Życie
Konkurs piosenki Eurowizji od wielu lat rozpala emocje telewidzów w całej Europie, a nawet w niektórych krajach spoza naszego kontynentu (Izrael, Australia). Nie chodzi raczej o walory artystyczne tej imprezy, ponieważ zwłaszcza niektóre utwory są na poziomie Zenka Martyniuka. Chodzi więc o raczej o rywalizację między poszczególnymi krajami, która często nie ma żadnego związku z samymi utworami. Podobnie było i tym razem.
Tegoroczny konkurs wygrał zespół z Ukrainy. Nie ma raczej wątpliwości, że ukraińscy muzycy sukces „zawdzięczają” rosyjskiej agresji, która wzbudziła powszechne współczucie dla bohatersko broniącego się narodu w całej Europie – oczywiście poza Rosją, tyle że ona przynajmniej mentalnie należy raczej do Azji niż naszego kontynentu. Nie ma w tym nic zaskakującego. Przecież w 1989 roku Miss Świata została Aneta Kręglicka i związek jej sukcesu z ówczesnymi wydarzeniami w Polsce dla wszystkich był oczywisty. Zaskakująca była natomiast awantura, którą w Polsce, ale i w kraju zwycięzców, wywołało głosowanie ukraińskiego jury.
W głosowaniu telewidzów z Ukrainy piosenka „River” wykonywana przez Krystiana Ochmana zdobyła maksymalną ilość głosów (podobnie jak ukraiński utwór w Polsce). Ale już zdaniem ukraińskich jurorów naszemu wykonawcy nie należał się nawet jeden punkt. Wzbudziło to w Polsce falę oburzenia, a w internecie wylała się fala hejtu na niewdzięcznych Ukraińców, którzy nie zrewanżowali się za polską gościnność okazaną wobec uciekających przed wojną ich rodaków. Krytycy chyba nie zauważyli, że prezentowany przez nich sposób rozumowania całkowicie wypacza sens konkursowej rywalizacji. Jeżeli o zwycięstwie bądź porażce zespołu lub wykonawcy mają decydować wyłącznie narodowe sympatie i antypatie, to wystarczy zrobić badanie opinii publicznej na ten temat, a nie organizować kosztowne przedsięwzięcie artystyczne. Widocznie ukraińskim jurorom piosenka Ochmana się nie podobała i mieli do tego pełne prawo. Mnie akurat nie przypadł do gustu utwór Ukraińców, ponieważ nie trawię rapu, a piosenka śpiewana przez naszego wykonawcę była moim zdaniem jedną z najlepszych w całym konkursie. Ale to moja osobista opinia będąca odzwierciedleniem mojego muzycznego gustu, a nie sympatii narodowych. Jeżeli oceny jurorów miałyby wyłącznie od nich zależeć, to wszelkie tego typu konkursy traciłyby jakikolwiek sens.
Histeryczna reakcja części polskiej opinii publicznej pokazuje jednak o wiele głębsze i bardziej niepokojące zjawisko. Okazuje się bowiem, że powszechne współczucie wobec Ukraińców i bezprecedensowa pomoc udzielana od początku konfliktu, niekoniecznie miała wyłącznie podłoże humanitarne. W przypadku uciekinierów z Bliskiego Wschodu reakcja naszych rodaków była zupełnie inna, a przecież oni również uciekali przed co najmniej równie brutalnymi zbrodniami wojennymi. Ogromne znaczenie miał fakt, że Ukraina została zaatakowana przez naszego odwiecznego wroga – Rosję. Wspomagając zaatakowanych widzimy w nich ofiary tego samego imperialnego wroga (co prawda uchodźcy syryjscy to też często ofiary rosyjskiego lotnictwa, ale o tym mało kto w Polsce wie). Podświadomie także działamy we własnym interesie – im skuteczniej i dłużej będzie się broniła Ukraina, tym mniejsze niebezpieczeństwo ze strony Rosji będzie nam groziło w przyszłości. Ale to nie znaczy, że traktujemy Ukraińców jak równych sobie. W dalszym ciągu wielu z nas patrzy na naszych wschodnich sąsiadów z poczuciem wyższości, pewnego paternalizmu. I dlatego brak poparcia dla naszego kandydata w konkursie Eurowizji uważamy nie tylko za czarną niewdzięczność, ale wręcz za naruszenie ciążącego na nich obowiązku wspierania Pana przez poddanych w zamian za sprawowaną przez niego opiekę.
