Powódź
„Trzeba się było ubezpieczyć” powiedział premier Włodzimierz Cimoszewicz 8 lipca 1997 roku, gdy pojawił się na podtopionych terenach Opolszczyzny wkrótce po rekordowych opadach deszczu. „Prognozy pogody nie są przesadnie alarmujące” – powiedział premier Donald Tusk w przeddzień rekordowych opadów deszczu 13 września 2024 roku. Obie wypowiedzi łączą dwie rzeczy. Po, pierwsze były prawdziwe. Ubezpieczenie własnego domu to przejaw odpowiedzialności, zwłaszcza gdy znajduje się on w pobliżu rzeki, a prognozy pogody w dalszym ciągu są dalekie od doskonałości, co wprowadziło w błąd obecnego premiera. Po drugie, były politycznym błędem. I chociaż zostały wyrwane z kontekstu (Cimoszewicz obiecywał pomoc od państwa, a Tusk wskazywał na niebezpieczeństwo podtopień i powodzi błyskawicznych, co niedługo wcześniej prognozował Grzegorz Walijewski z IMGW przewidując jednocześnie zupełnie inną trasę przemieszczania się opadów – miały dotrzeć do województw: wielkopolskiego, świętokrzyskiego i łódzkiego), to jednak z politycznego punktu widzenia okazały się katastrofą.
Kolejna powódź tysiąclecia (z perspektywy obecnie żyjących wszystko wydaje się największe w historii) przebiegała w tradycyjny dla naszego kraju sposób – spóźniona reakcja władz, początkowy chaos organizacyjny i oczywiście przerzucanie się odpowiedzialnością za rozmiar poniesionych strat (ale też chwalenie się tym, co w poprzednich latach udało się zrobić). Tymczasem poza doraźnymi działaniami w trakcie powodzi, zdecydowana większość inwestycji chroniących najbardziej zagrożone tereny wymaga wielu lat przygotowań i jeszcze dłuższego okresu realizacji. Dlatego np. wybudowanie suchego zbiornika Racibórz Dolny, który w dużym stopniu uratował w tym roku Opole i Wrocław przed zalaniem, było wspólnym dziełem kilku ostatnich rządów (od koalicji AWS-UW poczynając). Ale i zaniedbania, które ujawniła powódź to też odpowiedzialność rządów tworzonych przez większość istniejących dzisiaj partii politycznych.
Kolejna tragedia Kłodzka w dużym stopniu jest zasługą obecnej europoseł Prawa i Sprawiedliwości Anny Zalewskiej i obecnej wicemarszałek Sejmu z Platformy Obywatelskiej Moniki Wielichowskiej, które kilka lat temu wspólnie wspierając protesty mieszkańców i ekologów przyczyniły się do rezygnacji z budowy 5 zbiorników przeciwpowodziowych, które mogły ochronić wielokrotnie zalewaną stolicę Ziemi Kłodzkiej. Czy władze obydwu partii wyciągną jakiekolwiek konsekwencje wobec obydwu szkodniczek? Pytanie jest czysto retoryczne. Zresztą Zalewska bez żadnego poczucia wstydu i samokrytyki zrzuca odpowiedzialność za obecną powódź na obecny rząd i Unię Europejską.
Osobną kwestią są spory klimatyczno-ekologiczne. Zgodnie z opiniami meteorologów niż genueński, który po raz kolejny przyniósł falę katastrofalnych opadów, z powodu ogromnych upałów, które tego lata panowały nad Morzem Śródziemnym, był o 20% bardziej zasobny w wodę niż w przypadku poprzednich wielkich powodzi (w 1997 i 2010 roku). Jest to oczywiście efekt globalnego ocieplenia, które zwiększa ryzyko wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych. Zagrożenie nagłymi powodziami dla podgórskich miejscowości jest również spowodowane wycinką lasów na zboczach gór i regulacją rzek, co przyspiesza spływ wody i osłabia efekty naturalnej retencji. To oczywiście nie oznacza, że rację mają radykalni ekolodzy i część naukowców, którzy protestują przeciw budowie sztucznych zbiorników przeciwpowodziowych. Wiara, że przyroda jest w stanie sama sobie poradzić z ekstremalnymi opadami deszczu jest wyjątkowo szkodliwym przypadkiem przedkładania własnych poglądów nad naukową racjonalnoś
. Tymczasem tylko wielorakie, kompleksowe i głęboko przemyślane działania są w stanie zapobiec podobnym nieszczęściom w przyszłości.
