Dlaczego nie chodzimy na wybory?
„Obywatel polski ma prawo udziału w referendum oraz prawo wybierania Prezydenta
Rzeczypospolitej, posłów, senatorów i przedstawicieli do organów samorządu terytorialnego”
(art. 62, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej)
Począwszy od roku 1989 i przeprowadzonych wówczas pierwszych wolnych i demokratycznych wyborów możemy obserwować w Polsce pewną trwałą tendencję w zakresie frekwencji wyborczej. Od wyborów parlamentarnych w 1989 roku do wyborów parlamentarnych w roku 2011 odsetek osób głosujących obniżył się z poziomu 62,70% do 48,92%, a zatem o blisko 14%. To dane prezentowane przez Państwową Komisję Wyborczą. Podobną tendencję można zaobserwować także w wyborach prezydenckich, samorządowych i do Parlamentu Europejskiego, choć tutaj spadek jest nieco mniejszy oscylując w granicach między 5 a 10 %. Wolne wybory to wynik realizacji konstytucyjnej zasady suwerenności narodu. Są one podstawową formą weryfikacji działań rządzących przez rządzonych. A tymczasem ponad połowa z nas w czasie wyborów pozostaje w domu.
Jaka jest zatem przyczyna tego, że wielu Polaków nie korzysta z prawa, które gwarantuje im możliwość udziału w głosowaniu i oddania głosu na konkretnego kandydata do organów przedstawicielskich państwa i lokalnego samorządu? Dlaczego tak niechętnie korzystają z praw, które treścią art. 62 gwarantuje polskiemu obywatelowi Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej oraz inne ustawy, jak chociażby kodeks wyborczy. Wolności i prawa polityczne to jedne z podstawowych, najbardziej fundamentalnych swobód obywatelskich, a tymczasem ponad połowa polskiego społeczeństwa, a ściślej jego dorosłej części, świadomie z tych swobód nie korzysta. Na domiar złego duża skala braku uczestnictwa w wyborach nie tylko ma charakter stały, ale nasila się. Dlaczego Polacy w swej większości nie są zainteresowani współkreowaniem życia politycznego i społecznego? Czy w skali Europy jesteśmy wyjątkiem, czy też jest to pewna powszechnie panująca prawidłowość? Czy w naszej skomplikowanej i trudnej przeszłości, traumatycznych przeżyciach, które w XX wieku dotknęły szczególnie nasz naród można doszukiwać się psychologicznych i socjologicznych przyczyn tego zjawiska? Przyczyn głęboko ukrytych w zbiorowej świadomości i wrażliwości Polaków. Dużo mówi się o społecznych determinantach niskiej frekwencji, ale czy można również wskazywać tu na inne czynniki, jak chociażby te natury bardziej psychologicznej.
Brak zaufania do polityków, niezadowolenie, zniechęcenie i ogólny brak zainteresowania polityką, to podstawowe powody nieuczestniczenia obywateli w wyborach. Tak wynika z badań Eurobarometru przeprowadzonych w połowie 2009 roku. Przyczyn jest jednak znacznie więcej, a część z nich możemy nazwać kierując się wyłącznie własnym doświadczeniem i osobistymi odczuciami. Można tu przede wszystkim wskazać ogólny kryzys zaufania społecznego do systemu politycznego. Problemem jest także niska jakość elit politycznych, nie tylko w kontekście wykształcenia, ale przede wszystkim w kontekście moralnym i etycznym. Uwarunkowania wspomnianego kryzysu to głównie szeroko pojęta utrata zaufania do sfery publicznej spowodowana aferami na styku polityki i biznesu, a także nieetycznym zachowaniem samych polityków. To także brak realizacji politycznych postulatów i obietnic hojnie składanych przed wyborami.
Partycypację wyborczą w Polsce można rozważać za pomocą różnych czynników i na podstawie różnych kryteriów. W ujęciu socjologicznym można użyć kategorii płci, wieku, wykształcenia i zamożności. Tak też rozpatruje to Mikołaj Cześnik w swojej pracy „Partycypacja wyborcza Polaków”. Wyniki tak przeprowadzonych badań wskazują, że mężczyźni chętniej niż kobiety biorą udział w wyborach, a różnica między nimi sięga 7%. Wiek również nie pozostaje bez znaczenia. Starsi wyborcy w przedziale wieku 46-55 i 56-65 lat głosują blisko dwa razy częściej niż wyborcy w wieku 18-25 lat. Także wyborcy zamożniejsi i lepiej wykształceni chętniej biorą udział w wyborach niż obywatele z mniejszymi dochodami i wykształceniem podstawowym i zawodowym. Jednak tak przeprowadzone badanie niewiele zbliża nas do odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, tym bardziej, że odsetek ludzi starszych w naszym społeczeństwie rośnie, a udział obywateli w wyborach maleje. Wzrasta również obiektywnie poziom zamożności polskiego społeczeństwa.
