KONSULTACJE – MANIPULACJE
Art. 5a, ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym stanowi: „W wypadkach przewidzianych ustawą oraz w innych sprawach ważnych dla gminy mogą być przeprowadzane na jej terytorium konsultacje z mieszkańcami gminy. Ust. 2 tegoż samego artykułu mówi: „zasady i tryb przeprowadzania konsultacji z mieszkańcami określa uchwała rady gminy.” W założeniach przepisy te miały służyć aktywizacji społecznej mieszkańców i zwiększeniu ich wpływu na decyzje podejmowane przez władze gminy (miasta). W praktyce często są używane do społecznej legitymizacji wątpliwych pod względem zasadności i kontrowersyjnych w powszechnym odbiorze decyzji. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nasi rodacy masowo w takich konsultacjach brali udział. Frekwencja jest jednak zazwyczaj żenująco niska. Polacy wykazują albo całkowity brak zainteresowania sprawami publicznymi, albo co najwyżej ograniczają się do krytyki władz wszelkiej maści (państwa, miasta, spółdzielni), nie próbując nawet podjąć działań, które mogłyby doprowadzić do zmiany sytuacji. Niestety, nawet wypełnienie formularza konsultacyjnego to dla większości mieszkańców zbyt wielki wysiłek. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego Polacy nie chcą współdecydować o sprawach, które ich żywotnie dotyczą? Przyczyny są złożone.
Jeszcze kilkanaście lat temu całą odpowiedzialność zrzucano na czasy komuny. Antydemokratyczny i represyjny system władzy miał zniszczyć tradycyjne polskie tradycje demokratyczne i obywatelskie. Stopniowa wymiana pokoleń miała przynieść radykalną odmianę sytuacji. Tymczasem nie dość, że nic takiego się nie stało, to można nawet zaobserwować widoczny regres w społecznej aktywności. Ani wzrost zamożności społeczeństwa, ani zwiększenie prawnych możliwości wpływania na rzeczywistość, ani nawet coraz częstsze kontakty z krajami gdzie społeczeństwo obywatelskie kwitnie, nie zmieniły postaw Polaków. Okazuje się, że powody bierności społecznej naszych rodaków mają o wiele głębsze korzenie. Traktowanie publicznego otoczenia (państwa, miasta, gminy) jako czegoś wrogiego i obcego to nie tylko dziedzictwo komuny, ale też czasów zaborów i Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Nie wszyscy chcą pamiętać, że zdecydowana większość Polaków (około ¾) ma chłopskie pochodzenie. A polski chłop do połowy XIX wieku nie miał nie tylko ziemi, ale nawet osobistej wolności. Jego status prawny i społeczny niewiele się różnił od niewolnika, a każdy przejaw aktywności był bardzo źle widziany przez władze, właściciela wsi i lokalnego proboszcza. Dziedziczone z pokolenia na pokolenia, utrwalone przez wieki wzorce kulturowe w dalszym ciągu determinują zachowania naszych rodaków w obecnych czasach.
Przełamaniu społecznej bierności nie są też najczęściej zainteresowane władze – zarówno państwowe jak i lokalne. Pojawiające się od czasu do czasu oddolne inicjatywy – będące najczęściej wyrazem protestu wobec decyzji aktualnie rządzących – wykorzystywane są do prowadzenia bieżącej walki politycznej. Gdy dotychczasowa opozycja zdobywa władzę, najczęściej przejmuje punkt widzenia swoich poprzedników – wyborca zrobił swoje, wyborca może odejść. Przekazywanie Polakom decyzji w sytuacji gdy dysponuje się większością w parlamencie, sejmiku czy radzie przestaje być akceptowalnym rozwiązaniem, nawet gdy jeszcze niedawno wydawał się zasadniczym celem wyborczym. Zdarza się jednak niekiedy, że władze lokalne starają się wykorzystać mechanizmy demokracji bezpośredniej i pośredniej, aby stworzyć wrażenie powszechnej akceptacji dla swoich poczynań. Wbrew pozorom nie jest to wcale takie trudnie. A szczególnie nadaje się do tego instytucja konsultacji społecznych.
