Ku jesieni
O ile mnie starcza pamięć nie myli, to dwa tygodnie temu swój felietonik zatytułowałem „Dom wariatów”. Nie wypada się powtarzać, atoli wrażenie, że przebywam w takim przybytku wciąż trwa. Tydzień temu natomiast nadałem tytuł „Głupota stosowana”, co także doskonale koresponduje z wydarzeniami ostatnich dni. Nastąpił prawdziwy wysyp wypowiedzi głupich, popisów niewiedzy, słownych napaści podszytych prymitywną nienawiścią do całego świata i zwykłych idiotyzmów sięgających obłoków. A wszystko za sprawą wygrzebania na światło dzienne niepotrzebnych ustaw. Spróbuję wytłumaczyć się z wyżej użytego określenia: niepotrzebne ustawy.
Dlaczego niepotrzebne? Otóż, kto pamięta ten wie, że zawsze opowiadałem się za umiarkowaniem w zamykaniu w kodeksy i przepisy ludzkich spraw, które powinny pozostawać do rozstrzygania w człowieczym sumieniu. Dekalog i pamięć o siedmiu grzechach głównych powinny wystarczać i nic do tego świeckiej władzy, co już wieki temu było mądrym wiadome. Teraz wszelako, w drugiej dekadzie XXI wieku, w środku Europy, bezmiar niewiedzy, jak to ostatnio modnie się mówi, powala. A jeszcze bardziej musi zdumiewać złość, głupota, bezdenna ignorancja i ordynarne chamstwo znacznej części, pożal się Boże, komentatorów, agitatorów, obrońców i propagatorów.
Stara prawda, że głupota ludzka nie ma granic słabo pociesza. Chyba że uwierzymy także – dla zachowania jako takiej psychicznej równowagi – w bezgraniczne miłosierdzie boże. Pierwsze stwierdzenie jest niestety banalnie prawdziwe, drugie ma nabrać praktycznego znaczenia dopiero w zaświatach, a wszechobecność głupoty boli tu i teraz.
Doszliśmy w ten sposób do zagadnień oświaty, co także jest od wielu tygodni tematem dyżurnym, ale cała ta niby debata toczy się po marginaliach i istoty spraw nie tyka. A istotą jest poziom i treści nauczania, a nie taka czy inna organizacja, jak zwykle inicjowana przez samozwańczych reformatorów, ku sianiu zamętu i bałaganu. Nawet się temu nie dziwię, bo trudno spodziewać się głębszej myśli po ludziach, przez których mądrzejsi nazywani są z pogardą „wykształciuchami” i uciszani. Trochę się zagalopowałem. Nie tylko mówi się o samej organizacji, niestety także o treściach, co w takim wydaniu może tylko napełniać smutkiem i obawą, a może nawet przerażeniem. Prawdę mówiąc, to cieszę się, że moje dzieci już dawno szkoły i uniwersytety pokończyły, a wnuki – wierzę – poradzą sobie i z tym. Ostatecznie coś pozytywnego chyba z rodzinnego domu wyniosły.
Jak czytam i słucham wypowiedzi niektórych naszych „wybrańców”, dochodzę do wniosku, że to już przestaje być zabawne. Pomysł, publicznie przecież wyrażony, przysłania do nas zbrojnych bojówek przekracza zdecydowanie granicę śmieszności. Mnie przeraża.
Napisało mi się, nie tak dawno temu, że kamień rzucony w górę i tak spadnie, choćby nie wiem jak silna była wola polityczna, aby wiecznie szybował. Tak ochotnie niedawno rzucane kamienie już właśnie spadają. Nie bardzo jeszcze wiadomo gdzie runą i jakich szkód dokonają, ale lecą. A mądrzy ludzie ostrzegali, żeby nie rzucać. Nie dość, że nie posłuchano, to jeszcze dostało się mądralom po łapach. Ręce opadają. Jak liście jesienne, choć te spadają całkiem malowniczo i zgodnie z naturą rzeczy.
Już jesień za progiem, czas zbierania plonów. W tym akurat przypadku, byłoby lepiej, żeby nie były zbyt obfite.
toko