Ostatni skaut
Artykuł Karola Winiarskiego „Chleba i igrzysk” właściwie w dużej mierze wyręczył nas w pisaniu artykułu podsumowującego wybory samorządowe, bowiem ta analiza jest zasadniczo zbieżna z naszą oceną. Zarówno co do przyczyn takiego, a nie innego zachowania, jak i jego skutków.
Syntetyczna forma i zawarte w tekście tezy trafiają naszym zdaniem w sedno. Jedyne co można dodać, to nieco uszczegółowić niektóre kwestie, których autor nie zawarł albo ze względu na objętość tekstu, albo kierowany kurtuazją wobec niedawnych konkurentów.
Co do samej prezydentury, to chyba mało kto sądził – jeżeli śledził na bieżąco sondaże – że wynik może być inny. Zaskakiwać może uzyskanie tak dominującej większości w Radzie Miasta przez ugrupowanie prezydenckie i akolitów. Przyczyny tego stanu rzeczy są identyczne jak te, o których pisaliśmy cztery lata temu i żadnych wniosków z nich nie wyciągnięto – zwłaszcza w odniesieniu do Prawa i Sprawiedliwości.
Brak odpowiedniego wsparcia swoich kandydatów przez liderkę Prawa i Sprawiedliwości Ewę Malik w postaci zaangażowania struktur partii jak i większych środków – i co za tym idzie – tradycyjnie rachityczna kampania wyborcza musiały tak skutkować i to pomimo bardzo dobrych notowań partii w kraju. Po drodze jeszcze wpadka z rezygnacją kandydatki Renaty Zmarzlińskiej-Kulik i prawdziwe kuriozum – opuszczenie debaty prezydenckiej przez Grażynę Welon na znak protestu przeciw agresywnej kampanii wyborczej w Dąbrowie Górniczej wobec Roberta Warwasa. Gdyby jeszcze te incydenty miały miejsce w Sosnowcu i dotyczyły samej kandydatki, można by było to jakoś zrozumieć, ale tego, co ma Dąbrowa Górnicza do Sosnowca w tym kontekście już raczej trudno. Tym bardziej, że Robert Warwas w „swojej” debacie prezydenckiej uczestniczył. Ktoś chciał być bardziej święty od papieża? Nie. Tak naprawdę naszym zdaniem chodziło o znalezienie pretekstu, aby w debacie nie uczestniczyć w obawie o kompromitację z racji braku wiedzy i doświadczenia w sprawach samorządowych, czyli zwykła rejterada. Cztery lata temu opisywaliśmy jak to posłanka Ewa Malik usprawiedliwiała mizerną kampanię samorządową brakiem środków i sądziliśmy, że niepoważne podejście do wyborów samorządowych to wyłącznie jej sprawa. Teraz dochodzimy do wniosku, że widocznie taka jest linia kierownictwa partii. Zresztą nie tylko my. Tak ten problem ujmuje profesor Andrzej Nowak – autor „Dziejów Polski” w wywiadzie DoRzeczy.pl z dnia 27.10.2018 r. – cały artykuł tutaj
Dla prezesa Kaczyńskiego najważniejsze są wybory parlamentarne oraz zachowanie sterowności partii, którą kieruje. Zwycięstwo w wielkich miastach, wymagające zaangażowania bardzo wielu ludzi, po pierwsze zakłada konieczność znalezienia takich ludzi. Ludzi znających konkretne zadania i problemy „bardzo nisko” w terenie. Należałoby poszerzyć bazę działaczy, których PiS miałby autoryzować o wiele tysięcy osób. To jest sprzeczne z zasadą sterowności, czyli kontroli. Chodzi o to, aby ludzie, którym zaufa Prawo i Sprawiedliwość, a konkretniej Jarosław Kaczyński, nie ulegli pokusie korupcji i wejścia w rozmaite układy. (…) Prezes nie chce przyjąć wizji szerszej kadrowo formacji, która byłaby w stanie rządzić Polską. Przecież w parę tysięcy można rządzić co najwyżej kilkoma ministerstwami i rządem centralnym, Polską całą i samorządami na pewno w ten sposób nie da się rządzić.
