Między wizją a ułudą
Lubię wsłuchiwać się w słowa mądrych ludzi. Nawet wtedy, gdy mam wątpliwości, co do wypowiadanych przez nich tez. Mądry też przecież może nie mieć racji, ale jeśli to stwierdzi, to umie się z błędniej teorii wycofać. I robi to bez szkody dla swego prestiżu. Wręcz przeciwnie. Zyskuje na tym, ma się rozumieć, w oczach równie mądrych. Tylko głupek jest niereformowalny. To tyle tytułem wstępu. Kto chciałby drążyć temat głębiej, polecam swój tekst sprzed kilku miesięcy „Mądrego miło posłuchać”, albo o wykształconym głupku. Też kiedyś coś takiego powstało.
A teraz do rzeczy: Głowimy się nad zjawiskami towarzyszącymi tak zwanej „dobrej zmianie”. Skąd bierze się tak głęboki podział wśród rodaków? Dlaczego niektórzy skłonni są cofać nas, cywilizacyjnie i mentalnie, w mroki czasów – zdawać by się mogło – dawno i bezpowrotnie minionych? Wysłuchałem otóż uczonego wykładu na temat przemiany pokoleń. Że młoda generacja szuka miejsca dla siebie, że młodzi przeciw starym się buntują i tak to trwa od wieków. Tyle, że teraz takie zjawisko występuje co dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat, podczas gdy dawniej trwało wieki. Przypomniała mi się teoria Melchiora Wańkowicza o „międzyepoce”. Coś jest na rzeczy.
Wspomniałem także rok 1965. Powojenny wyż demograficzny był właśnie u progu dorosłości. Siedzieliśmy, kilkanastu chłopaków przybyłych z różnych zakątków kraju, skoszarowani w akademiku i namiętnie dyskutowaliśmy o egazaminach wstępnych, o historii, naszej przyszłości i – ma się wiedzieć – o życiu i polityce. Jeden z kolegów, pochodzący z miasteczka w pobliżu Odry, opowiadał o nim z nieskrywanym zachwytem, dając popis znajomości dziejów miasta, piastowskich pradziejów i wieków germańskich czyli czasu powstania miasta. Rodzice przybyli znad Prypeci. Był prekursorem. Wtedy temat zgoła egzotyczny, do tego zupełnie niecenzuralny, za kilkadziesiąt lat stał się modnym i mile widzianym. Krótko potem był marzec 68 i grudzień 70, nader ważne doświadczenia dla naszej generacji. Poniekąd nas kształtowały. Czy wszystkich?
Wtedy, długo wcześniej i chyba zawsze, nigdy nic nie dotyczyło wszystkich. Różnimy się, mimo wszelkiego gadania o równości. Wspomniany marzec wykazał to nam jasno i dobitnie, choć wzrastaliśmy w tym samym kraju, tym samym gnębieni u(ś)ciskiem i ideologiczną pieszczotą. A jednak wówczas było mi dane dowiedzieć się o różnych pomysłach, nazwę je oględnie „ideologiczno-światopoglądowymi”, dotąd zgoła nieznanymi. Dobrą stroną było jedynie zainteresowanie tematami i studia nad nimi. Część bezkrytycznie próbowała wcielać te pomysły w życie, ku oburzeniu wielu, choć część ręce zacierała. Coś podobnego dzieje się i dziś. Jeśli komuś wyda się niejasne, co autor ma na myśli, to napiszę, że wtedy właśnie zainteresowałem się ideologią polskiego nacjonalizmu.
Teza, że wszelkie zło bierze się z głupoty i niewiedzy, nie jest nowa, ani zbyt oryginalna. Powtarzana przy każdej okazji stała się banałem, ale… banały, poza wszystkim innym z reguły są prawdziwe. Taka oczywista oczywistość. Marzy mi się taki obrazek: Uczestnicy marszu ONR po zakończeniu manifestacji idą gremialnie do biblioteki, zaczytują się w pismach Romana Dmowskiego (wiek XIX i poczatek XX), zastanawiają się przy tym głęboko i twórczo, trafiając wreszcie na odkrywczą konstatację, że jednak świat się zmienił. No dobrze, to był żart.
W ten sposób zbliżyłem się do końca wywodów przeznaczonych na ostatnią sobotę maja, które są trochę od Sasa do Lasa (kto dziś z młodzieży wie, skąd wzięło się to powiedzonko), ale spaja je mimo wszystko myśl taka, że mądrość polega między innymi na umiejętności przewidywania skutków działań swoich i postępków innych, a także na wyczuwaniu, w którą stronę świat podąża. Kto z polityków to potrafi, zasłuży u potomnych na miano męża stanu. Historia zna przykłady, aczkolwiek nieliczne. Dla innych, mniej zdolnych, byłoby lepiej i dla nich i dla nas, gdyby zajmowali się czymś zgoła innym.
toko