Omówienie partycypacji wyborczej w Polsce musi zawierać element porównawczy. Szukając punktów odniesienia dla porównania poziomu frekwencji wyborczej w Polsce z innymi krajami, najłatwiej wskazać na inne państwa z byłego bloku krajów socjalistycznych. Niestety takie porównanie nie wypada dla nas korzystnie. Jak zauważa Mikołaj Cześnik jeśli średnia frekwencja dla większości z tych krajów w okresie postkomunistycznym oscyluje wokół 60-70%, to w Polsce wynosi 47,31%. Może się wydawać, że socjologicznie doświadczenia tych państw w okresie ostatnich kilkudziesięciu lat były w jakiejś mierze podobne. Zatem zachowania społeczne i mentalność obywateli winny być jeśli nie podobne, to chociaż zbliżone. Co zatem różni nas od naszych sąsiadów i z czego wynikają te rozbieżności? Historia potraktowała nas pozornie podobnie. Narzucony siłą system polityczny, lata zniewolenia i walki z niezależnym myśleniem. Co jednak odróżnia nasze doświadczenia od doświadczeń innych narodów i gdzie należy szukać, być może głęboko ukrytych i na pierwszy rzut oka niedostrzegalnych, psychologicznych przyczyn.
Ryszard Legutko w „Eseju o duszy polskiej” pisze: „Polak współczesny ma poważne kłopoty tożsamościowe, bo nie wie, co konstytuuje jego dzisiejszą rzeczywistość, co go ukształtowało, co ma chwalić, a co ganić, jakie są jego możliwości, miejsce i rola we współczesnym świecie, z czego w przeszłości powinien czerpać oraz jakie wyzwania przyszłe przed nim stoją. Od siedemdziesięciu lat Polacy są niemal wyłącznie przedmiotem, w znikomym zaś stopniu podmiotem historii”. Polska, w której żyjemy, to Polska zerwanej ciągłości, to twór nowy, świadomie przez wiele lat budowany w opozycji do tego, czym Polska była przez stulecia. Dramatyczne zerwanie zapoczątkował wybuch II wojny światowej, a dopełniło blisko pół wieku komunizmu. W wojnie naród polski doznał strat, których nie można porównać z niczym innym w naszej historii. Wymordowano lub zmuszono do pozostania na emigracji znaczą część naszej inteligencji, elity II Rzeczpospolitej. Straciliśmy największe ośrodki polskiej kultury, Wilno, Lwów, praktycznie przestała istnieć stolica. Z dużych ośrodków ocalał tylko Kraków, ale on szybko otrzymał dość swoisty prezent w postaci Nowej Huty, która w zamierzeniu miała odebrać Krakowowi jego mieszczański i inteligencki charakter. Naród polski stał się już innym narodem, zarówno w sensie społeczno-biologicznym, ale też w sensie psychologicznym, związanym z traumatycznym doświadczeniem lat wojny i komunizmu. W zbombardowanych i spalonych miastach, w zburzonych kamienicach i dworach zniknęła bezpowrotnie znaczna część naszego materialnego i kulturowego dorobku. To czego nie zniszczyła wojenna zawieruch odebrał nowy sowiecki okupant i jego miejscowi pomocnicy. Jak podsumowuje Legutko, „gdyby Polskę wyobrazić sobie jako pojedynczego człowieka, to ów człowiek tych wszystkich przejść prawdopodobnie by nie przeżył, a jeśliby mu się to udało, byłby kaleką o ciężkich urazach psychicznych”.
W doświadczeniu pojedynczego człowieka to tragedia niewyobrażalna, ale gdy ten los spotyka tysiące i miliony istnień ludzkich, to mamy do czynienia z katastrofą. Generacje ludzi poddano wstrząsom obejmującym obszar całego ich życia, od przeżyć najbardziej prywatnych, intymnych aż po struktury i aparat państwa. Więzi społeczne uległy destrukcji, a te które przetrwały często podlegały presji nowych władz. Część społeczeństwa żyjąc w komunizmie została przyzwyczajona do życia zorganizowanego przez państwo. Państwo miało gwarantować stabilny, przewidywalny byt, ale w zamian za ograniczoną świadomość społeczną. Dziś wiemy, że ten zabieg stworzenia „człowieka sowieckiego” w Polsce nie powiódł się. Zbudowaliśmy, może mniej lub bardziej, ale jednak demokratyczne państwo z gospodarką rynkową. Lata presji wywieranej na polskim społeczeństwie musiały wszakże pozostawić jakiś ślad. Być może jest on głęboko ukryty w psychice naszego społeczeństwa i często nie zdajemy sobie sprawy z jego obecności i wynikających z tego konsekwencji. A konsekwencje wydają się być dalekosiężne i czas ich trwania trudny do określenia.
