Budżet obywatelski
Za nami trzecia edycja sosnowieckiego budżetu obywatelskiego. Nie znamy jeszcze wyników głosowania. Jest to oczywiście kwestia niesłychanie istotna dla osób, które zgłosiły projekty, zaangażowały się w ich promowanie albo liczą, że dzięki ich realizacji poprawią się warunki życia w ich bezpośrednim otoczeniu. Warto jednak zastanowić się czy budżet obywatelski spełnia cele, które przyświecały jego wprowadzeniu.
Zasadniczym powodem dla którego w wielu polskich, i nie tylko polskich, miastach wprowadza się budżet obywatelski jest aktywizacja społeczna mieszkańców. Mimo, że od zmiany systemu minęło już prawie trzydzieści lat, to zaangażowanie Polaków w sprawy publiczne jest w dalszym ciągu bardzo ograniczone. Frekwencja w różnych wyborach jest znacząco mniejsza niż w okresie PRL-u, gdy o żadnym wyborze mowy nie było – wszystkich kandydatów zgłaszał Front Jedności Narodu, a w końcowym okresie istnienia systemu Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego. Ilość aktywnie działających organizacji pozarządowych jest daleko mniejsza niż w większości krajów demokratycznych. Od czasu do czasu wybuchają gwałtowne protesty społeczne – ostatnio w sprawie aborcji – ale są to działania reaktywne, wygasające w momencie, gdy władze wycofują się z proponowanych zmian. W pozostałych przypadkach opór dotyczy wyłącznie tych, których zmiany lub zaistniała sytuacja dotyczy bezpośrednio – frankowiczów, nauczycieli, górników. Reszta przygląda się z dystansu, nawet wówczas, gdy popiera postulaty protestujących.
Przyczyny słabego rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce są oczywiście złożone. Zrzucanie winy na komunę czy zaborców jest wygodnym usprawiedliwieniem, tyle że mającym niewiele wspólnego z rzeczywistością. Brak własnego państwa powinien wręcz skłaniać do samoorganizacji społeczeństwa, o co w latach 70-tych apelował Jacek Kuroń. Z marnym zresztą skutkiem – powstanie NSZZ Solidarność, podobnie jak i większość protestów społecznych w okresie PRL, było wynikiem katastrofalnej sytuacji gospodarczej, a nie próbą wzięcia spraw kraju w swoje ręce. Większe znaczenie należałoby przypisać funkcjonującemu przez wieki na ziemiach Rzeczpospolitej systemowi społeczno-gospodarczemu. Gospodarka folwarczno-pańszczyźniana, w której trzy czwarte społeczeństwa posiadało status niewiele różniący się od niewolnika, przyniosła trwałe zmiany w mentalności Polaków. Jakakolwiek społeczna aktywizacja tych ludzi nie była mile widziana przez szlachtę i duchowieństwo. A przecież większość z nas wywodzi się z polskich chłopów. Do tego dochodzi dominująca pozycja Kościoła katolickiego, który od wieków praktykuje hierarchiczne podporządkowanie (także we własnych szeregach). Dominująca pozycja proboszcza powoduje, że wpływ wiernych na losy lokalnej, wyznaniowej wspólnoty jest niewielki. Wszystkie te historyczne uwarunkowania wzmacnia narastający konsumpcjonizm, który spycha interes społeczny na dalszy plan, zdecydowanie preferując indywidulany sukces. To trend ogólnoświatowy, ale w Polsce po prawie półwiecznych doświadczeniach z siermiężnym komunizmem jest szczególnie widoczny.
Biorąc pod uwagę tak niewielkie zaangażowanie społeczne naszych rodaków, każdy pomysł skłaniający ich do zainteresowania się miastem, w którym żyją jest godny uwagi. Frekwencja w polskich miastach w trakcie głosowania nad budżetem obywatelskim nie poraża, w najlepszym razie dochodząc do 30% (w Sosnowcu w ubiegłym roku 22%, w tym niewiele mniej). To jednak i tak sporo biorąc pod uwagę zainteresowanie, które wzbudzają zwykłe konsultacje obywatelskie. W najważniejszych z nich, z punktu widzenia sytuacji finansowej Sosnowca w kilkunastu najbliższych latach, nad Zagłębiowskim Parkiem Sportowym, udział wzięło około 3% sosnowiczan. W pozostałych przypadkach zainteresowanych wyrażeniem opinii było jeszcze mniej. Tymczasem budżet obywatelski, to nie tylko sam akt głosowania, ale i poprzedzająca go kampania, konsultowania jego zasad i sam proces zgłaszania wniosków. Bierze w tym udział zdecydowanie mniej mieszkańców, ale to osoby mocno zaangażowane. A to kształtuje pozytywne wzorce społeczne i uczy obywatelskiego działania.