Masowe wsparcie dla uchodźców zostało dość skutecznie wykorzystane propagandowo, co poprawiło mocno nadszarpnięty wizerunek Polaków w oczach świata. Co prawda twierdzenie, że w Polsce znalazło się już 3,5 mln Ukraińców, jest daleko idącą manipulacją (w tym samym czasie 1,5 mln Ukraińców wróciło do swojego kraju, a nieznana liczba ich rodaków wyjechała do innych krajów Europy i świata), ale rzeczywiście tak wielki napływ uchodźców nie ma odpowiednika w dotychczasowej historii naszego kraju. Tyle, że proukraińska fala sympatii zaczyna powoli opadać. Coraz częściej zaczynają się pojawiać głosy kwestionujące zakres udzielanej przez rząd i władze samorządowe pomocy. Coraz trudniej o wolontariuszy, dary i wpłaty finansowe na rzecz organizacji pozarządowych udzielających uchodźcom wsparcia. Ta postępująca zmiana w nastrojach bez wątpienia znajdzie odzew wśród niektórych ugrupowań, które będą chciały ja politycznie wykorzystać.
Liczba Ukraińców w Polsce będzie stopniowo maleć – od pewnego czasu więcej z nich wyjeżdża z Polski niż do niej przyjeżdża. Szacunki dotyczące skali trwałego ich osiedlenia się w naszym kraju są różne, a ostateczne decyzje będą wypadkową wielu czynników. Oczywiście zasadniczą kwestią pozostaje przebieg działań wojennych i ich ostateczny rezultat. O ile początek wojny był wielkim zaskoczeniem dla wszystkich z powodu zadziwiająco skutecznego oporu stawianego przez Ukraińców, to ostatnie tygodnie przynoszą z kolei weryfikację najbardziej optymistycznych oczekiwań. Rosjanie wyciągnęli wnioski z dotychczasowych porażek i wyraźnie zmienili taktykę, a przede wszystkim cele toczonej wojny. Pełne podporządkowanie Ukrainy nie wchodzi już w rachubę. Aktualne jest natomiast całkowite opanowanie Donbasu oraz szerokiego pasa wybrzeża Morza Azowskiego i Czarnego umożliwiającego swobodne połączenie z Krymem. I wbrew przekazom ukraińskiej propagandy bezrefleksyjnie powtarzanych przez większość polskich mediów, może im się to udać. W Donbasie, krok po kroku, kosztem olbrzymich strat powoli posuwają się do przodu zajmując kolejne wioski i miejscowości. Ostateczne zdobycie Mariupola zakończyło operację wykuwania połączenia lądowego z opanowanym osiem lat temu Krymem. Ukraińcy odzyskują jedynie te obszary, z których Rosja się wycofała (Kijów, Czernichów, Sumy) lub znacząco zmniejszyła stan liczebny swoich wojsk (Charków). Na pozostałych obszarach podejmowane przez Ukraińców próby kontrofensyw kończyły się bardzo ograniczonymi sukcesami lub całkowitymi porażkami. Nie udało się im odbić Chersonia, nie udało się odciąć Izjumu od zaplecza, nie udało się nawet całkowicie wyprzeć Rosjan z okolic Charkowa, który w dalszym ciągu jest ostrzeliwany ogniem artyleryjskim. Zapowiedź wielkiej kontrofensywy w lipcu, która ma doprowadzić do wyparcia Rosjan z granic Ukrainy jest raczej motywowana chęcią podtrzymania nadziei niż realną projekcją przyszłości.
