Sosnowiecka „Hell’s Kitchen”
Bismarckowi przypisuje się powiedzenie, że lepiej nie wiedzieć, jak robi się parówki i politykę. W świetle kilku ostatnich artykułów o zapleczu gastronomicznym sosnowieckiej władzy, opublikowanych na portalu sosnowiec.online, można powiedzieć, że mamy do czynienia z prawdziwą hell’s kitchen.
Oto nauczycielskie związki zawodowe ostentacyjnie obściskują się z największym miejskim pracodawcą. Przyjaźń ta doczekała się nawet materialnego znaku w postaci pomnika na rondzie przy Klubie Kiepury. Z inicjatywy związków poświęcono go bohaterskim nauczycielom z czasów okupacji, o czym koniecznie trzeba wszędzie głosić, bo próba odczytania inskrypcji z okien jadącego samochodu może skończyć się kraksą. Na co dzień i z bliska mogą go za to podziwiać tramwajarze na pętli. Nikt nie wie, dlaczego właśnie ta grupa zawodowa została w ten sposób wyróżniona… Pozostali, by dotrzeć na miejsce musieliby łamać przepisy drogowe. Chyba że wzorem uroczystości odsłonięcia, prezydent wstrzyma ruch uliczny i np. w Dzień Nauczyciela dziatwa szkolna z naręczem kwiatów spokojnie przejdzie przez niebezpieczne skrzyżowanie. Pytanie, czy to, pod czym złożone zostaną wiązanki, w ogóle legalnie istnieje? Rada Miejska wprawdzie nadała uchwałą patronat rondu – pętli tramwajowej, ale o pomniku (?) nie wspomniała.
Innym dowodem na wzorcowe relacje między sosnowieckimi związkami nauczycielskimi a władzami samorządowymi jest opisywana na tym portalu kuriozalna sprawa regulaminu dodatków dla pedagogów. Nie podchwyciły jej inne media, w tym gazeta.pl, ale to akurat nie dziwi. Od dłuższego czasu specjalizuje się ona w prezentowaniu kolejnych lokali gastronomicznych, kuchnię polityczną uważając widocznie za mało interesującą lub zgoła niebezpieczną dla wierszówki. A temat jest rzeczywiście ciekawy. Proponowany przez władze nowy regulamin jest niekorzystny dla nauczycieli, ale związki uznają go za najlepszy z możliwych. Ponadto pełnomocnik prezydenta do spraw oświaty publicznie ogłosił, że nadzór prawny wojewody zadeklarował przymknięcie oka na nieprawidłowości w tym dokumencie. Nie wyjaśnił jednak przyczyn tej nadzwyczajnej życzliwości. Może to casus tramwajarzy z ronda TON, a może wyraz szczególnego uznania jakim ten samorządowy urzędnik cieszy się we wszelkich możliwych kręgach. Niedawno przecież na wniosek związków zawodowych otrzymał najwyższe resortowe odznaczenie – medal Komisji Edukacji Narodowej. W uzasadnieniu podano, że to przede wszystkim w uznaniu dla jego zasług jako (niedawno jeszcze) dyrektora szkoły. Zapewne wnioskodawców wzruszyły lukrowane artykuły o jego metodach pracy. Trudno bowiem mówić o wynikach dydaktycznych. Kierowana przez niego szkoła podstawowa znalazła się praktycznie na czwartym miejscu od końca w rankingu wyników testu po szóstej klasie za rok ubiegły. Nie o wyniki zresztą w oświacie chodzi. Dowiódł tego sam pan pełnomocnik, rekomendując do Nagrody Prezydenta z okazji Dnia Edukacji dyrektora szkoły, która znalazła się praktycznie na końcu wspomnianego rankingu (warto dodać, że oznacza to uzyskanie przez tę szkołę średniej w wysokości 50,9% podczas gdy średnia szkół wiejskich, zazwyczaj o kilka punktów procentowych niższa od szkół miejskich, wyniosła 64% a w miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców – 71%.) Przy okazji procedowania regulaminu dla nauczycieli okazało się również, że kluby i koła w Radzie Miejskiej są w dużej mierze tylko teoretyczne, a trzymając się figury gastronomicznej – można powiedzieć, że są półproduktami. W kotle miesza Kuchmistrz. Ten ma prawdziwy „przepis na Zagłębie”, żeby wspomnieć niezwykle oryginalne hasło, którym w kampanii do Sejmu posługiwała się pewna kandydatka – restauratorka. A w tej kuchni dymi jeszcze bardziej niż w oświatowej, na zapleczu trwa krwawa jatka z użyciem noży i tasaków a wyrabiane tu parówki są wyjątkowo obrzydliwe.
