Cel uświęca środki
W ciągu trzech dni Sejm przegłosował kolejną w ciągu ostatnich latach nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym. Zgodnie z zapewnieniami premiera umożliwi ona uruchomienie środków z Krajowego Programu Odbudowy wstrzymywanych do tej pory przez Komisję Europejską. Z powodu sprzeciwu posłów Solidarnej Polski, koalicja rządowa nie miała większości do przegłosowania nowelizacji i musiała liczyć na poparcie, a przynajmniej wstrzymanie się od głosu, posłów opozycji. Ponieważ proponowane zmiany nie realizowały wszystkich postulatów środowisk prawniczych, a na dodatek wzbudzały kontrowersje co do ich zgodności z Konstytucją, postawiło to przeciwników Prawa i Sprawiedliwości w trudnej sytuacji – albo zgodzą się na daleko niewystarczające ich zdaniem zmiany i to tylko w ustawie o Sądzie Najwyższym, a tym samym w jakimś stopniu zalegalizują pozostałe regulacje wprowadzone w ostatnich latach, albo zablokują przyjęcie środków europejskich. Wydawało się, że liderom ugrupowań opozycyjnych udało się przyjąć racjonalne, a co najważniejsze wspólne, stanowisko. Zgodnie z deklaracją Donalda Tuska mieli zgłosić poprawki, a w razie ich odrzucenia, wstrzymać się od głosu. Miał to być także dowód na możliwość zgodnego współdziałania opozycji po wygranych jesienią wyborach. Zamiast tego doszło do awantury i kompromitacji.
Od wielu miesięcy posłowie opozycji stali się zakładnikami najbardziej antypisowskiej części swojego elektoratu oraz coraz bardziej sekciarskich stowarzyszeń sędziowskich, które nie widzą nic poza jednostronnie interpretowanym problemem praworządności. Zasłaniając się imponderabiliami nie chcą zrozumieć, że w demokracji wygrywa nie ten kto ma rację, ale ten kto zdoła do swojej wizji rzeczywistości przekonać wyborców. A ci w większości w głębokim poważaniu mają prawidłowość czy nieprawidłowość powoływania sędziowskich członków Krajowej Rady Sadownictwa oczekując jedynie, żeby wymiar sprawiedliwości działał szybko, sprawnie i uczciwie. Wyroki motywowane politycznie stanowić mogą niewielki promil całości wydawanych orzeczeń i raczej jest mało prawdopodobne, żeby dotykały tzw. zwykłych ludzi w sposób bezpośredni. Częściej mogą natomiast oni zetknąć się z niedouczonymi, starającymi się nie przemęczać, a czasami wręcz skorumpowanymi sędziami. Nie są to może zjawiska powszechne, ale rzutują w o wiele większym stopniu na opinie o polskim wymiarze sprawiedliwości niż sporadyczne przypadki wyroków motywowanych politycznie. Dlatego też radykalne postulaty, które, gdyby zostały w pełni zrealizowane, doprowadziłyby do kompletnego paraliżu polskiego wymiaru sprawiedliwości, napawają ich raczej grozą. O ile oczywiście w ogóle tymi sprawami się interesują i potrafią je zrozumieć. A już na pewno nie zamierzają poświęcać miliardów z KPO dla dość abstrakcyjnej praworządności.
Jest taka gra edukacyjna polegająca mniej więcej na tym, że kooperujące ze sobą drużyny dzięki wspólnym uzgodnieniom i wzajemnej lojalności uzyskują niewielkie korzyści. Ale jeśli jedna z nich się wyłamie z ustaleń, to jej zyski ulegają zwielokrotnieniu, oczywiście kosztem pozostałych. W dłuższej perspektywie z powodu załamania wzajemnego zaufania przynosi to wszystkim straty. Jednak na krótką metę można odnieść spektakularny sukces.
