Polska pod lupą Unii. Rating w dół
Przyzwyczajenie powoduje, że bezprawie uważa się za prawo, a fałsz za prawdę powiedział kiedyś profesor Georg Christoph Lichtenberg – człowiek oświecenia – niemiecki satyryk i aforysta, krytyk sztuki i anglofil. W naszej polskiej rzeczywistości to powiedzenie staje się niestety normą. Donoszenie na Polskę przez PiS gdy był w opozycji to normalna procedura w PE, normalna procedura stosowana dziś w PE wg. nich to donoszenie. Paradoks.
Rząd PiS dostał pierwszą bolesną lekcję europejskiej polityki – Komisja Europejska wszczęła formalną procedurę oceny sytuacji w Polsce. Władza płaci za swój fatalny, pełen niepotrzebnej buty styl kontaktów z Brukselą. Za dochodzenie przeciw Polsce będzie bowiem odpowiadał wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Ten sam, który – jak jeszcze kilka dni temu twierdził szef MSZ Witold Waszczykowski – nie jest dla rządu partnerem do rozmów”.
To nie lada osiągnięcie w dwa miesiące zrujnować wizerunek kraju z trudem wypracowywany przez 25 lat. To nie Polskę piętnuje Komisja Europejska. Tak naprawdę pod lupą Komisji Europejskiej nie znalazła się Polska, tylko działania rządu PiS. Uruchamiając zawstydzającą procedurę monitorowania praworządności, Unia przemawia w imieniu milionów Europejczyków i Polaków zaniepokojonych stanem demokracji w Polsce.
Premier oczywiście chce się podzielić z opozycją odpowiedzialnością za łamanie konstytucji i demontaż liberalnej demokracji. Chce wysłać sygnał do Europy, że opozycja autoryzuje działania PiS, więc nie ma problemu. To perfidne zagranie w sytuacji, gdy głos PO, Nowoczesnej i PSL podczas prac w Sejmie nad ustawą o Trybunale Konstytucyjnym i ustawą medialną był kompletnie ignorowany.
Premier w zeszłym tygodniu zaprosiła do siebie przedstawicieli wszystkich klubów parlamentarnych. To była pułapka zastawiona na opozycję. Po spotkaniu Premier Beata Szydło ogłosiła w telewizyjnym orędziu, że „cała opozycja jest gotowa stanąć ramię w ramię z tymi, którzy dzierżą dziś ster rządów w naszym kraju”. Jednak to nieprawda, takie deklaracje ze strony opozycji nie padły.
Komisja Europejska ogłosiła, że przystępuje do oceny sytuacji w Polsce – w związku ze zmianami dotyczącymi Trybunału Konstytucyjnego. Zdaniem wiceszefa KE procedura monitorowania praworządności ma wyjaśnić wątpliwości, które pojawiają się zarówno w Polsce, jak i w UE. Rozpoczęta procedura składa się głównie z opinii i poleceń. Jest to pierwszy taki przypadek w historii Unii. Trzy przewidziane w procesie etapy wyglądają następująco:
Pierwszym jest ocena KE, podczas której gromadzone i oceniane są wszystkie informacje dotyczące ewentualnych zagrożeń. W kolejnym kroku, o ile sprawa nie zostanie załatwiona wcześniej, procedura przewiduje publikację przez KE „zalecenia w sprawie państwa prawnego”. To wytyczne, by państwo członkowskie rozwiązało zidentyfikowane problemy w wyznaczonym terminie i poinformowało o tym Brukselę.
W trzecim etapie KE monitoruje działania podjęte w odpowiedzi na jej zalecenia. Jeśli uzna, że nie są one wystarczające, może skorzystać z mechanizmu przewidzianego w art. 7 Traktatu o UE, czyli zwrócić się do Rady o stwierdzenie poważnego ryzyka naruszania wartości UE przez kraj unijny.
Wprowadzenie procedury – zgodnie z założeniami – stosowane jest w ramach reagowania na „systemowe zagrożenia” dla państwa prawa. Procedura reagowania istnieje od marca 2014 roku. Z założenia ma umożliwić Komisji Europejskiej dialog z danym państwem członkowskim, aby zapobiegać „wyraźnemu ryzyku poważnego naruszenia” przez państwo unijne m.in. wartości demokratycznych. Jestem przekonany, że członkostwo Polski w UE nie jest zagrożone, a do sankcji jest daleko. Ale samo pozbawienie głosu w Radzie Unii Europejskiej skutkowałoby praktycznym wyłączeniem naszego państwa z głównego nurtu polityki unijnej.
