Maczki
Dziś to najbardziej na wschód wysunięta dzielnica Sosnowca, od reszty miasta oddzielona całkiem sporym leśnym obszarem, słynna węzłem kolejowym, dworcem i wodociągiem. Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale przed laty, w połowie XIX wieku o Maczkach było w świecie głośno, aczkolwiek pod inną występowały nazwą. A działo się to za sprawą Kolei Warszawsko – Wiedeńskiej. Tam bowiem była stacja „Granica”, tam pociągi opuszczały ziemie wchłonięte przez cara Wszechrusi, by pędzić dalej ku cesarsko-królewskiemu Wiedniowi.
Tam, w pięknym, nowoczesnym i bogatym budynku dworcowym, który łączył funkcje stacyjne z hotelowymi, z elegancką restauracją i wszystkim, co było potrzebne, zatrzymywali się wielcy ówczesnego świata, z samym samodzierżcą na czele. Za sprawą owego dworca właśnie o Maczkach znów się mówi i pewnie mówić się będzie, bo jednak, dzięki wieloletnim bojom i solidarnej postawie społeczeństwa, kręgów opiniotwórczych i władz, dworzec będzie odbudowany! A wart jest tego, bo stanowi zabytek klasy wysokiej, nie tyle jako twór architektury, ale przede wszystkim (przynajmniej dla niżej podpisanego), jako pamiątka po pionierskim dziele. Bowiem droga żelazna łącząca Warszawę z Wiedniem i – co bodaj ważniejsze – z rodzącym się wówczas Zagłębiem, była dziełem pionierskim, pierwszą na taką skalę budową w tej części Europy. A projektował tę budowę młodziutki wtedy inżynier, ledwie trzydziestolatek, Stanisław Wysocki, którego pamięci poświęcono co prawda tablicę wmurowaną w gmach sosnowieckiego dworca, ale o którym przeciętny mieszkaniec niewiele wie. A przecież działał ledwie kilka lat potem, gdy spróbowano w Europie zastosowania wynalazku nowego sposobu transportu.
W całym Cesarstwie Rosyjskim zdołano zbudować tylko króciutki odcinek łączący Petersburg z Carskim Siołem, bardziej dla zabawy niż dla gospodarczego pożytku. A tu 307 kilometrów w dziewiczym terenie i ważny cel: połączenie stolicy z zagłębiem przemysłowym, regionem już wtedy obfitującym w coraz bardziej pożądane towary i produkty, kopaliny i wytwory przemysłu. Zamiar był wielki i trudny, zwłaszcza, że budowniczym przyszło się zmagać, obok oczywistych kłopotów technicznych i finansowych, także z problemami innej natury. Nie brakowało na petersburskim dworze niechętnych projektowi.
W roku 1838 podpisano akt spółki pod nazwą Towarzystwo Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Na jej czele stanął Tomasz Łubieński, generał, bohater spod Samosierry, starszy brat Henryka, dyrektora Banku Polskiego i syn Feliksa, niegdyś komisarza przy Kościuszce oraz Piotr Antoni Steinkeller, postać barwna, wielki entuzjasta cywilizacyjnego postępu i tropiciel technicznych nowinek. Po Feliksie Łubieńskim i jego synu Henryku nie brak w Sosnowcu trwałych pamiątek. Wiedzą o tym doskonale mieszkańcy Ostrów i Niwki. Tak szczęśliwie się splotło, że decyzja o odbudowie i renowacji maczkowskiego dworca zbiegła się w czasie z wydaniem książki (lada tydzień ma być dostępna), a tam kilka rozdziałów poświęconych jest historii miasta, które swe istnienie właśnie kolei zawdzięcza. Jak to się stało i dlaczego, będzie można się z książki dowiedzieć. Polecam starszakom i młodzieży „Od cynku do kremu”, bo dobrze jest wiedzieć, skąd się wzięliśmy, komu mamy coś do zawdzięczenia, a komu wręcz przeciwnie.
toko