Hucpa, czy troska o standardy?
Michał Potoczny został odwołany ze stanowiska Przewodniczącego Rady Miejskiej, ale oficjalny powód jest raczej średni, jeśli porównać go z tym, co można usłyszeć z ust czołowych polityków i najróżniejszych nagrań. Teraz niemal co kilka dni na ogólnopolskiej antenie padają wypowiedzi w rodzaju, że kogoś należy otoczyć kordonem sanitarnym i na nikim nie robi to wrażenia, mimo, że czasem mamy do czynienia z odniesieniami do całego państwa, a nie tylko do mediów.
Z relacji Pawła Wojtusiaka, bezpośredniego świadka i uczestnika spotkania członków kapituły odznaki „Zasłużony dla Miasta Sosnowca” wynika, że słowa o osobie redaktorki Dziennika Zachodniego jako „o mendzie, czy męcie z niemieckiej gazety” rzeczywiście padły i skierowane były co prawda do rozmówcy Michała Potocznego – siedzącego obok byłego wicewojewody – ale zostały wypowiedziane w taki sposób, że więcej osób mogło je usłyszeć, a przede wszystkim Daniel Miklasiński, który wdał się w ostrą polemikę z Michałem Potocznym. Michał Potoczny, tak relacjonuje całe zdarzenie:
– Czyn ten polega na tym, iż na wiele minut przed rozpoczęciem posiedzenia tzw. kapituły, były wojewoda siedzący obok mnie skrytykował działania współczesnych mediów, które ja w odpowiedzi nazwałem „mendiami”, a zatrudnionych w nich pseudo-dziennikarzy „mętami głównego nurtu” nie odnosząc się do nikogo osobowo. Następnie wywiązała się dyskusja na temat źródeł finansowania niektórych mediów, w której stwierdziłem, iż pochodzi ono głównie z Niemiec i Izraela. To natychmiast ożywiło pana Miklasińskiego, który zasugerował, że moje nazwisko ma rosyjskie pochodzenie. Ponieważ potraktowałem to jako objaw frustracji, nadal rozmawiałem z byłym wojewodą o nierzetelnych dziennikarzach, przywołując przykład red. A. Pustułki, która blisko 10 lat temu przeprowadziła ze mną wywiad całkowicie przekłamując treść w publikacji, nie dbając nawet o pozory autoryzacji.
Obrady kapituły nie są nagrywane, wiec nie sposób z całkowitą pewnością stwierdzić, jakie słowa dokładnie padły i w jakiej kolejności. Sama Agata Pustułka nie wniosła oficjalnej skargi do Rady Miejskiej, ani do Prezydenta Miasta Sosnowca. Dokonała jedynie wpisu na jednym z portali społecznościowych twierdząc, że została obrażona, który to wpis natychmiast podchwycił Klub Radnych SLD z Kazimierzem Górskim i Tomaszem Niedzielą na czele, domagając się od Michała Potocznego przeprosin wobec Agaty Pustułki. Te nie nastąpiły, wiec radni zebrali podpisy pod wnioskiem o odwołanie Michała Potocznego z funkcji Przewodniczącego Rady Miejskiej. Tak w skrócie wygląda historia, która doprowadziła do wczorajszego głosowania i w konsekwencji do odwołania dotychczasowego Przewodniczącego Rady Miejskiej.
W całej tej sprawie występują dwa zasadnicze watki: osobiste znieważenie dziennikarki, – jeśli do takiego rzeczywiście doszło – i sytuacji mediów w Polsce. Pierwszy jest stosunkowo prosty do rozstrzygnięcia między domniemanym obrażającym i osobą, która czuje się obrażona i powinien być załatwiony na drodze polubownej, bądź sądowej i Rada Miejska raczej nie powinna w to ingerować, ponieważ sporna kwestia nie miała miejsca podczas oficjalnej debaty i nie wniesiono oficjalnej skargi. Poza tym, gdyby – jak wspomnieliśmy na początku – zastosować takie standardy w stosunku do parlamentarzystów, to Sejm nic by innego nie robił, tylko procedował nad poszczególnymi zachowaniami, które mają miejsce nawet na antenie telewizyjnej. Zresztą można w tym miejscu przypomnieć np. słowa Leszka Millera pod adresem Zbigniewa Ziobro, czy cytaty ze wspomnianych już „taśm prawdy” i biblijna przypowieść o rzucaniu kamieniem pasuje jak ulał. Dlatego uważamy, że radni SLD i część innych klubów wykazało się tu pewną nadgorliwością i pośpiechem – zwłaszcza tym drugim, który spowodował, że głosowało zaledwie 16 radnych i to pod nieobecność głównego zainteresowanego. Często tylko odłożenie czegoś w czasie powoduje, że opadają emocje i łatwiej jest dojść do porozumienia, a tutaj akurat zwłoka niczemu nie szkodziła.
Drugi wątek sprawy dotyczący mediów, podnoszony jest przez środowiska opozycyjne już od dawna, a u jego podstawy tkwi właśnie struktura własnościowa mediów – zwłaszcza regionalnych.
Ostatnio ciekawej wypowiedzi na ten temat tygodnikowi „Do Rzeczy” udzielił w wywiadzie Paweł Kukiz, domagając się ustawowego ograniczenia zabraniającego koncentracji pewnej liczby mediów w jednych rękach:
– Mój facebookowy wpis dotyczący konieczności reformy mediów, zamieszczony kilka tygodni temu, wywołał histerię wśród najemników obcych korporacji medialnych. (…) Nie może być tak, że jedna spółka niemiecka posiada na rynku lokalnych mediów 80 proc. tytułów. To przecież czwarta władza, ona może napisać i przekonać ludzi do wszystkiego.
Jeżeli ktoś uważa, że obce państwo, nawet sojusznik, zaniecha sposobności wpływania na bieg spraw w innym państwie i działań w swoim interesie, to jest głęboko naiwny. Czy można mieć o to pretensje? Raczej nie, bo polityka międzynarodowa, to przede wszystkim gra interesów i to bez sentymentów. Sojusznicy nawet się podsłuchują, więc naprawdę nie ma o czym mówić, bo dowodów jest nazbyt wiele. Natomiast mądrość poszczególnych krajów polega na zapobieżeniu takim możliwościom oraz praktykom i w tym kontekście trudno z Pawłem Kukizem się nie zgodzić.
Zatem stwierdzenie jednego z radnych w kuluarach, że to głosowanie jest również wyrazem obrony mediów – raczej nie przekonuje, zwłaszcza, że w stosunku do prowadzącego miesięcznik SOSNart Tomasza Kostro wprost zastosowano cenzurę, z powodu której niedawno zrezygnował z funkcji, ale o to, nikt jeszcze nawet nie zapytał.