Finisz
Nudna i pozbawiona merytorycznej debaty kampania wyborcza przed pierwszą turą wyborów prezydenckich powoli zbliża się do końca. Niektóre sondaże wskazują na zaskakująco niską, zwłaszcza w porównaniu z wyborami parlamentarnymi sprzed kilkunastu miesięcy, prognozowaną frekwencję wyborczą. Częściowo zapewne jest to spowodowane przewidywalnością wyników w pierwszej turze. Chwilowe zbliżenie notowań Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena przeszło do historii po wywiadzie udzielonym przez tego drugiego Krzysztofowi Stanowskiemu. Szanse Szymona Hołowni na zdobycie miejsca na podium też są mocno iluzoryczne. Stosunkowo największe emocje w tej sytuacji budzi rywalizacja Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga o prymat na lewicy. Może to się okazać istotną okolicznością w kontekście następnych wyborów parlamentarnych, ale obecnie pasjonuje bardziej wyborców sytuujących się po tej stronie sceny politycznej i pasjonatów polityki.
Regres notowań Sławomira Mentzena najlepiej widać obserwując narrację … Rafała Trzaskowskiego. Gdy zaczynał swoją kampanię (a raczej prekampanię) starał się przed drugą turą wyborów pozyskać (a przynajmniej zneutralizować), część elektoratu kandydata Konfederacji. Dlatego wielu jego zwolenników otwierało usta ze zdumienia słysząc ostro prawicowy przekaz na konwencji wyborczej w Gliwicach. Po minie kandydata Koalicji Obywatelskiej widać zresztą było, że jest mu on całkowicie obcy, co zresztą mocno osłabiało jego wiarygodność, ale też świadczyło o uległości Prezydenta Warszawy (to, że nie ma on przysłowiowych jaj, wiadomo zresztą od dawna). Podczas ostatniego wiecu w Poznaniu Rafał Trzaskowski powrócił do swoich poglądów. Mocno inkluzywny i równościowy przekaz radykalnie kontrastował z poprzednią narracją. Tyle, że tym razem miał on trafić do rosnącego w siłę elektoratu o bardziej lewicowych poglądach, który w pierwszej turze w większości zapewne zagłosuje na Biejat, Zandberga, Senyszyn czy Hołownię, ale w drugiej może dać Trzaskowskiemu zwycięstwo. O ile w ogóle pójdzie do wyborów. Sztab Trzaskowskiego widocznie doszedł do wniosku, że starania o pozyskanie Konfederatów nie przyniosą poważniejszych efektów, zwłaszcza w obliczu spadającego poparcia dla Sławomira Mentzena, a przy okazji można utracić poparcie wyborców lewicowych. Tylko co będzie mówił i robił Rafał Trzaskowski, gdy już zostanie Prezydentem RP, a przed wyborami parlamentarnymi okaże się, że bez Konfederacji nie będzie można utworzyć większościowej koalicji? Czy zostanie wierny swoim poglądom czy lojalnie wobec Donalda Tuska, dla którego klęska wyborcza oznaczałaby fatalne zakończenie politycznej kariery, powróci do nacjonalistyczno-ksenofobicznej narracji?
Rozważania nad prezydenturą Trzaskowskiego oczywiście stracą rację bytu, jeżeli Prezydentem RP zostanie Karol Nawrocki. Trampoliną do wyborczego sukcesu miała być jego wizyta w Białym Domu i spotkanie z Donaldem Trumpem. To mocno ryzykowne posunięcie może jednak przynieść dokładnie odwrotne efekty. Wystarczyło sto dni prezydentury Donalda Trumpa, aby najbardziej proamerykański naród w Europie radykalnie zweryfikował swoje bezgraniczne i całkowicie bezrefleksyjne uwielbienie do Wielkiego Brata zza oceanu. Czy w tej sytuacji poparcie całkowicie nieprzewidywalnego i zapatrzonego w siebie człowieka, który na oficjalnej stronie umieszcza wygenerowany przez sztuczną inteligencję swój wizerunek w stroju papieskim, nie okaże się strzałem w stopę? Sztabowcy Karola Nawrockiego liczą, że przeważy głębokie przekonanie polskiego społeczeństwa, umacniane zresztą również przez Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego, o całkowitym uzależnieniu naszej niepodległości od amerykańskiego patronatu. Gdyby przyjąć ten sposób rozumowania, należałoby nieustająco „całować w dupę” Donalda Trumpa (z jego wypowiedzi wynika, że sprawia mu to ogromną przyjemność), a gdyby to okazało się niewystarczające, spełnić wszystkie jego żądania – np. oddania KGHM albo zapłaty za dotychczasową ochronę. Co więcej, w razie ewentualnej jednoznacznej odmowy udzielenia pomocy nie pozostawałoby nic innego jak poddać się Rosji i zmienić obiekt całowania (ale niekoniecznie już część ciała). Ten pozbawiony honoru i narodowej godności całkowicie poddańczy i bezalternatywny punkt widzenia jest niestety przyjmowany przez znaczną część naszych rodaków. I na to właśnie liczy Karol Nawrocki i jego doradcy.