Powódź spowodowała radykalną zmianę stosunku polityków dawnej opozycji do Wojsk Obrony Terytorialnej. Nagle krytycy tej formacji stali się jej wielkimi zwolennikami. Brakuje tylko, żeby Donald Tusk i Władysław Kosiniak-Kamysz publicznie przepraszali Antoniego Macierewicza. Tymczasem właśnie ostatnie wydarzenia pokazały kompletną absurdalność pomysłu byłego ministra obrony. WOT był tworzony nie po to, żeby pomagać ofiarom klęsk żywiołowych. Jego zasadniczym zadaniem jest obrona kraju przed zewnętrznym zagrożeniem. Dlatego żołnierze (żołnierze, a nie ratownicy) byli szkoleni w posługiwaniu się bronią. Strzelanie do rwącej rzeki może byłoby dość widowiskowe, ale chyba mało skuteczne. Inna sprawa, że odbyte kilka miesięcy temu ćwiczenia, w których żołnierze WOT-u zostali bez większego problemu rozbrojeni i ośmieszeni przez amatorskie formacje paramilitarne pokazały, że większego pożytku z nich nie ma. Do walki z klęskami żywiołowymi potrzebne są formacje obrony cywilnej, które w Polsce nie istnieją. I prędko nie będzie, ponieważ ich sformowanie, wyszkolenie i wyposażenie zajmie co najmniej kilka lat. Jak na razie doczekaliśmy się jedynie projektu ustawy przewidującej reaktywację tej formacji formalnie zlikwidowanej dwa lata temu przez rząd Zjednoczonej Prawicy – przy pełnym poparciu prawie całej ówczesnej opozycji.
Brak przygotowania do walki z powodzią i jej bezpośrednimi skutkami widoczny był od początku kataklizmu. I nie chodzi tylko o fakt zbyt późnego wysłania posiłków z innych rejonów kraju – dopiero tydzień po opadach liczba żołnierzy przeznaczonych do pomocy przekroczyła 25 tys. (początkowo nie przekraczała kilku tysięcy). Gdy 27 lat temu wielka woda zalała całe dorzecze górnej Odry okazało się, że poszczególne służby nie są w stanie się ze sobą komunikować, ponieważ nie było jednej zsynchronizowanej sieci łączności. Teraz okazało się, że mimo ciągłych apeli w ciągu minionych lat, nic się nie zmieniło. Widocznie uznano, że rozwój sieci komórkowej rozwiąże wszelkie problemy. Tyle, że komórki działają nie wszędzie i nie zawsze. Nie było też odpowiedniej ilości śmigłowców, a te które zostały skierowane na obszary powodzi nie zawsze miały odpowiednie wyposażenie – np. brak wyciągarek, które pozwalałyby ewakuować ludzi z dachów zalanych domów. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby pomocy nie udzielili Czesi stacjonujący w Polsce. Nic nie wskazuje, że w najbliższych latach sytuacja się poprawi – 96 śmigłowców szturmowych Apache nadaje się do akcji ratowniczych równie dobrze jak uzbrojenie oddziałów Wojsk Obrony Terytorialnych.