Od 1989 roku mamy możliwość, jako ogół obywateli posiadających pełnię praw politycznych, uczestniczyć w wyborach przeprowadzanych w oparciu o zasadę pluralizmu politycznego, a zatem w oparciu o swobodną konkurencję partii politycznych i ich programów. Wybory te są przeprowadzane w oparciu o szczególne, w tym celu ustanowione, regulacje prawne, zapewniające ich uczciwy i uporządkowany przebieg. Wcześniej, przez długie lata nie mieliśmy takiej możliwości. Wybory nie były ani wolne, ani demokratyczne. Wyniki wyborcze i referendalne były manipulowane, a możliwość wyboru w systemie monopartyjnym znacząco ograniczona. W pewnym momencie przewodnia siła partii była nawet usankcjonowana poprzez treść artykułu w Konstytucji PRL-u. Społeczeństwo było poddawane formalnym i nieformalnym naciskom. Podlegało licznym manipulacjom. Funkcjonowała cenzura, która skutecznie odbierała społeczeństwu swobodną możliwość wymiany myśli i opinii. Początkowa faza terroru czysto fizycznego zmieniała się z czasem w bardziej wyrafinowany, ale nie mniej groźny i dokuczliwy terror psychologiczny. Permanentność i długi czas tej niezdrowej dla społeczeństwa sytuacji odcisnęły na nim swe piętno.
Wiadomo, że ludzie dają się złapać w pułapkę tzw. wpływu społecznego. W odpowiedzi na żądania wypowiadane wprost, a nawet tylko między słowami, ludzie zmieniają swoje zachowanie i podporządkowują się oczekiwaniom wyrażanym przez innych. Często wybieramy taki sposób działania, jakiego oczekuje od nas grupa. To konformizm lub tylko zwykły strach i obawa przed konsekwencjami. Efekt zastraszenia i wywieranych nacisków. Konformizm był obecny w polskim społeczeństwie przez wiele lat dominacji komunizmu. To nie znaczy, że nie było go wcześniej i że nie ma go teraz. Jednak ideologia komunistyczna szczególnie sprzyjała takim zachowaniom, a ich częstotliwość musiała oddziaływać na psychikę jednostki, a tym samym także na kondycję psychiczną całego polskiego społeczeństwa.
Spróbujmy zatem poszukać psychologicznych przyczyn niskiej frekwencji wyborczej, a przynajmniej rozważyć możliwość jej psychologicznych uwarunkowań. Jakie czynniki psychologiczne mogły wpłynąć na to, że obecnie ponad połowa dorosłych Polaków ignoruje jakiekolwiek przeprowadzane w kraju wybory? Częściowym wyjaśnieniem zagadki słabej frekwencji wyborczej są wspomniane czynniki stricte socjologiczne. A co z psychologią społeczną? Czy ludzie, którzy przez dwa pokolenia mieli poczucia, że we własnym państwie ich głos nie znaczy wiele albo zgoła nic, mogą nagle przestawić się na inny sposób myślenia? Czy społeczeństwo, od którego przez pół wieku wymagano raczej posłuszeństwa niż inicjatywy i samodzielnego myślenia, może nagle się zmienić? Wydaje się, że tu właśnie mogą tkwić przyczyny pewnej społecznej apatii, braku społecznej, obywatelskiej aktywności. To odczucie laika, pewien rodzaj intuicji, przeczucia, które wymaga konfrontacji z całym aparatem zachowań i metod badań, którym dysponuje psychologia społeczna.
Wydaje się, że dokładne wyjaśnienie problemu niskiej frekwencji wyborczej może być nie tylko kwestią postawienia określonej suchej diagnozy. Tu chodzi o coś więcej, o nazwanie problemu, ale przede wszystkim o znalezienie jego złożonych przyczyn i metod przeciwdziałania. Trafna ocena psychologicznych uwarunkowań może pomóc w rozwiązaniu szerszego zagadnienia socjologicznego, jakim jest ograniczone społeczne zaangażowanie Polaków w kwestie samorządowe i polityczne swego kraju. To bez wątpienia także problem prawny, którego nie można bagatelizować. Frekwencja wyborcza to bowiem element istotny w takich dyscyplinach i gałęziach prawa, jak prawo konstytucyjne, prawo administracyjne i prawo samorządowe. Państwo pozbawione zaangażowanych obywateli to państwo słabe, zarówno na poziomie lokalnych wspólnot samorządowych, jak i w skali całego kraju. Społeczeństwo wnoszące wkład w zarządzenie lokalną i szerszą wspólnotą to także społeczeństwo bardziej świadome swych praw i obowiązków. A świadome społeczeństwo to sprawne w swych strukturach państwo.
Co można zrobić, aby te niepokojące tendencje odwrócić? Nie pomoże tu na pewno zamieszanie związane z zakończonymi niedawno wyborami samorządowymi. Efektem niewątpliwego wypaczenia części wyniku wyborczego może być dalsza utrata zaufania obywateli nie tylko do polityki, ale do całego państwa i jego struktur. To musi niepokoić. Zadaniem polityków, także na poziomie samorządu, jest podejmowanie działań mających na celu wzrost zaufania społecznego, a w konsekwencji większe zaangażowanie obywateli w samorząd i wzrost poczucia świadomości, że to obywatel, wyborca kształtuje obraz swojego otoczenia. Zarówno w skali lokalnej, jak i w skali całego państwa.
Piotr Odmętowicz