Miasto „na bogato”, czyli czy Czeladź można jeszcze uratować przed Szaleńcem?
W Czeladzi, po kilku latach prób oszczędzania pieniędzy z naszych podatków, od momentu wyboru nowego burmistrza nastąpił gwałtowny wzrost kosztów utrzymania miasta. Wyraźnie widać, ile jest miejsca na to, by władze mogły funkcjonować znacznie oszczędniej. To z kolei przełożyłoby się na możliwość obniżenia a w perspektywie nawet likwidacji podatków gminnych.
Klasa robotnicza pije wino ustami swoich przedstawicieli” – zwykł mawiać na zamkniętych rautach komunistycznej władzy PRL-owski premier Józef Cyrankiewicz w latach 50. Parafrazując jego słowa, można by powiedzieć „Mieszkańcy Czeladzi jedzą frykasy i piją wino ustami swoich przedstawicieli”. Mam to skojarzenie, ilekroć uczestniczę w jakiejś imprezie czeladzkich urzędników. Podczas uroczystości wręczenia Pierścieni Saturna wprawdzie nie piłem wina, bo do sali wynajętej w Szafranowym Dworze, podjechałem autem, ale zjadłem dobry obiad i kawał tortu. A wraz ze mną wielu innych gości tej gali. Na sali było niemal 200 osób. Ciekawe jaka wyszłaby suma w skali roku, gdyby tak podsumować wszystkie wydatki na obiady, kolacje, spotkania radnych etc.? Może lodowiska by się za to nie wybudowało, ale jakąś niewielką fontannę na pewno!
W Czeladzi od początków rządów Szaleńca (który, zamiast służbą, jest władzą w socjalistycznym stylu) na różnego rodzaju rauty i przyjęcia wydano wiele tysięcy złotych. Kiedy my, w czeladzkim Stowarzyszeniu Nowoczesne Miasto, robimy spotkanie wigilijne – każdy płaci za siebie. Gdy w grudniu zeszłego roku spotkali się czeladzcy radni, stoły uginały się od jedzenia. A wraz z nimi siedzieli goście z Łotwy i sporo innych VIP-ów. A tego typu imprez było całkiem sporo. Legendarni Chińczycy też zjedli niezły obiad z burmistrzem – choć tutaj akurat były to pieniądze wydane z nadzieją na dobrą inwestycję. Kiedy radni robią sobie wigilię, mogliby sami za nią zapłacić. W końcu biorą co miesiąc 1800 zł diety w zamian za co dwa razy w miesiącu dwie godziny siedzą na komisjach, raz godzinę na dyżurze i raz kilka godzin na sesji. Czasem i czeladzianie mogą coś zjeść, np. podczas otwarcia III wersji schodów do UM (ciekawe za ile lat kolejny burmistrz weźmie kolejny kredyt, by znowu je naprawiać?) – dawano całkiem dobrą kapustę z grochem.
W 2014 r. na czeladzkim Rynku podczas akcji „budzimy Czeladź” udało się zorganizować imprezę dla czeladzian, podczas której czynnie bawiło się kilkaset osób. Były konkursy, nagrody, zabawy, zawody, tańce i muzyka. Imprezę zorganizowało Stowarzyszenie Nowoczesne Miasto i NIC nie kosztowała czeladzkich podatników. Miasto odmówiło nawet energii elektrycznej, której wartość wyniosła zaledwie 27 zł – udostępnił ją jeden z mieszkańców Czeladzi. Otwarcie nowych schodów do UM w 2015 r. również zgromadziło kilkaset osób, które były widzami autopromujących przemówień burmistrza, a potem obejrzało występy drogo opłaconych artystów. Koszt imprezy z okazji otwarcia zrewitalizowanego Śródmieścia wyniósł ponad 52 tys. zł.
O innych wydatkach „NCz” pisze na kolejnych stronach. To wszystko za nasze pieniądze i to te, których miasto jeszcze nam nie zabrało w podatkach! To za te pieniądze, które w przyszłości zabierze już także naszym dzieciom! A wydatki trwają. Po „Majówce w Czeladzi”, Industriadzie, Dniach Czeladzi, Kinie Letnim, za drogiej „czarownicy”, na wrzesień zaplanowano „Urodziny Piasków”. A przecież te pieniądze nie biorą się z powietrza. Nie daje nam ich jakiś dobroczyńca. To nasze pieniądze, z naszych podatków. Czy nie lepiej jest płacić mniejszy podatek od nieruchomości? Czy nie lepiej mniej płacić za wodę i mieć ją smaczną, zdrową i bez kamienia w czajniku? Czy nie lepiej tanio płacić za wywóz śmieci? Czy nie lepiej mieć niższe podatki i tym przyciągnąć inwestorów, którzy dadzą atrakcyjne miejsca pracy? Czy nie lepiej mieć kanalizację, parkingi, równe jezdnie, chodniki? Czy nie lepiej…? Już chyba nawet za późno jest powiedzieć STOP!
Burmistrz wydaje nasze pieniądze, jakbyśmy w Czeladzi byli jakimś krezusami, a przecież większość czeladzian nie ma łatwo. Na dodatek wyprzedaje nasz czeladzki majątek i zamienia je w ozdóbki i rozrywkę dla niewielu. Za każdym razem, kiedy przechodziłem przez Rynek, podczas transmisji na telebimie olimpiady z Rio de Janeiro, widzów było… ZERO. Z kolei pierwszy film w ramach Kina Letniego obejrzało niecałe 20 osób. Miasto utrzymywane jest za bogato, za drogo, bez perspektyw zachowania tego całego bogactwa w przyszłości. Zwłaszcza że jest nas coraz mniej i jesteśmy coraz starsi. Czy Czeladź da się jeszcze uratować przed Szaleńcem? Wątpliwe, bo populizmem, drogą autopromocją i ruchami kadrowymi prawdopodobnie wygra następne wybory samorządowe. A nawet jeśli by nie wygrał, to i tak wpędzi Czeladź w długi i jego następca będzie miał poważne problemy z wyprowadzeniem finansów miasta na prostą.
Stanisław Pisarek
Źródło: Nowoczesna Czeladź nr 3 (13), III kwartał 2016 r