Jakość życia, jakość wyboru
Zbliżają się wybory parlamentarne i choć generalnie jako redakcja nie zabieramy głosu w sprawach ogólnokrajowych, pozostawiając to politykom w dziale „Głosy polityków” tym razem postanowiliśmy uczynić wyjątek, ponieważ mamy przeczucie, że będą to wybory przełomowe w historii kraju po 1989 roku i mogą zaowocować nawet zmianami w konstytucji. Szansę na przesilenie upatrujemy w przekroczeniu masy krytycznej niezadowolenia, wynikającego z tego, że ważna część elit rządzących pokazała społeczeństwu nie tylko brak kompetencji, ale i nieprawdopodobną arogancję, a nawet pogardę.
Według byłej minister Elżbiety Bieńkowskiej miliony Polaków to idioci (my jesteśmy chyba potrójnymi), ponieważ zarabiają poniżej kwoty 6 tys., „nobilitującej” to statusu normalnych. Mimo to ośmielamy się zabrać głos, ale dla pani Bieńkowskiej i jej podobnym to żaden problem, bo „inteligentni” i tak kretynów nie czytają.
Aby te oczekiwane przez wielu zmiany się dokonały, potrzebny jest większy niż zazwyczaj udział świadomych wyborców, a o tym, że taki jest konieczny, po tym czego byliśmy świadkami (nie tylko w redakcji „Wprost”) nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Niby wszyscy znają tę starą prawdę, że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz, ale rzadko odnoszą ją do polityki. Jakże często można usłyszeć o tym, że „ja się polityką nie interesuję, pracuję w firmie, która nie ma z nią nic wspólnego i mam to gdzieś”. O tym czy firma będzie miała warunki rozwoju, jakie prawa będą mieli pracownicy, czy w ogóle przetrwa już się nie myśli, a o tym w znacznym stopniu decyduje klasa polityczna i związana z nią urzędnicza, zwane przez wielu w przypływie gniewu i bezsilności próżniaczymi. Od polityki nie da się uciec, chyba, że ktoś posiada dochody z dużej wygranej lub innego źródła niezwiązanego z pracą zarobkową, ale takich jest niewielu – choć i tak nie do końca, ze względu na wysokośc podatków.
Druga obiegowa opinia głosi, że każdy kraj ma takich rządzących, na jakich zasługuje i może to prawda, ale problem w tym, że poziom świadomości raczej się nie poprawia, więc o lepsze wybory też trudno. Teoretycznie powinno być przecież lepiej. Od zapoczątkowania przemian w kraju przybyło więcej niż jedno pokolenie, kilkakrotnie wzrósł odsetek ludzi z wyższym wykształceniem, mamy otwarcie i kontakty z Europą, szkolenia podróże itd., więc tzw. społeczeństwo obywatelskie powinno być już przynajmniej w części dobrze ukształtowane.
Tymczasem zarówno jakość wyborów jak i frekwencja wyborcza na razie zdają się temu przeczyć. Dlaczego tak się dzieje? Bardziej kompetentni byliby w tym miejscu zapewne socjologowie, ale kilka podstawowych przyczyn, nawet ci mało rozgarnięci z niewielkiej redakcji potrafią wymienić, a należą do nich przede wszystkim niski poziom kształcenia w szkołach średnich w przedmiotach takich jak WOS, historia oraz wręcz dramatycznie słaby na kierunkach humanistycznych w szkolnictwie wyższym. Druga przyczyna, to kilka milionów młodych i energicznych Polaków, którzy zdali sobie sprawę z jakości rządzenia oraz politycznego serwilizmu i opuścili kraj. Trzecia związana jest z małym ogólnym zainteresowaniem polityką, biernością, brakiem jawności, niską odpornością na mało obiektywne media głównego nurtu oraz niską presją obywateli.
Jednak ani rozrośnięta do granic absurdu i upolityczniona administracja, ani resorty siłowe nie były w stanie wchłonąć wszystkich pozostałych niezadowolonych, pracujących przez lata na śmieciówkach i pod wodzą Pawła Kukiza mamy początek buntu, głównie młodego pokolenia, które zauważyło, że ten niby wzrost gospodarczy jakoś dziwnie ich omija, za to co rusz dowiadują się, że można zostać prezesem dużej państwowej lub samorządowej spółki i zarabiać krocie z dnia na dzień, awansując np. z funkcji rzecznika prasowego lub innego „fachowca” od PR i żadne wykształcenie kierunkowe ani dorobek nie jest konieczny, gdy ma się partyjne znajomości, a tzw. konkursy na różne stanowiska, to jedna wielka farsa.
Jakakolwiek ordynacja by nie obowiązywała, to jakość wyboru będzie istotna, choć dobrze byłoby doprowadzić przynajmniej do tego, żeby partie i ugrupowania wyłaniały kandydatów w tajnych i demokratycznych prawyborach, a nie z wodzowskiego nakazu i dotyczy to zarówno większościowej ordynacji jak i proporcjonalnej.
Po czym można poznać kandydata bardziej wartościowego i co można doradzić wyborcy. Naszym zdaniem po tym, że taki zawsze mówi konkretnie i na temat. Nie ma w nim tak wielkiej determinacji i agresji, bo zna swoją wartość i posiada pewność, że doskonale sobie poradzi poza polityką, jeśli nie zostanie wybrany. Wybitnie jednostki cechuje też najczęściej duży dystans do siebie i szczypta autoironii.
Z kolei szczególnie należy uważać na tych, którzy zrobili błyskawiczne kariery z pominięciem wielu szczebli. Byłoby też dobrze, gdyby ich dotychczasowe osiągnięcia nie były związane z biznesem na styku z polityką. Biorąc pod uwagę wszechobecne upolitycznienie administracji, uważnie należałoby przyglądać się kandydatom, mieniącymi się fachowcami od gospodarki, których kariera przebiegała wyłącznie na posadach państwowych. Może to niewiele i nie daje żadnej gwarancji, ale trochę może pomóc.
Henry Kissinger miał powiedzieć: „90% nieuczciwych polityków psuje reputację pozostałym 10%” – pamiętajmy o tym i wybierajmy roztropnie, nawet jeśli trochę przesadził.