Chaos, który panował w pierwszych dniach powodzi, a który potwierdzają nawet media przychylne rządowi, wynikał prawdopodobnie z braku odpowiednich procedur postępowania w takich sytuacjach. Dlatego wszystko było jedną wielką improwizacją, a to zawsze powoduje błędy. Nikt na przykład nie poinformował burmistrza Kłodzka, że w Stroniu Śląskim pękła tama i za kilka godzin fala powodziowa zaleje jego miasto. Centra Zarządzania Kryzysowego w małych powiatach nie są w stanie poradzić sobie w tak ekstremalnych sytuacjach. Nie mają odpowiedziego sprzętu, a często też ludzi, którzy posiadają potrzebne kwalifikacje. Trudno zrozumieć dlaczego dopiero po kilku dniach i tylko w dwóch zniszczonych przez powódź miasteczkach kierowanie akcją ratowniczą przejął brygadier Straży Pożarnej wyznaczony przez premiera. W wielu małych miejscowościach i wioskach w ogóle żadne służby nie pojawiały się przez wiele dni, a mieszkańcy musieli sobie radzić sami.
Sytuacji nie poprawiło przejęcie kierownictwa akcji ratunkowej przez Donalda Tuska, który nie jest przecież specjalistą od zarządzania kryzysowego. Wielogodzinne posiedzenia sztabu kryzysowego transmitowane w mediach służą może budowaniu wizerunku politycznego premiera, ale pożytku z nich niewiele. Zamiast zdawania relacji „szeryfowi” obecni na nich szefowie służb i urzędów bardziej przydaliby się w innych miejscach. Na dodatek musieli wysłuchiwać połajanek szefa rządu, co zresztą w ostatnich miesiącach jest jego normalną praktyką. Motyw dobrego cara i złych bojarów tak dobrze znany z wydawałoby się innego kręgu kulturowego, doskonale sprawdza się również w naszym kraju.
Politycznym zmysłem nie wykazał się Andrzej Duda. Zamiast pojechać na obszary zalane przez żywioł i przenieść parę worków z piaskiem, co zrobił jego czeski odpowiednik, zwlekał z przybyciem twierdząc, że nie chce przeszkadzać w akcji ratunkowej. Z racjonalnego punktu widzenia miał całkowitą rację. Ale z politycznego była to katastrofa. Współczesna polityka polega nie na tym, żeby robić to co słuszne, ale to, co zyskuje społeczny poklask. A ludzie chcą widzieć zatroskanych polityków pochylających się nad ich tragedią i obiecujących wszelką pomoc. To, że nie ma to większego wpływu na ich rzeczywiste położenie, nie trafia im do przekonania.
Totalna krytyka ze strony opozycji nie dziwi. Trudno się było zresztą czegoś innego po liderach Prawa i Sprawiedliwości spodziewać, chociaż przynajmniej niektórzy z nich (Beta Szydło, Mateusz Morawiecki) potrafili powstrzymać się od totalnego postponowania rządu. Bezwzględny atak ze strony Jarosława Kaczyńskiego jest tym bardziej kuriozalny, że w sobotę, gdy woda zalewała kolejne miejscowości, brał udział w partyjnym wiecu przed Ministerstwem Sprawiedliwości w obronie księdza Olszewskiego. Jeżeli jak potem twierdzono Donald Tusk zbyt późno zauważył powódź, to co powiedzieć o Jarosławie Kaczyńskim?
Mianowanie Marcina Kierwińskiego pełnomocnikiem do spraw odbudowy terenów zniszczonych przez powódź było dużym zaskoczeniem. W końcu zaledwie trzy miesiące temu porzucił on funkcję ministra spraw wewnętrznych i administracji, aby walczyć o polskie interesy w Brukseli i Strasburgu. Teraz nagle okazuje się, że mobilizowanie Unii Europejskiej do walki z Rosją nie jest już najważniejszym zadaniem Koalicji Obywatelskiej. Bez wątpienia Marcin Kierwiński jest świetnym rozgrywającym w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach. Jednak to czy jego zdolności, które jako Sekretarzowi Generalnemu PO pozwoliły sprawnie zarządzać partyjną maszynerią, będą równie przydatne przy skomplikowanym procesie odbudowy zniszczonych terenów, to się dopiero okaże. Z pewnością natomiast nie miał wyjścia – ewentualna odmowa oznaczałaby koniec jego partyjnej kariery. Kierownik takiego despektu nigdy by mu nie darował.
