Karol Winiarski – „Dobrze już było”
Życie lubi przynosić niespodzianki. Czy ktoś mógłby przewidzieć rok temu, że wygramy po raz pierwszy z Niemcami, że murowany faworyt wyborów prezydenckich nie uzyska reelekcji, że setki tysięcy mieszkańców Azji i Afryki będą chcieli dostać się do Europy. Chociaż akurat to ostatnie wydarzenie nie powinno aż tak bardzo zadziwiać.
Wojny w Afganistanie, Iraku i Syrii trwają od lat. Chaos w czarnej Afryce zaczęły się niestety nazajutrz po dekolonizacji. Arabska wiosna rozszerzyła strefę anarchii na Libię, która stała się afrykańską bramą do Europy. Widok przepływających przez Morze Śródziemne mas ludzkich, którzy następnie nie byli odsyłani do krajów, z których przybyli, uruchomił falę zalewającą teraz Europę. Setki tysięcy irackich i syryjskich uchodźców, którzy od lat przebywali w obozach uchodźców i stracili już nadzieję na powrót do swoich rodzinnych krajów, postanowili zmienić swoje życie. Czy można tym ludziom odmawiać prawa do szczęścia? Czy powinniśmy równie negatywnie oceniać miliony naszych rodaków, którzy w ostatnich latach przenieśli się do bogatszych krajów unijnych? Czy ich sytuacja życiowa w Polsce była gorsza niż tych, którzy chcą się dostać do europejskiego raju?
Szczyt kryzysu emigracyjnego przypadł na trwającą w Polsce kampanię wyborczą. Zmieniające się ciągle stanowisko premier Kopacz, oczywiście w każdej swojej odsłonie ślepo popierane przez działaczy Platformy Obywatelskiej, po raz kolejny pokazuje, że przekazania jej przywództwa partii i rządu przez Donalda Tuska było jego największym politycznym błędem. Największa opozycyjna partia przygotowująca się do przejęcia władzy próbuje poprawić swój wyborczy wynik wykorzystując lęki społeczeństwa, które tradycyjnie boi się wszystkiego co obce i nieznane. Nawet wypowiedzi polityków lewicy bardziej przypominają to co mówią w krajach Zachodu przedstawiciele ugrupowań prawicowych, niż ich podobno ideowych towarzyszy.
Czy przybycie kilkunastu tysięcy migrantów stanowić może dla nas zagrożenie? Może, a opowieści Pani premier o oddzieleniu uchodźców od emigrantów ekonomicznych i dokładnym sprawdzeniu wszystkich, którzy do nas przybędą, są równie wiarygodne jak zapowiedź likwidacji składek na ZUS i NFZ. Bardziej jednak prawdopodobne jest, że zdecydowana większość z nich szybko przemieści się do Niemiec, a ci nieliczni, którzy u nas zostaną szybko się zasymilują. Czasy, kiedy można się było całkowicie odgrodzić od świata minęły bezpowrotnie. A nawet jeżeli chcielibyśmy to zrobić, to musimy pamiętać, że my również stracimy możliwość swobodnego przemieszczania się po świecie. Wolność, w tym wolność podróżowania, bardzo nam spowszedniała. Jej wartość docenimy, gdy zostanie ona utracona. Ale wtedy może już być za późno.
Czy w takim razie propozycja kwotowego rozdziału emigrantów jest dobrym pomysłem? Nie, to pomysł poroniony, który mógł się zrodzić jedynie w głowach oderwanych od rzeczywistości eurobiurokratów. Przecież większość emigrantów chce się dostać do najbogatszych europejskich krajów. Czy mamy ich trzymać w obozach otoczonych drutem kolczastym, a może i otoczonych polami minowymi, żeby nam czasem nie uciekli? A może strzelać do tych, którzy będą się chcieli przeprawić przez Odrę i Nysę Łużycką? Absurd. Ale tym bardziej powinniśmy się na to zgodzić. To byłby problem Niemców, nie nasz. A na dodatek otrzymywalibyśmy na ich utrzymanie środki z Unii, a nie musielibyśmy sami płacić, co proponuje prezes Kaczyński.
Sprzeciwianie się pomysłowi przewodniczącego Komisji Europejskiej Junckera, popieranego z niewiadomego powodu przez większość polityków i obywateli państw zachodnich, nie przysparza nam sympatii Europy. Trudno nie przyznać, że nasza postawa niewiele ma wspólnego z unijną solidarnością. Postulowana przez nas dobrowolność określenia ilości przyjmowanych emigrantów, może już wkrótce odbić się nam czkawką. Za kilka lat rozpoczną się negocjacje nad podziałem środków unijnych na kolejną siedmioletnią perspektywę finansową. Kluczową kwestią jest ilość środków w puli do rozdziału. Do tej pory większość pochodziła z narzuconych odgórnie wpłat poszczególnych państw. Największym płatnikiem od lat są Niemcy. Największym beneficjentem Polska. Co zrobimy, gdy Niemcy i inne bogate państwa uznają, że ich wpłaty do wspólnego unijnego budżetu też powinny być dobrowolne? Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Prawdziwym problemem nie są jednak ci przybysze, którzy już znaleźli się w Europie. Kilkaset tysięcy migrantów nie spowoduje upadku Europy. Tyle, że losy swoich rodaków w Europie śledzą miliony ludzi w wielu krajach azjatyckich i afrykańskich. Jeżeli im się uda, wiosną następnego roku wielu z nich ruszy ich śladem. A tego Europa może już nie wytrzymać. Nie rozwiążemy w ciągu kilku miesięcy wszystkich problemów politycznych, społecznych i gospodarczych krajów biednego Południa (kiedyś nazywanych krajami Trzeciego Świata), do których zresztą niejednokrotnie mocno się przyczyniliśmy – inwazję na Irak solidarnie popierali Kwaśniewski, Miller, Kaczyński i Tusk, nie zwracając najmniejszej uwagi na stanowczy sprzeciw polskiego papieża. Różnice w poziomie życia, które nie znikną przez następne kilkadziesiąt lat, stale będą powodować chęć dostania się do lepszego, bardziej zasobnego świata. Tak jak tysiące naszych rodaków marzy o lepszym życiu dokładnie w tych samych krajach, mimo że w ciągu ostatniego dziesięciolecia mocno zmniejszyliśmy dzielący nas do nich dystans. A przecież poziom życia w Polsce jest nieporównywalnie wyższy niż w Erytrei, Senegalu, Bangladeszu czy Pakistanie. Jeżeli te pesymistyczne prognozy się sprawdzą, to już niedługo z nostalgią będziemy wspominali obecne problemy. A świat, w którym przyjdzie nam egzystować, nie będzie już przypominał tego, w którym żyjemy obecnie.
Karol Winiarski