Pozytywne aspekty budżetu obywatelskiego to jednak tylko jedna strona medalu. Są też niestety i ciemne strony. Niektóre z nich można wyeliminować, ale są i takie, które są immanentnie związane z takim sposobem dzielenia publicznych pieniędzy. Nie zawsze też zmiana zasad leży w gestii władz samorządowych. Przykładem takiej sytuacji jest prawna podstawa przeprowadzania głosowania w ramach budżetu obywatelskiego. Mało kto zdaje sobie sprawę, że nie ma specjalnych uregulowań ustawowych dotyczących tej formy demokracji. Budżet obywatelski jest bowiem odmianą konsultacji społecznych, o których mówi art. 5, ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym. ”W wypadkach przewidzianych ustawą oraz w innych sprawach ważnych dla gminy na jej terytorium mogą być przeprowadzane konsultacje z mieszkańcami gminy”. W ostatnich latach upowszechniła się w orzecznictwie sądów administracyjnych czysto literalna, ale tym samym kuriozalna, interpretacja tego zapisu. Zgodnie z nią jakiekolwiek ograniczenie wiekowe (chodzi oczywiście o dolną granicę biorących udział w konsultacjach) jest niezgodne z prawem. Tym samym każdy mieszkaniec gminy, nawet jeżeli dopiero pojawił się na świecie, ma już prawo wzięcia udziału w głosowaniu. Oczywiście robią to w jego imieniu rodzice, co zresztą rodzi dalsze komplikacje i wątpliwości prawne w sytuacji gdy ich poglądy w danej sprawie są odmienne. Być może tylko kwestią czasu jest przyznanie prawa do głosowania dzieciom poczętym – w tym przypadku sprawa byłaby przynajmniej o tyle łatwiejsza, że ich miejsce zamieszkania byłoby w oczywisty sposób zależne wyłącznie od woli matki. Oczywiście, o ile rzecz nie dotyczy zamrożonych zarodków.
Są też jednak i inne kontrowersyjne aspekty budżetu obywatelskiego, które wynikają z naszych wewnętrznych uregulowań. Sam fakt, że co roku zmiany zachodzące w obowiązujących zasadach są tak znaczące, powoduje, że mogą one spowodować poważne zamieszanie i to nie tylko wśród głosujących. Do dzisiaj można w zakładce dotyczącej budżetu obywatelskiego znaleźć marcową wersję regulaminu, z której najpierw dowiadywaliśmy się, że:
„7. Każdy mieszkaniec Sosnowca może głosować na 3 zadania z wykazu pozytywnie zaopiniowanych przez Zespół Konsultacyjny zadań zgłoszonych do Budżetu Obywatelskiego.”,
A już w punkcie następnym można było przeczytać, że:
„8. Głosowanie polega na dokonaniu przez mieszkańca Sosnowca wyboru jednego zadania z Lokalnej Strefy Konsultacyjnej oraz jednego zadania ze Strefy Edukacji.”
Zapomniano wówczas po prostu zmienić zapis, który obowiązywał rok wcześniej, gdy funkcjonowała jeszcze strefa drogowa. Na jeden z błędów w samej instrukcji do głosowania zwracał też uwagę radny Tomasz Niedziela. Jeżeli mylą się urzędnicy, to trudno się dziwić, że potem w głosowaniu jest tak dużo głosów nieważnych.