I tak pan radny K. Winiarski opisał domniemane okoliczności pozbawienia posła Jarosława Pięty szans w wyborach do Sejmu. Bronisław Komorowski określiłby je mianem bigosowania. Najpierw lokalne władze PO (prezydent A.Ch.) wstawiły na listę jeszcze czterech sosnowiczan i zaproponowały centrali, by ten aktywny i wyjątkowo pracowity poseł otrzymał odległe miejsce w środku listy. Miał tam sąsiadować z radną Sosnowca, wspomnianą wyżej restauratorką, której dokonania na niwie samorządu są równie wartościowe jak wkład do parówek. Gdy warszawska centrala przesunęła posła na trzecie miejsce, zaangażowanie lokalnych struktur PO we wsparcie kampanii J. Piety stało się odwrotnie proporcjonalne do nieukrywanej radości, jaką niektórzy działacze wyrażali po ogłoszeniu wyniku wyborów. Jak to często bywa, dla tych dwóch (prezydent i poseł) świat okazał się za ciasny. Na innych potencjalnych samców alfa dybiących na dominacje w miejskim stadzie szykowana jest sprytna zasadzka. Zimą na parkingu przed Urzędem powstanie prawdziwe lodowisko (zapewne lód będzie trójkolorowy). Niejeden kandydat do rządzenia w mieście pośliźnie się i złamie nogę, a przynajmniej skręci piętę…
Inny fragment remanentu powyborczego ujawnia w swoim artykule pan P. Hałasik. Niedoszły senator pisze, że podczas kampanii samorządowej subsydiował Niezależnych, a ci w ostatnich wyborach okazali się Nielojalni i postawili na radnego Niedzielę. To się nazywa wykręcić piruet polityczny w celu wyślizgania partnera. I to na długo przed uruchomieniem zapowiadanego lodowiska! A pan P. Hałasik ubolewa nad upadkiem zasad moralnych wśród lokalnych polityków. Chyba zatem dobrze się stało, że nie dostał się do parlamentu. Czyżby spodziewał się tam znaleźć wyższe standardy? O święta naiwności!
Panowie P. Hałasik i K. Winiarski uchylili drzwi do zaplecza miejskiej kuchni politycznej. I nie bez konsekwencji. Pierwszy będzie miał kłopot, by znaleźć się przy jakimś politycznym stole za cztery lata, dla drugiego pewnie wkrótce nigdzie nie będzie już miejsca… I skoro o kuchni mowa– coś na deser.
Jakiś czas temu Rada Miasta podejmowała uchwałę o ławnikach sądowych. Wśród zgłoszonych znalazła się osoba ponadsiedemdziesięcioletnia. Zgodnie z prawem nie powinna ona wejść w skład ławników. A jednak uchwała została przyjęta. Zastanawiające, czy i w tym przypadku nadzór prawny wojewody okaże wyjątkową wyrozumiałość dla Sosnowca. Może przesądzi o tym fakt, że zgłaszającym kandydata był… prezes Sądu Rejonowego.
Zaiste. Chyba jednak lepiej nie zaglądać na zaplecze, gdzie kucharze robią parówki lub politykę.
Polityczna kuchnia Sosnowca pewnie jest podobna do innych. To przestrzeń układów personalnych, rozgrywek osobistych, ambicji i zakulisowych gierek. Zazwyczaj pozostają one pod dywanem, chyba że ktoś kogoś podsłucha i nagra (nie ma jednak co liczyć, że w dość prowincjonalnym Sosnowcu, w ulubionym śródmiejskim lokalu gastronomicznym zagnieździ się jakaś sowa z przyjaciółmi…). Obserwowane z dystansu wydają się groteskowe i w gruncie rzeczy zabawne. Pomnik na pętli tramwajowej, urzędnik ujawniający, że ma przyzwolenie na naginanie prawa, związki zawodowe optujące za niekorzystnym regulaminem, partia zadowolona z klęski swego posła, obrotowi Niezależni, ławnik staruszek… Do tego lodowisko na zatłoczonym parkingu, bukszpan-story, stadion jak miś – na miarę naszych ambicji. Dlaczego zatem pan prezydent poczuł się dotknięty, gdy autorytet młodego pokolenia – Kuba Wojewódzki zakpił z Sosnowca niby z jakiegoś Wąchocka. Ze wzburzenia aż list do niego wystosował. Może lepiej zaproponować naczelnemu harcownikowi TVN-u, by obaj w strojach indiańskich rozegrali bitwę o Sosnowiec. Na balony wypełnione wodą? Miasto ma przecież bogate doświadczenie w takich potyczkach. Panowie mogą na przykład gonić się wokół grającej choinki, która niebawem ozdobi centralny skwer miasta. W ten sposób Sosnowiec zyskałby nowe rondo. Rzec można – Wojewódzkie. Z boku ustawiłoby się kuchnię polową. Z zalewajką. Niech ten stołeczny celebryta wie, że sosnowiecka kuchnia jest najlepsza.
Janusz Szewczyk