Niestety, to nie koniec złych wiadomości. W poprzednim tygodniu nastąpiła również obniżka ratingu Polski przez agencję Standard & Poor’s. Oznacza to duży cios w wiarygodność naszego kraju w oczach inwestorów zagranicznych. Pod względem wypłacalności plasujemy się teraz niżej niż Estonia czy Bermudy. I coraz bliżej nam do Węgier. A polski rząd twierdzi, że decyzji nie rozumie.
Amerykańska agencja ratingowa S&P obniżyła w piątek długoterminowy rating polskiego długu w walucie obcej do poziomu „BBB plus” z „A minus”. Oznacza to, że w opinii S&P wypłacalność naszego kraju jest mniejsza. W praktyce przekłada się to na spadek wiarygodności Polski na arenie międzynarodowej. Co oznacza rating na poziomie BBB ? W metodologii S&P to „Ryzyko kredytowe na średnim poziomie. Dobra wiarygodność finansowa i wystarczająca zdolność do obsługi zobowiązań. Podwyższona podatność na niekorzystne warunki gospodarcze”. Niestety, oznacza to spadek atrakcyjności Polski wobec innych krajów – co ma np. znaczenie przy ustalaniu warunków, na jakich inwestorzy będą chcieli kupować obligacje naszego kraju (czyli jak wysoko będziemy mieli oprocentowaną pożyczkę). Warto również zauważyć, że po decyzji S&P swoją ocenę wydała inna z trzech najważniejszych na świecie agencji – Fitch. Utrzymała ona rating Polski na dotychczasowym poziomie A – z perspektywą stabilną. Również agencja Moody’s na razie utrzymuje wciąż wyższą ocenę Polski niż S&P – choć tuż po wyborach zwracała uwagę, że rośnie ryzyko w Polsce.
Nie ulega wątpliwości, że decyzje agencji wciąż mają ogromne znaczenie dla rynków finansowych. I w przypadku ocen poszczególnych krajów są często traktowane jako kierunkowskaz dla inwestycji. Nadal bowiem rynki i rządy uznają, że jest to narzędzie potrzebne do oceny wiarygodności danego kraju (i płacą za to, by agencje analizowały ich pozycję).
Na efekty piątkowej obniżki nie musieliśmy długo czekać. Duży kapitał odpłynął z warszawskiej giełdy. Momentalnie po ogłoszeniu decyzji mocno na wartości stracił także złoty. Dla inwestorów obniżenie ratingu i perspektywy jest bowiem sygnałem, że dany rynek staje się – lub stać się może – mniej stabilny.
Niestety, na jednej obniżce ratingu może się nie skończyć. S&P ocenia negatywnie perspektywy dla naszego kraju. „Jeśli podważona zostanie wiarygodność polityki pieniężnej lub jeśli finanse publiczne pogorszą się bardziej od naszych obecnych oczekiwań” z dużym prawdopodobieństwem w ciągu niedalekiej przyszłości ocena spadnie jeszcze bardziej ( patrz art.-Budżet a podatki. Obietnice a rzeczywistość ). Tym bardziej, że przed nami wybór nowego prezesa NBP i Rady Polityki Pieniężnej. Partia rządząca, czyli PIS oczekuje również obniżki rekordowo niskich stóp procentowych co spotyka się z zdecydowaną krytyką większości ekonomistów. Ale po konflikcie z prawnikami i dziennikarzami czas przecież na spór z ekonomistami. To, że S&P uwzględnia sytuację polityczną w ocenie Polski, nie jest przypadkiem szczególnym, to norma w tego typu ocenach.
Polityka i gospodarka. Rating. Gospodarka i polityka. Rating.
Po ostatnich decyzjach wyraźnie widać, że się nawzajem przenikają. Jaka polityka taki rating. Tak było zawsze. Oglądając jednak nowe Wiadomości TVP-iS, widzimy, że winni zgodnie z tokiem myślenia ministra Witolda Waszczykowskiego pozostają cykliści, wegetarianie i inni (czytaj opozycja). Dziś już dla wszystkich, łącznie z PiS, jest oczywiste, że obietnic wyborczych bez katastrofy budżetowej spełnić się nie da. Czas się cofnąć, tylko czy PIS to rozumie. NIESTETY NIE.
Jerzy Izydor Sztaudynger
„Pająk zjadł muchę, lecz że, prawo ceni
tłumaczy potomnym: ,,Byliśmy zmuszeni”
Jarosław Pięta