Młódź
Lato trwa. Chciałoby się z pełnym luzem pisać o pogodzie, choćby o uroczym widowisku utopionej taksówki i przymusowej kąpieli kierowcy wraz z pasażerem, ale nie bardzo wypada. Tyle się wokół dzieje wydarzeń o światowym wymiarze, że skutki nieco obfitszego deszczu trzeba zostawić lokalnym, powołanym do tego służbom. Lipiec, miesiąc od zawsze obfitujący w burze i ulewy nie powinien sprawiać im kłopotów. Dlatego też – mimo wszelkich oporów, dla znajomych starego toko chyba dość oczywistych – czuję się sprowokowany do kilku słów, proszę wybaczyć śmiałość na granicy bezczelności, o religii. Gościmy przecież najwyższego rangą religijnego przywódcę wyznania dominującego jakoby w Ojczyźnie. Doznaję właśnie, wcale przecież nie nagle – co uważniejsi pewnie zauważyli i pamiętają – rozchwiania intelektualnego i emocjonalnego. Jakbym napotkał budujących piec hutniczy z drewnianych brykietów.
Moje pokolenie uczęszczało raz w tygodniu na lekcje do salek katechetycznych. Nie wszyscy z tego korzystali, aczkolwiek była nas zdecydowana większość. Za to ci, którzy bywali, traktowali rzecz całkiem poważnie. Ostatecznie sami już o swej obecności decydowali, a piszę o latach licealnych i późniejszych, studenckich. Były dyskusje, niekiedy burzliwe, były pytania, wątpliwości, padały różne tezy, słowem katecheta musiał się nieźle nagimnastykować. Trzeba przyznać, że wtedy trafiałem na gości na poziomie. No, może nie zawsze.
Tak czy owak, nawet najbardziej sceptyczni uczniowie byli zbrojni w całkiem solidne podstawy w wiedzy. Niezależnie od wiary, nauki odbieraliśmy jako logicznie i w miarę spójne, „trzymające się kupy”, jak to się mówi „kolokwialnie”. Do Krakowa ani do Częstochowy nie wybrałem się, choćby dlatego, że młodzieżą już dawno nie jestem, czego mi żal, ale chętnie dowiedziałbym się, jak to wygląda dziś. W Polsce i reszcie świata. Opierając się na własnych nieudolnych badaniach i pobieżnych obserwacjach jestem skłonny przyznać rację twierdzeniu, że szkolna religia przynosi w tym temacie raczej regres niż rozwój. Wystarczy poczytać, posłuchać, zobaczyć, jak dziś rozumie się podstawowe nakazy religii. Jak mawiała moja ciotka, ręce i nogi opadają. Dlaczego młodzi nie znają, a starzy zapomnieli całkiem podstawowych prawd wiary?
Na zakończenie, z innej beczki. Beczka niby inna, ale jakiś tam związek z poprzednią ma. Będę wdzięczny, jeśli ktoś temat podchwyci i rozwinie. Cytaty też mile widziane. Otóż niezmiernie mnie razi ostatnio lansowana moda na narodowe (bywa, że także religijne i mieszane) symbole naszywane, nadrukowywane na odzieży. Koszulki najczęściej okrywają solidnie napakowane torsy osobników, których wyraz twarzy i zachowanie powodują, że odbieram ten fakt jako profanację. Cóż, wychowany byłem w wielkim poszanowaniu tychże symboli i czułbym się zobowiązany, gdyby ktoś obdarzony niekłamanym autorytetem poparł mnie w tej materii. Inna sprawa, czy w dzisiejszej dobie ostał się jeszcze niekłamany autorytet. To już temat na inną okazję.
toko