Przyjaciółki
Dni dżdżyste i te upalne w czas krótkiego urlopu toko spędził z przyjaciółkami. Nieobecność pewnie została zauważona, co skłonny jestem mniemać ulegając przyrodzonej megalomanii. O przyjaciółkach zaś w swoim czasie pisałem, kto nie wierzy niech sięgnie po stare roczniki, albo – co łatwiejsze – wybierze się na „Spacer po Tokowisku”. O przyjaciółkach można na okrągło. Zdobią moje skromne mieszkanko, uprzyjemniają każdą chwilę, choć bywa niekiedy, że zdenerwują. Wówczas taka jedna z drugą powędruje na półkę i niech się tam kurzem pokrywa.
Pewnie już zorientowałeś się Szanowny Czytelniku, że będzie o książkach. Bo to rzeczywiście prawdziwe przyjaciółki, wierne i oddane i – co bodaj najważniejsze – milczące acz wymowne. Nie zazdrosne o siebie, nie kłótliwe, mało wymagające, za to frajdy dostarczają niewymownej i to najrozmaitszego rodzaju. Chyba, że się nudna trafi, wtedy na półkę w kąt najdalszy powędruje, a przy okazji do przemiału będzie oddana. Bywa niekiedy, że ta ulubiona gdzieś się zapodzieje, przeważnie znajdzie się po latach na cudzej półce, co piszę nie bez kozery. A nóż ktoś sobie przypomni, że dawno temu pożyczył i zapomniał zwrócić, więc niech to wreszcie zrobi, a wina będzie wybaczona.
Com czytał w minionych tygodniach, o tym dokładnego sprawozdania zdawać nie będę. Ostatecznie to sprawy dość intymne, niekoniecznie nadają się do publicznych zwierzeń, niemniej napomknąć o poniektórych książkach można. Na przykład, z małym poślizgiem w czasie, wpadł w me ręce tom opowiadań autorstwa sosnowiczanina, darzącego wciąż sentymentem swój gród rodzinny, Jacka Cygana. Znany jest z zupełnie innego rodzaju twórczości, z niemałym powodzeniem teksty piosenek bowiem płodzi, a tu masz: o prozę się pokusił. Wiedziałem o tym co prawda, ale ku swemu żalowi nie mogłem być na spotkaniu autorskim w kwietniowy wieczór. Szkoda. Tomik byłby pewnie opatrzony stosowną autorską inskrypcją, ale co się odwlecze to nie uciecze i zapewne okazja się trafi. Tymczasem zagłębiłem się w lekturze. Z przyjemnością. Pisane z werwą, odbiegające w stylu od powszechnej, modnej „produkcji”, z ostrą pointą, czasem przewidywalną, ale niekiedy zupełnie zaskakującą. Dobra robota. Swoją drogą ciekawe, jak tak zwane środowisko zareaguje. Skądinąd wiadomo, że w tych kręgach niezbyt się lubi ludzi, którym się wiedzie.
O tych był kończący cykl, ostatni tom wspomnień Władysława Bartoszewskiego. Niezmiernie mnie zdumiewa i przeraża, z jaką pasją próbują niektórzy obrzydzić rodakom ludzi, którzy w normalnym kraju byliby wzorem postaw, autorytetem, powodem dumy. Zawiść małych ludzików ociekających kompleksami nie ma granic. Uprawiają swój nędzny proceder w maglu i na targowisku, w kawiarnianych czy ulicznych pogwarkach, a także, co najgorsze, w wielonakładowych mediach i z wysokich trybun. Bądźmy czujni i krytyczni i nie dajmy zawładnąć umysłów, młodych zwłaszcza, buraczaną propagandą.
Dziwnym trafem dramatyczne wypadki w niedalekiej w końcu Turcji poprzedziłem lekturą najnowszej, przynajmniej na polskim rynku, powieści noblisty z tego kraju O. Pamuka. Opasły ten tom traktujący o rodzinnych perypetiach przedstawicieli tamtejszego ludu daje wiele do myślenia, a także pozwala zrozumieć, nieco bardziej z naszego punktu widzenia, egzotykę i mentalność przyjaznych nam skądinąd Turków. Co prawda nie wyjaśnia, co oczywiste, wypadków ostatniego tygodnia, ale oświetla przynajmniej tło wydarzeń.
To tyle w środku wakacji. Kończę zachętą do bliskiego obcowania z moimi przyjaciółkami, nie tylko w czas kanikuły. Pożytki z takiej zażyłości mogą być i będą wielorakie.
Nie jestem zazdrosny.
toko