Sławomir Mentzen walczy już tylko o utrzymanie kilkunastoprocentowego poparcia, co zostałoby uznane za względny sukces, ale tylko w kontekście początkowych notowań tego kandydata. W chwili obecnej trudno będzie to ocenić jako wybitne osiągnięcie, chociaż byłby to wynik znacznie lepszy do tego, który pięć lat temu osiągnął Krzysztof Bosak. Jednak jeszcze kilka tygodni temu oczekiwania były znacznie większe. Okazało się jednak, że elektorat Konfederacji jest mocno niestały i szybko zmienia zdanie. Zwłaszcza, gdy docierają do niego informacje o prawdziwych poglądach liderów tej formacji. A Sławomir Mentzen potrafi szczerze mówić o tym co myśli. Dla polityka w obecnych czasach to cecha dyskwalifikująca. Ten drugi już w ciągu dwóch lat drastyczny spadek poparcia na ostatniej prostej przed wyborami będzie zapewne przedmiotem głębokich przemyśleń liderów Konfederacji. Za dwa lata mogą już tego błędu nie powtórzyć. A wtedy bez ich udziału nikt w Polsce nie będzie mógł rządzić.
Dla Szymona Hołowni obecna kampania to prawdziwie łabędzi śpiew. Wynik o połowę gorszy niż ten sprzed pięciu lat (a na taki właśnie się zanosi), oznaczać będzie początek końca jego politycznej kariery. I to dość szybki koniec. Jesienią, zgodnie z umową koalicyjną, będzie musiał opuścić stołek Marszałka Sejmu. Bardzo możliwy jest też rozwód Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego – partii, które coraz więcej dzieli, a coraz mniej łączy. To oznaczałoby prawdopodobnie szybką anihilację partii Szymona Hołowni, która nie ma silnych lokalnych struktur, a wielu działaczy to uciekinierzy z innych ugrupowań. Tacy politycy nie będą mieli oporu przed zmianą barw partyjnych, o ile oczywiście ktoś będzie chciał ich przyjąć. Ale w naszym kraju zwykle nie jest to problemem.
Magdalena Biejat, Adrian Zandberg i w mniejszym stopniu Joanna Senyszyn, walczą między sobą o rząd dusz na lewicy. Wygrana lidera Lewicy Razem mogłaby potwierdzić słuszność tego kierunku lewicowej taktyki wyborczej, który kwestionuje udział w koalicji rządzącej. Gdyby zwyciężyła Magdalena Biejat, dalszy udział lewicy w rządzie zyskałby poparcie progresywnego elektoratu. Tyle, że za dwa lata niekoniecznie opinie lewicowych wyborców będą takie same. Brak realizacji kolejnych postulatów programowych Nowej Lewicy z powodu braku pieniędzy i przymilanie się Koalicji Obywatelskiej do Konfederacji, nogą radyklanie zmienić postrzeganie partycypowania w kosztach rządzenia przez ugrupowanie Włodzimierza Czarzastego. Tym bardziej, że weteran postkomunistycznej lewicy może już być wówczas na politycznej emeryturze. W miarę równe poparcie dla obojga kandydatów zwiększy presję zwolenników lewicy na zawarcie ponownego porozumienia między zwaśnionymi ugrupowaniami, o ile parlamentarzyści tej części polskiej sceny politycznej będą chcieli ponownie się znaleźć w przyszłym Sejmie.
Trudno powiedzieć o co walczy Grzegorz Braun, którego ostatnio wyrzekła się nawet rodzona siostra. Jeżeli chodzi o promocję swoich radykalnych poglądów, to wychodzi mu to całkiem nieźle, ale szans na zbudowanie silnego politycznego stronnictwa nie daje. Przy okazji pokazuje bezsilność polskiego wymiaru sprawiedliwości i służb porządkowych. Korzystając ze swojego immunitetu Braun robi co chce, a policja jedynie się przygląda twierdząc, że nie chce doprowadzać do eskalacji sytuacji. Tylko czy w ogóle jest jakaś granica wyczynów europosła? Jeszcze większą kompromitacją jest działalność polskiej prokuratury, która nie jest w stanie skierować aktów oskarżenia nawet w tych sprawach, w których immunitet Grzegorza Brauna został już uchylony. To świetna zachęta dla różnej maści oszołomów, których w Polsce nie brakuje.
Pozostali kandydaci nie odgrywają większej roli stanowiąc polityczny plankton. Z powodu śladowego poparcia niewiele też będą znaczyć przed drugą turą wyborów, gdy zadecydują o ewentualnym poparciu udzielonym rywalizującym w nim kandydatom – o ile w ogóle wyborcy biorą takie wskazania pod uwagę. Nic na razie nie wskazuje, że Karol Nawrocki ma realne szanse zagrozić Rafałowi Trzaskowskiemu w wyścigu o prezydenturę. Oczywiście w ciągu najbliższych tygodni może to się zmienić, chociaż kolejne wpadki „obywatelskiego” kandydata na prezydenta (ostatnia z ilością posiadanych mieszkań) zniechęcają do niego wyborców, którzy zastanawiają się na kogo mają oddać swój głos w drugiej turze. Zwycięstwo obecnego Prezydenta Warszawy z pewnością chwilowo poprawi notowania Koalicji Obywatelskiej i całego obozu rządowego. To może się jednak szybko zmienić, gdy okaże się, że to nie Andrzej Duda był głównym hamulcowym naprawiania Polski po ośmiu latach władzy Zjednoczonej Prawicy, koalicyjne ugrupowania mają radykalnie sprzeczne poglądy w kluczowych sprawach dotyczących polityki wspólnego rządu (poza dalszym ekspresowym zadłużaniem państwa), a Donald Tusk poza kolejnymi marketingowymi zagraniami nie jest w stanie sformułować jakiegoś pozytywnego, a jednocześnie realnego programu działania. Gdy do tego dodać zbliżającą się katastrofę finansów publicznych (ponad 76 mld zł deficytu po pierwszym kwartale tego roku), to zwycięstwo Trzaskowskiego może się okazać ostatnim sukcesem obozu liberalno-demokratycznego w naszym kraju. O ile w ogóle za taki może się on dalej uważać.
Karol Winiarski