Z punktu widzenia polskiej racji stanu jak najdłuższe trwanie działań wojennych w Ukrainie jest najbardziej korzystną opcja dalszego rozwoju wypadków. Im więcej sprzętu i żołnierzy straci Rosja, tym mniejsze będzie zagrożenie dla naszego kraju w przyszłości. Dłużej też będą trwały sankcje nałożone przez Zachód, które z pewnością wojny na Ukrainie nie zakończą, ale mogą uniemożliwić lub mocno spowolnić rozwój państwa Putina. Obecna sytuacja zwiększa to też pozycję Polski na arenie międzynarodowej jako kraju frontowego. Oczywiście w krótkim okresie czasu powoduje to poważne problemy ekonomiczne, ale to prawdopodobnie przejściowe perturbacje, a polska gospodarka zdoła dostosować się do nowej sytuacji. W podobny sposób rozumują Amerykanie, dla których totalne osłabienie siły militarnej najważniejszego sojusznika ich największego przeciwnika – czyli Chin – jest kwestią kluczową w walce o utrzymanie globalnej dominacji. Ale na polskiej i amerykańskiej racji stanu świat się nie kończy.
Dwuznaczna postawa Francji, Niemiec i Włoch wobec konfliktu wynika oczywiście z ich gospodarczego i częściowo również politycznego interesu. Trudno utrzymywać z agresorem normalne stosunki handlowe, zwłaszcza gdy nastawienie opinii publicznej jest wobec Rosji zdecydowanie negatywne. Ale wojny wiecznie nie trwają, a nastroje społeczne się zmieniają. Stąd nadzieja, że po zakończeniu działań wojennych będzie można chociaż częściowo wrócić do intratnych interesów z prawie 150-milionowym krajem. Im szybciej się to stanie, tym z ich punktu widzenia lepiej. Dlatego też Emmanuel Macron nie tylko utrzymuje kontakty z Władymirem Putinem, nie tylko namawia Wołodymyra Żełeńskiego do ustępstw terytorialnych, ale też zachęca swoich biznesmenów do pozostania na rynku rosyjskim. Poza tym, zarówno Berlinowi jak Paryżowi, niezbyt w smak jest podporządkowanie się interesom Waszyngtonu, czyli powrót do realiów z czasów zimnej wojny. Motywacja Franciszka, który też dąży do jak najszybszego zakończenia wojny, jest zapewne inna. Konflikt w Ukrainie codziennie przynosi przecież nowe ofiary, a skutki ekonomiczne mogą doprowadzić do klęski głosu i zaburzeń politycznych w wielu biednych krajach Afryki i Azji. Polscy krytycy postawy papieża zarzucający mu postępowanie sprzeczne z ewangelią, chyba niewiele zrozumieli z nauczania Chrystusa.
Deklarowane publicznie przekonanie przywódców Ukrainy o możliwości odzyskania wszystkich zajętych przez Rosję terytoriów, wydaje się w obecnej chwili mało realne. Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższych miesiącach miało nastąpić jakieś gwałtowne załamanie armii rosyjskiej. Odzyskanie okupowanych terenów wymagałoby znacznej przewagi po stronie ukraińskiej, której ta w chwili obecnej nie posiada. Być może w perspektywie kilku lat dozbrojona w najnowocześniejszy sprzęt i wyszkolona przez zachodnich specjalistów armia ukraińska będzie w stanie przechylić szalę wojny na swoją stronę. Ale jeśli nawet odzyskanie Donbasu i Krymu stałoby się możliwe, to czy z punktu widzenia przyszłości naszego wschodniego sąsiada, warto byłoby się o to starać? Czy nie lepiej wykorzystać międzynarodową pomoc na zbudowanie nowoczesnej gospodarki na terenach zachodniej i środkowej Ukrainy? Czy warto poświęcać życie kolejnych tysięcy młodych ludzi, aby ponownie przywrócić swoją władzę nad totalnie zniszczonych działaniami wojennymi obszarami? Emocjonalnie i moralnie trudno pogodzić się z ustępstwami wobec agresora. Ale życie często polega właśnie na wyborze nie tego co najlepsze, ale tego co możliwe do osiągnięcia. I zawsze trzeba w bilansie zysków i strat uwzględniać to co najważniejsze – ludzkie życie. Życie, którego nikt ofiarom wojny nie zwróci.
Karol Winiarski