Wiele wątpliwości budzi strefa edukacyjna. Pomijając już fakt, że często zgłaszane propozycje dotyczą spraw, które powinny być zrealizowane w ramach bieżących napraw i modernizacji obiektów oświatowych, to wprowadza to dodatkowy element rywalizacji między placówkami edukacyjnymi. Rywalizacji, która akurat w tym przypadku powinna odbywać się na zupełnie innym polu ich działalności. W zbieranie głosów angażowani są uczniowie, co rok temu przyjmowało niekiedy kuriozalną formę – dzieci zamiast na lekcjach chodziły po ulicach agitując za głosowaniem na swoją szkołę. Nawet jednak, gdy tak patologicznych sytuacji nie ma, to presja wywierana na uczniów w celu zebrania jak największej ilości głosów jest działaniem antywychowawczym, które z pewnością nie buduje wzorców prawdziwej aktywności społecznej. Nie trzeba być doświadczonym pedagogiem, aby zrozumieć, że po takiej lekcji „wychowania obywatelskiego”, wielu z nich jak ognia będzie unikało w przyszłości jakiegokolwiek społecznego zaangażowania.
Są też poważniejsze zastrzeżenia do koncepcji budżetu obywatelskiego. 7 mln zł., które w przyszłym roku zostanie przeznaczonych na realizację zwycięskich projektów, to zaledwie niespełna 1% ogółu wydatków sosnowieckiego budżetu. Ale to już około 10% jego wydatków majątkowych. Mniej więcej tyle samo będzie nas kosztowała budowa dwóch rond zlokalizowanych przy wyjazdach (wjazdach) z drogi S1 na ulicę Lenartowicza, co pozwoli rozwiązać, a przynajmniej znacząco złagodzić, jeden z najpoważniejszych problemów komunikacyjnych Sosnowca. Takich miejsc jest niemało, w przeciwieństwie do pieniędzy, które można przeznaczyć na ich rozwiązanie.
Budżet obywatelski zabija racjonalne, wieloletnie planowanie inwestycyjne. Podobnie jest także z funduszami unijnymi. Budujemy to na co UE, a tak naprawdę urzędnicy w ministerstwie czy urzędzie marszałkowskim, dadzą pieniądze. Najpierw zresztą nie wiemy co będzie dofinansowywane – w każdej siedmioletniej perspektywie finansowej zakres unijnego wspomagania zmienia się. Potem nie wiemy czy dostaniemy, ile dostaniemy i kiedy dostaniemy. Z budżetem obywatelskim jest jeszcze gorzej. Przecież nie wiemy, jakie projekty zostaną zgłoszone i które z nich zwyciężą. Woli ludu nie sposób przewidzieć. Wolę urzędników rozdzielających środki unijne już prędzej. Zwłaszcza jeżeli to „zaprzyjaźnieni” partyjni towarzysze.
Podział Sosnowca na kilkanaście stref konsultacyjnych miał na celu zwiększenie szans mieszkańców niewielkich dzielnic na przeforsowanie swojego projektu – w pierwszej edycji było ich tylko siedem. Konsekwencją, pogłębioną wydzieleniem strefy edukacyjnej, było jednak znaczące obniżenie ilości środków finansowych w poszczególnych dzielnicach. Tym samym nie można zgłosić bardzo wartościowych projektów ze względu na ich zbyt duży koszt. Czasami projekt trzeba ograniczyć, co jednak może czynić go bezsensownym (remont części ulicy zamiast całej). Gdy przejrzymy szacunkową wartość zgłoszonych projektów, które ponoć zostały dokładnie wycenione przez miejskich urzędników, to zadziwiająco dużo z nich ma dokładnie taką wartość, jak ilość pieniędzy, którą można wydać w danej strefie. Cóż za zadziwiająca precyzja. Niestety, potem w postępowaniach przetargowych nierzadko okazuje się, że wartość zadania jest jednak inna.
Ogromna ilość zgłaszanych projektów to ogromna dodatkowa praca dla miejskich urzędników. Niektóre z propozycji od samego początku wyglądają mało poważnie. Inna sprawa, że czytając opis zamieszczony w materiałach informacyjnych, czasami trudno się zorientować, o co tak naprawdę autorom projektu chodzi. Tyle, że oczywiście odrzucić ich z powodu bezsensowności wniosku nie można. Można jedynie liczyć, że dostrzegą to głosujący. Ale sukces w głosowaniu to nie tylko efekt wartości zgłoszonego projektu. To przede wszystkim skutek jego odpowiedniej promocji. A ta nie zawsze idzie w parze z sensownością pomysłu.
