Tradycja i nowinki
Świat się zmienia. Nie każdy może powiedzieć o sobie, że to dostrzega. Większość to nawet mniema, że da się rzekę kijkiem zawrócić, albo chmury burzowe rozdmuchać nieświeżym oddechem. Tak to było, jest i pewnie jeszcze długo będzie. Zmienia się technologia, stosunki między ludźmi, obyczaje, prawo, a nawet grzechy. Na siedem grzechów głównych dziś patrzymy nieco inaczej, niż powiedzmy, pięć wieków temu. Chociaż w tym wypadku byłbym ostrożniejszy. Dobrze mieć w zanadrzu coś trwałego i niezmiennego, jak wschód słońca po ciemnej nocy, albo hejnał z Mariackiej Wieży, czy narożny sklep całodobowy. Niepokoi nas i denerwuje zarówno nadmierna zmienność, jak i nudna stagnacja. Im ktoś młodszy, tym na zmiany bardziej łasy, aczkolwiek nie na wszystkie. Przeżyliśmy akurat czas, kiedy to słowo „zmiana” aż kapało z plakatów, artykułów i ulotek, i co? Wiele trzeba zmienić, żeby wszystko zostało po staremu, jak to mówi banalne już porzekadło.
Mamy akurat znaczące kościelne święto, zgrabnie przed wiekami splątane z niegdysiejszym pogańskim, aż tu naraz, ledwie kilkanaście lat temu zaczęły do nas przenikać (z Zachodu ma się rozumieć) dziwaczne obyczaje, które młódź skwapliwie podchwyciła i z roku na rok rośnie popyt na dynie, świeczki i cukierki. A niech tam. Mnie, który do młodzi, choćby nie wiem jak chciał, zaliczać się już nie może, jakoś mało to przeszkadza. Niech się dzieciaki bawią. Profanacji święta w tym nie widzę, acz są przecież liczni, którzy byliby skorzy za świętowanie halloween karać co najmniej chłostą. Dużo bardziej mnie drażni bizantyjski przepych nekropolii, nie tylko tego dnia i poprzedzających go tygodni. Pamiętam nie tak znów odległe czasy, kiedy skromne ziemne mogiłki były starannie ograbione i zdobione jedynie białą chryzantemą i kilkoma świeczkami. Dziś, jak na monumencie jeszcze mieszczą się kiczowate znicze i dzbany kwiatów, to wstyd przed sąsiadami i dalszą rodziną. Jak sobie do tego przypomnimy, jak to wdowa po sąsiedzie traktowała nieboszczyka, a teraz wystawiła mu z niemałym trudem pomnik, o jakim niegdyś i dziedzic marzyć nie bardzo mógł, to wszystko wygląda mocno groteskowo.
No, ale świat jest w swej istocie dość śmieszny, to znaczy nie tyle świat, ile ludzie i ich o nim wiedza. Wynika to przede wszystkim z chronicznego braku wyobraźni i umiejętności wiązana ze sobą przyczyn ze skutkami. Na drodze, w żartach, miłości i polityce. Kiedyś próbowano uczyć tego w szkołach, z miernym zresztą skutkiem, bo kurs logiki – o ile pamiętam – był raczej wynikiem inicjatywy nauczyciela, niż obowiązkiem programowym. Szkoda. Dziś, przy powszechnej modzie na testy sprawdzające, jest tylko gorzej, co jasno widać z przywoływanego już kiedyś w tym miejscu programu „Matura to bzdura”. W ten sposób doszliśmy do kresu tekstu przeznaczonego na tę sobotę, który – jak widać – daleki jest od bieżącej polityki, acz nie pozbawiony cienkich aluzji, ma się rozumieć nie dla wszystkich czytelnych. Z tego zresztą faktu, że toko pisuje dla tych bardziej kumatych, jak to mawia dziś młodzież, próbowano robić mu zarzut. Odpowiadam, z całym szacunkiem dla czytelników, że wykłady proste i jasne zostawiam innym, na przykład chłopom, którzy to coś tam krowom na granicy usiłują tłumaczyć. Kto ciekawy, jak to praktycznie wygląda, niech czuje się zaproszony na najbliższe spotkanie autorskie w bibliotece.
toko