Tak właśnie zachowała się Polska 2050 Szymona Hołowni głosując przeciw nowelizacji ustawy o SN. I nie jest istotne czy rzeczywiście liderzy tego ugrupowania poinformowali swoich kolegów i koleżanki o zmianie decyzji w czwartek wieczorem, a więc jeszcze przed głosowaniem ostatecznego tekstu ustawy. Było to bowiem i tak już po wypowiedzi Donalda Tuska, który zapowiedział wstrzymanie się od głosu doprowadzając do wściekłości najbardziej radykalną część opozycyjnego elektoratu. I właśnie tych wyborców postanowił przejąć Szymon Hołownia, którego ugrupowanie w ostatnich tygodniach znalazło się w trendzie spadkowym. Kreując się na jedynego sprawiedliwego obrońcę konstytucyjnych wartości, a jednocześnie wiedząc, że ustawa i tak przejdzie, postanowił wyłamać się z jednolitego stanowiska ugrupowań opozycyjnych. Najzabawniejsze jest to, że używał absurdalnych argumentów, którymi prawie dwa lata temu posługiwali się liderzy Koalicji Obywatelskiej pomstując na Lewicę, PSL i … Polskę 2050 za poparcie ratyfikacji unijnego porozumienia pozwalającego na uruchomienie środków z Funduszu Odbudowy – głosowanie przeciw miało ponoć spowodować rozpad koalicji, upadek rządu i przedterminowe wybory (do których zresztą partie opozycyjne nie są kompletnie przygotowane). Niespodziewana wolta zapewne przyniesie Polsce 2050 sondażowe korzyści kosztem głównie Lewicy i Koalicji Obywatelskiej, ale znikną one równie szybko jak niedawny śnieg, który na kilka dni utrudnił życie wielu Polakom, a po tygodniu już go nie było. Pozostanie natomiast wzajemna nieufność, która źle wróży przyszłej, powyborczej współpracy.
Szymon Hołownia wchodził kilka lat temu do polityki jako człowiek spoza politycznych układów. Niedoszły zakonnik, człowiek głęboko zmotywowany swoją wiarą i zapowiadający odnowę polskiej polityki, wzbudził nadzieję części społeczeństwa, coraz bardziej zniesmaczonej naszą polityczną rzeczywistością. Wydawało się, że osoba posiadająca tak silny kręgosłup moralny będzie w stanie oprzeć się pokusom nieczystej gry i populistycznych zachowań. Dość szybko okazało się jednak, że nowa jakość nie będzie do końca taka nowa. Polityczne transfery z innych ugrupowań pozwoliły Polsce 2050 zaistnieć w parlamencie, ale odarły ją z nimbu świeżości, a jednocześnie wplątały w polityczne gierki. Zmusiły też Szymona Hołownię do szybkiej politycznej edukacji. Zwłaszcza pojawienie się Donalda Tuska pokazało młodemu idealiście, że poglądy, które Niccolo Machiavelli propagował w początkach XVI wieku, nic nie straciły na aktualności. Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że Hołownia jest pojętnym uczniem. Wydawało się nieopierzony żółtodziób ograł jak dziecko zaprawionego w politycznych intrygach starego, politycznego wygę.
Gra o KPO nie jest jeszcze zakończona. Senat najprawdopodobniej wprowadzi do ustawy zmiany, które wcześniej proponowały wspólnie ugrupowania opozycyjne, a które zostały odrzucone przez posłów Zjednoczonej Prawicy. Będą one jednak mogły zostać odrzucone przez Sejm, chociaż potrzeba będzie do tego bezwzględnej większości głosów. Gdyby posłowie Solidarnej Polski nie wsparli swoich kolegów z Prawa i Sprawiedliwości, mogłoby tych głosów zabraknąć, i to nawet gdyby pomocy udzielili Konfederaci, którzy w tej sprawie stoją dokładnie po przeciwnej stronie barykady niż pozostałe ugrupowania opozycyjne. Może właśnie dlatego po przegłosowaniu ustawy w Sejmie Mateusz Morawiecki zrugał opozycję, która w większości wstrzymała się od głosu umożliwiając przyjęcie ustawy, a dziękował Solidarnej Polsce, która głosowała przeciw. Klasyczna logika ma się tak do politycznej logiki naszego premiera jak ma się zwykłe krzesło do krzesła elektrycznego.