Z kolei słabszy niż się spodziewaliśmy wynik SLD, mimo nieporównywalnie większych środków finansowych i organizacyjnych w postaci struktur partii w porównaniu np. z komitetem Karola Winiarskiego trudniej wytłumaczyć. Tylko pięciu radnych i słaby osobisty wynik Tomasza Niedzieli to porażka w tradycyjnie silnie lewicowych okręgach wyborczych. Podczas prawie czterech ubiegłych lat w klubie SLD obserwowaliśmy dość ambiwalentny stosunek klubu SLD do rządzących. Na przykład deklarowany sprzeciw wobec budowy ZPS na Górce Środulskiej i jednocześnie głosowanie za bezprzetargowym przekazaniem terenów pod budowę dla spółki, która ma realizować tę inwestycję – gdzie sens i logika? Niektórzy członkowie klubu SLD podczas obrad i głosowań zachowywali się tak, jakby chcieli stać okrakiem – jedną nogą w swoim klubie, drugą w prezydenckim. A to radny Litewka ni stąd ni zowąd wyskakuje z wielkim poparciem prezydenta, a to radny Bańbuła zaskakująco zmienia postawę i swoje głosowanie, wreszcie długie targi samego Tomasza Niedzieli z Arkadiuszem Chęcińskim. Dla bardziej wnikliwego obserwatora nie ulega wątpliwości, że w klubie SLD przez dłuższy czas nie było spójności i pojedyncze oportunistyczne postawy miały miejsce. Względna konsolidacja działaczy starszego i młodszego pokolenia nastąpiła tuż przed wyborami i chyba zbyt późno.
O pozostałych ugrupowaniach z Barbarą Chrobak i Aleksandrem Kalańskim na czele trudno więcej powiedzieć ponad to, że zaistnieli na miarę swoich obecnych możliwości. Możne warto odnotować jeszcze nadspodziewanie dobre wrażenie kandydatki Barbary Chrobak z Kukiz’15 podczas debaty. Zaś Karol Winiarski podsumował swoje ugrupowanie w swoim tekście i jest to ocena zbieżna z naszą.
Wynik wyborczy jest niepodważalny i musi być uszanowany, ale można próbować analizować zmianę zachowań społecznych. Najwidoczniej dla większości obecnych wyborców liczy się to co tu i teraz. Nade wszystko zaś szum wokół własnej osoby, obrazkowy przekaz z dominacją w mediach głównego nurtu. Niewielu już zastanawia się nad tym czy budujemy za swoje, czy za pożyczone i jak bardzo się zadłużamy – wyborcy uważają, że to nie ich problem. Takich „dinozaurów”, jak Karol Winiarski, którzy się nad tym zastanawiają i czytają więcej niż nagłówki jest coraz mniej i sam autor tekstu do którego się odnosimy zdaje sobie z tego sprawę. Zresztą potwierdził to w rozmowie telefonicznej zauważając, że przypisywanie sobie cudzych zasług, koniunkturalne zmiany postaw, publiczne wygłupy, wpływanie na media, są co prawda politycznie skuteczne, ale trzeba mieć odpowiednią mentalność, by z takich narzędzi korzystać. Dodał, że jeżeli miałoby to oznaczać dla niego polityczny niebyt, to niech tak będzie, bo nie samą polityką człowiek żyje.
Nie ma też co liczyć na dobrą pamięć współczesnego wyborcy. Wyniki pokazują, że nawet cyniczni renegaci, którzy błyskawicznie zdradzają kolegów i przechodzą na stronę władzy, w kolejnych wyborach otrzymują tak samo dobry wynik, pomimo, że priorytety i program są zupełnie inne, a robią to tym chętniej i częściej wówczas, gdy aktualny „władca” skłonny jest dla rozdawania fruktów im i ich rodzinom.
Mogło to zabrzmieć jak użalanie się nad wynikami, ale nic z tych rzeczy. To konstatacja głównie dla tych, którzy planują karierę polityczną. Jeżeli są skłonni zapłacić taką cenę, jak ta opisana wyżej i w imię skuteczności dostosować swój przekaz do poziomu percepcji większości wyborców, to jak najbardziej polityka jest dla nich. Jeżeli nie, to lepiej dać sobie spokój, by spokojnie i z szacunkiem patrzeć na swoje oblicze w lustrze.
Przez cztery lata trwała w Sosnowcu cicha koalicja PO-PiS, co kilkakrotnie na naszych łamach staraliśmy się wykazać. Teraz takiego aliansu może nie być, bo Arkadiusz Chęciński mając 15 radnych już go nie potrzebuje w Radzie Miejskiej. Może potrzebować wsparcia jeszcze w Urzędzie Wojewódzkim i Kuratorium Oświaty. Jeżeli PO-PiS-u nie będzie, to nawet lepsza i uczciwsza sytuacja względem wyborców, bo obserwując ostre spory między zwolennikami PiS, a zwolennikami PO na forach społecznościowych można było się tylko z politowaniem uśmiechnąć mając świadomość, że lokalni liderzy wszystko wcześniej między sobą poukładali.