Liście i listy opadają
Czasem mnie kusi, by samego siebie cytować. Taka starcza i megalomańska słabość. Proszę wybaczyć! Wstrzymam się jeszcze tym razem. Za to poproszę, co wnikliwszych czytelników, o sięgniecie do tekstu sprzed kilku tygodni, do felietonu „Mądrego miło posłuchać”. Fatyga niewielka, kilka ruchów paluszkiem i już możemy ciągnąć dalej „w tym temacie”. Dodam, że temat doniosły, bo przecież za miesiąc staniemy przed urną wyborczą. Mam niestety mało budujące poczucie, że staniemy bezradni. Albo kandydaci nie budzą naszego entuzjazmu, albo mało ich znamy, albo zgoła ich nie lubimy, bo dali się już poznać i to ze złej strony, więc co wtedy? A wybrać trzeba, bo tak nakazuje (niech już będzie, użyję wielkiego słowa) obywatelskie sumienie i elementarny nakaz demokracji.
No właśnie, przy którym nazwisku postawić krzyżyk? Skoro tak nie lubimy polityków w ogóle, partii nie cenimy, a partyjniactwa szczególnie? Przecież znakomita większość kandydatów umieszczana jest na partyjnych listach. Czasami, niestety zbyt rzadko, niektóre partie sięgają po kandydatów z poza swych szeregów. Jeśli to czynione jest dla zacności i rzeczywistej kompetencji owych osób – to dobrze. Jeśli zaś tylko dla głośnego nazwiska i miłej dla oka aparycji – fatalnie. Jak zatem ocenić wspomnianą zacność i kompetencje? Mam, jak sądzę, w miarę skuteczną metodę.
Po pierwsze, trzeba zainteresować się choćby na tyle, żeby wiedzieć, czy delikwent czyni to (czyli kandyduje) dla zaspokojenia własnych ambicji, rozdętego nadmiernie ego, albo na polecenie swych partyjnych bossów. Wbrew pozorom, to nie takie znów trudne. Niektórzy aż kipią megalomańską arogancją. Po drugie, sprawdźmy, czy to przypadkiem nie jest życiowy nieudacznik, który trafia do polityki, bo nic innego nie potrafi. Nie wzbudzi mojego entuzjazmu były menager doprowadzający kolejne firmy na skraj bankructwa, były nauczyciel, którego uczniowie mają w pogardzie, były lekarz, co to jego zawodowe dokonania musiała pokryć ziemia i tak dalej. Przepraszam wszystkich menagerów, nauczycieli i lekarzy. Wybaczcie, nie chodzi o was, jakiś przykład musiał być. Po trzecie wreszcie, czy tak zwany „kręgosłup moralny” kandydata nie budzi podejrzeń, że przy pierwszej okazji nie zmieni frontu, dotychczasowym protektorom nie pokaże figi, by skryć się pod płaszczykiem aktualnie silniejszego. Przykładów mieliśmy wiele. O skłonności do drobnych kantów nawet nie wspominam. No i czy jest niezależny?
Niezależność bywa u nas rozumiana jako bezpartyjność. Otóż uważam, że to błąd. Można być bezpartyjnym i całkowicie zależnym, nie tylko od partii, która zechce umieścić nas na swojej liście, ale też od wielu różnych ludzi i organizacji i uwikłaniach w tak zwane układy. Można też być bardzo oddanym swej partii i całkowicie niezależnym. Myślę o stanie konta i braku zainteresowania jego powiększaniem. Jeśli ktoś trafia do polityki z nadzieją na poprawienie swego i rodziny bytu, to na pewno mojego zaufania nie zdobędzie. Jeśli zaś trafia tam z potrzeby serca i umysłu, gdy dokonał już w życiu czegoś, co zasługuje na uwagę i uznanie, to owszem. A to się dość łatwo wyczuwa. Nie tylko na podstawie lektury biogramu, czasem wystarczy uważnie się przyjrzeć. Przypatrujmy się więc wnikliwie i z dobrym skutkiem, czego czytelnikom i sobie życzę.
toko