przyśpieszenia powrotu do władzy Jarosława Kaczyńskiego.
Karol Winiarski