Po zakończeniu procedury legislacyjnej w parlamencie, ustawa trafi na biurko Prezydenta Andrzeja Dudy. I tu pojawia się duża niewiadoma. Z dotychczasowych wypowiedzi Prezydenta wspieranego przez Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską, można byłoby domniemywać, że ustawa w takim kształcie zostanie przez niego zawetowana, chociaż z zupełnie innych powodów niż te, o których mówi opozycja. Tyle, że Andrzej Duda jest nieprzewidywalny. Sugerował podpisanie lex Czarnek 2.0, a nie podpisał. Teraz może być dokładnie odwrotnie. Tym bardziej, że veto Prezydenta mogłoby skutecznie zablokować uruchomienie środków z KPO, a odpowiedzialność za to spadłaby wówczas głównie na Andrzeja Dudę. Zwłaszcza, że Mateusz Morawiecki zapowiedział publicznie, że w przypadku ewentualnego veta Prezydenta wobec ustawy nie zostanie podjęta próba jego odrzucenia przez Sejm i decyzja Andrzeja Dudy stanie się tym samym ostateczna. Czy jednak tak rzeczywiście by się stało?
Pomijając oczywiste już skłonności naszego premiera do zmiany deklarowanych poglądów (w sprawie KPO robił to kilkakrotnie), nie on podejmuje decyzje w tak kluczowych sprawach. A przecież takie rozwiązanie byłoby prezentem dla opozycji, ponieważ umożliwiłoby jej obciążenie Zjednoczonej Prawicy odpowiedzialnością za brak miliardów z UE i nawet politrucy z TVPiS mieliby problem z wytłumaczeniem, że to jednak wina Tuska. Gdyby jednak ewentualne veto Prezydenta zostało poddane pod głosowanie w Sejmie, to opozycja zostałaby postawiona pod ścianą. Tym razem wstrzymanie się już by nie wystarczyło, ponieważ do odrzucenia veta Prezydenta potrzeba większości 3/5 głosów. Nawet wsparcie Solidarnej Polski i Konfederacji do uzyskania takiej większości nie wystarczy, a przecież posłowie z tych ugrupowań nie mieliby żadnego powodu wspierać Mateusza Morawieckiego. Albo więc przynajmniej część posłów opozycji musiałaby zagłosować za odrzuceniem veta (czyli w praktyce za ustawą, którą nie w pełni akceptują), albo zaniżyć kworum nie biorąc udziału w głosowaniu. W przeciwnym razie to na opozycję spadłaby współodpowiedzialność za brak środków KPO, co dla Jarosława Kaczyńskiego byłoby politycznym złotem.
Jest oczywiście jeszcze jedna, najmniej zresztą prawdopodobna, możliwość. Po przyjęciu poprawek przez Senat, Komisja Europejska może ogłosić, że zdecydowanie bardziej realizują one kamienie milowe i właśnie w takim kształcie ustawa o Sadzie Najwyższym powinna wejść w życie. Oczywiście byłoby to nie do przyjęcia dla rządzących, a tym samym KE miałaby dogodny pretekst do dalszego blokowania środków z KPO. Rząd oczywiście zarzuciłby jej wiarołomność i wycofanie się z uzgodnień, które Szymon Szynkowski vel Sęk wynegocjował w Brukseli. Tyle, że strona polska nie ma pisemnego potwierdzenia tych warunków, a komisarz Didier Reynders odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości mówi jedynie o „obiecującym kroku w kierunku spełnienia zobowiązań polskiego KPO”. A przecież propozycja Senatu to co najmniej trzy jeszcze bardziej obiecujące kroki.
Ostateczne losy nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym i polskiego KPO pozostają niewiadomą. Nie wiadomo również czy ta sprawa będzie miała decydujące znaczenie dla rezultatu jesiennych wyborów. Nie można też w chwili obecnej przesądzić, kto będzie ich zwycięzcą. Wiadomo natomiast, że nawet jeżeli Zjednoczona Prawica utraci po nich władzę, to ma ogromne szanse bardzo szybko powrócić do swoich rekordowych notowań po serii kolejnych kompromitacji obecnych ugrupowań opozycyjnych. Trudno bowiem w tej chwili mieć nadzieję, że ich liderzy będą w stanie cokolwiek uzgodnić, a następnie dotrzymać zawartych porozumień, skoro obecnie nie są w stanie dogadać się praktycznie w żadnej kwestii. Symbolem tego imposybilizmu jest sprawa projektu nowelizacji Kodeksu Wyborczego. Po długich rozmowach, negocjatorzy partii opozycyjnych osiągnęli pełne porozumienie – uzgodnili, że każde ugrupowanie będzie głosowało po swojemu. I dotrzymali słowa.
Karol Winiarski