Tryb przeprowadzania konsultacji społecznych niewiele ma wspólnego z normalnymi procedurami obowiązującymi w trakcie wyborów czy referendum. Fundamentalną zasadą demokracji jest tajność oddawanego głosu – nikt, a zwłaszcza władza, nie ma prawa się dowiedzieć, za którym kandydatem, czy też za jakim rozwiązaniem, opowiada się każda z osób biorących udział procesie wyborczym czy referendalnym. Wypełniając ankietę konsultacyjną trzeba podać wszystkie swoje dane osobowe. Gdyby władze miasta rzeczywiście chciały poznać opinię swoich mieszkańców, nie miałoby to aż tak wielkiego znaczenia. Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy zdecydowanie opowiadają się za jednym z rozwiązań, a konsultacje służą jedynie uzyskaniu społecznej akceptacji dla podjętych już decyzji. Lokalny rynek pracy jest często bardzo ubogi. W sytuacji, gdy w sposób bezpośredni lub pośredni znaczna część mieszkańców jest zawodowo zależna od lokalnych władz, trudno oczekiwać że wyrażą oni opinię odmienną od ich oczekiwań. Nawet brak zajęcia stanowiska może być poczytany za przejaw nielojalności. Można czuć niesmak wobec przerażającego konformizmu naszych rodaków (niektórzy boją się własnego cienia), ale czy będąc w ich sytuacji zachowalibyśmy się inaczej?
Wybory i referenda nadzoruje Państwowa Komisja Wyborcza. Nie oznacza to oczywiście, że zawsze wszystko odbywa się w sposób uczciwy i jakiekolwiek fałszerstwa, zwłaszcza na poziomie komisji obwodowych, są wykluczone. W przypadku konsultacji społecznych nie ma jednak żadnych mechanizmów zabezpieczających. Urny, do których wrzuca się ankiety konsultacyjne, nie są w żaden sposób zabezpieczone. Każda osoba może podrzucić dowolną ilość głosów – wystarczy mieć dostęp do bazy danych osobowych, co w polskich warunkach nie jest takie trudne. Nie ma również żadnej niezależnej kontroli procesu liczenia głosów. Dokonują tego pracownicy urzędu najczęściej bez żadnego zewnętrznego nadzoru. Czy zawsze są w stanie odmówić osobie, która powołując się na wolę włodarza miasta czy gminy „prosi” o dostosowanie wyników do oczekiwań szefa? Jak mówił klasyk „Nie ważne, jak kto głosuje, ważne kto głosy liczy”.
Konsultacje zwykle nie mają charakteru stanowiącego, a wyłącznie opiniodawczy. Czasami jednak zdarza się, że ich wyniki – w wyniku deklaracji rządzących – są w praktyce przesądzające. Niekiedy mogą skutkować ogromnymi wydatkami, które na długie lata będą ograniczać możliwości rozwojowe lokalnej społeczności. W każdym kraju, w którym społeczeństwo obywatelskie działa sprawnie, tak ważne decyzje byłyby podejmowane po przeprowadzeniu szerokiej publicznej dyskusji, w której prezentowane byłyby argumenty zarówno za, jak i przeciw proponowanemu rozwiązaniu. Brak presji społecznej w naszym kraju, oznacza że jest to zależne wyłącznie od woli rządzących. Jeżeli jej nie ma, przeprowadza się pseudokonsultacje, których jedynym celem jest usprawiedliwienie podejmowanych działań „wolą” społeczną. Tyle, że z rzeczywistą wolą społeczną mają one tyle wspólnego co krzesło elektryczne ze zwykłym krzesłem.
Procedury demokratyczne w naszym kraju coraz częściej przypominają fasadę, za którą odbywa się rzeczywista gra interesów skutkującą podejmowaniem decyzji, które dotyczą nas wszystkich. Ponieważ trudno otwarcie powiedzieć wyborcom, że są jedynie widzami oglądającymi polityczny teatr (coraz marniejszej jakości), a scenariusz odgrywanej sztuki został już dawno napisany przez kogoś innego, bajeczki o wsłuchiwaniu się w głosy wyborców są stałym elementem retoryki polskich polityków wszystkich politycznych opcji. Może dlatego, coraz częściej i to nie tylko w Polsce, ludzie godzą się powierzać swój los silnym przywódcom, którzy w zamian za rezygnację z części wolności, zagwarantują im bezpieczeństwo w coraz mniej zrozumiałym i stabilnym świecie. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim poziomu władz krajowych, ale i lokalnie coraz częściej mamy do czynienia z włodarzami, którzy bardziej przypominają przywódców mafii niż tradycyjnych polityków. Czyżby więc rację miał starożytny filozof twierdząc, że „demokracja prowadzi do dyktatury”? Niekoniecznie. Z pewnością jednak trudno nie przyznać racji słowom współczesnego socjologa i myśliciela, który twierdzi, że „demokratyczna polityka nie przetrwa zbyt długo w obliczu bierności obywateli wynikającej z ich politycznej ignorancji i obojętności”.
Karol Winiarski