O wiele bardziej absurdalne było ogłoszenie operacji „Feniks”, którą zresztą podobno wymyślił Szef Sztabu Generalnego generał Wiesław Kukuła, a gorliwie poparł początkowo zaskoczony minister Władysław Kosiniak-Kamysz. Pomoc wojska w ratowaniu mienia i sprzątania po powodzi jest dość oczywista. Ale pomysł, że żołnierze odbudują zniszczone tereny w celu przywrócenia ich pierwotnego stanu jest pozbawiony jakiegokolwiek sensu. Wojska inżynieryjne są w stanie zbudować tymczasową przeprawę przez rzekę, ale nie są od budowania stałych przepraw mostowych. Nie po to wydajemy miliardy złotych na naszą armię, żeby zajmowała się budową cywilnej infrastruktury. Pokazuje to zresztą po raz kolejny, że szef ludowców kompletnie nie nadaje się na stanowisko, które powierzył mu Donald Tusk. Nie ma większego pojęcia o armii i nie jest w stanie w pełni sobie podporządkować formalnie podlegających mu generałów, którzy skutecznie nim manipulują.
Wizyta przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i kilku przywódców krajów doświadczonych przez powódź we Wrocławiu, była oczywiście propagandowym sukcesem Donalda Tuska – w przeciwieństwie do nominacji Piotra Serafina na stanowiska komisarza UE do spraw budżetu, co jest sukcesem rzeczywistym – ale jej rzeczywiste efekty były niewielkie. Przeznaczenie 10 mld euro (w tym 5 mld dla Polski) na programy odbudowy byłoby znaczącym zastrzykiem finansowym, gdyby nie fakt, że są to środki przesunięte z Funduszu Spójności. Oznacza to, że będzie je można szybciej wykorzystać i to bez wkładu własnego, ale jednocześnie tych pieniędzy nie dostaną inni, którzy być może bardziej efektywniej by je wykorzystali. Ursula von der Leyen nie musiała przyjeżdżać do Polski, aby ogłosić swoją decyzję. Ale przecież liczy się pijar.
Informacje po tegorocznej powodzi będą jeszcze przez jakiś czas pojawiały się w czołówkach przekazów medialnych. Później zejdą na dalszy plan, a za kilka miesięcy mało kto już będzie o niej pamiętał, chyba że któraś z partii będzie ją chciała wykorzystać w kampanii prezydenckiej. Amnezja powodziowa jest cechą charakterystyczną dla wielu krajów, a zapominanie o traumatycznych wydarzeniach – zwłaszcza gdy nie było się ich bezpośrednim uczestnikiem – dotyczy nie tylko kataklizmów naturalnych. Budowa infrastruktury przeciwpowodziowej znowu będzie napotykała na opór osób, które będą musiały zostać wysiedlone (nie zawsze są nawet zalewani przez wodę) znajdując poparcie lokalnych polityków. Zapewne też okaże się, że są ważniejsze wydatki i trzeba kupić kolejne himarsy, abramsy czy F-35, a budowa zbiorników przeciwpowodziowych musi poczekać. Mało też prawdopodobne jest zbudowanie skutecznej obrony cywilnej, która przecież uruchamiana jest tylko w szczególnych okolicznościach. I tak będzie do czasu następnego kataklizmu, po której znowu wszyscy będą się przerzucali odpowiedzialnością za katastrofę. Polska polityka jest bardzo przewidywalna.
Karol Winiarski