Po wyborze projektów przychodzi czas na ich realizację. W obecnym roku było to aż 48 projektów – zdecydowana większość inwestycyjnych (w tym roku dzięki likwidacji strefy drogowej będzie ich trochę mniej). To ogromny wysiłek dla urzędników. Przygotowanie nawet najmniejszej inwestycji wymaga realizacji czasochłonnej procedury angażującej czas i energię kilku wydziałów. Nakład pracy ogromny, efekt dość ograniczony. Zrealizowanie inwestycji nie zawsze oznacza koniec związanych z tym kosztów. Utrzymanie części z nich to spore wydatki ponoszone przez wiele lat przez gminę.
Budżet obywatelski nie jest idealnym rozwiązaniem. Ma wiele wad, z których tylko część da się wyeliminować. Mimo wszystko nie należy z niego rezygnować. Sam fakt, że co roku prawie 40 tys. sosnowiczan bierze udział w głosowaniu przemawia za jego utrzymaniem. Powinien być jednak poprawiony, przy czym wypracowana wersja nie powinna być już więcej modyfikowana, przynajmniej co do jej podstawowych zasad.
Budżet obywatelski to jednak za mało, żeby skutecznie zainteresować sosnowiczan miastem, w którym żyją. Większość konsultacji społecznych przeprowadzana jest z ustawowego obowiązku, a nie rzeczywistej chęci poznania opinii społeczeństwa. Jeżeli ktoś nie śledzi na bieżąco internetu i nie bywa w Urzędzie Miasta, to ma niewielką szansę dowiedzieć się o nich. Zresztą w wielu sprawach konsultacje w ogóle się nie odbywają. Dotyczy to np. infrastruktury drogowej. Efekt można zobaczyć na ulicy Gospodarczej. Kosztem kilku milionów zł. z szerokiej, bezpiecznej ulicy, na której bez problemu mijały się często przejeżdżające nią autobusy, zrobiono wąską uliczkę z prostopadle do ruchu usytuowanymi miejscami parkingowymi, z których wyjazd będzie stwarzał poważne zagrożenie komunikacyjne. Opinia mieszkańców jest skrajnie krytycznie. Tyle, że mleko już się wylało. Nie doszłoby do tego, gdyby wcześniej projekt skonsultowano z mieszkańcami. Ale tego w naszym mieście się nie praktykuje. Nawet radni dowiadują się o szczegółowych założeniach projektu, gdy inwestycja jest już realizowana.
Zamiast działań zmierzających do dalszej aktywizacji mieszkańców, pojawiły się za to w projekcie nowego Statutu Miasta rozwiązania idące w przeciwnym kierunku. Zwiększenie wymagań związanych z obywatelską inicjatywą obywatelską i tworzeniem rad dzielnic, to pomysły, które zostały zgłoszone przez niektórych radnych rządzącej koalicji. W założeniu miały wyeliminować sytuacje, gdy po początkowym entuzjazmie, rady dzielnicowe w praktyce przestają funkcjonować. Problem rzeczywiście występuje, ale przy proponowane rozwiązanie oznacza wylanie dziecka z kąpielą. Trudno natomiast zrozumieć powody, dla których zaproponowano podwyższenie ilości podpisów koniecznych do zgłoszenia inicjatywy uchwałodawczej, skoro w ciągu kilku lat jej funkcjonowania pojawił się tylko jeden taki projekt. Mimo ostrzeżeń niektórych radnych opozycji, że takie propozycje wywołają poważne kontrowersje, zmiany znalazły się w ostatecznym projekcie przedstawionym na posiedzeniu komisji samorządności i organizacyjnej. Dość histeryczna reakcja Prezydenta Chęcińskiego na krytykę tych zapisów zamieszczoną przez radnego Niedzielę w mediach społecznościowych pokazuje, że prawdopodobnie nie został o nich wcześniej poinformowany. Tak to jest Panie Prezydencie, jak zostawi się radnych z popierających Pana ugrupowań chociaż na chwilę bez kontroli. Ponieważ najczęściej nie mają możliwości realnego wpływu na sprawy miasta głosując zawsze zgodnie z Pana wolą, starają się znaleźć niezagospodarowane przez Pana pole, gdzie mogliby się zrealizować. I wtedy pojawiają się kłopoty, ponieważ potrafią zepsuć z takim trudem budowany przez Pana pijarowców, wizerunek włodarza miasta słuchającego ludzi. Na szczęście wybory dopiero za dwa lata. Trzeba tylko przypilnować swoich radnych.
Karol Winiarski