A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat
Od kilkunastu dni Usnarz Górny – prawie nikomu wcześniej nieznana wioska na Podlasiu – nie schodzi z czołówek informacyjnych wszystkich serwisów wiadomości. Grupa kilkudziesięciu migrantów utknęła na polsko-białoruskiej granicy stając się przedmiotem (bo z pewnością nie podmiotem) politycznych rozgrywek zarówno wewnątrz naszego kraju, jak i na szczeblu międzynarodowym. Ta niewielka grupka ludzi obrazuje jednocześnie hipokryzję nie tylko polskich, ale też europejskich polityków. Pokazuje również jak bardzo zmienili się mieszkańcy naszego kontynentu w ciągu zaledwie kilku lat.
Rozróżnienie między uchodźcami a emigrantami ekonomicznymi wbrew pozorom nie zawsze jest proste. Czy każdy Afgańczyk może być uznany za osobę, której życie jest zagrożone? Z pewnością w takiej sytuacji są osoby, które współpracowały z wojskami państw zachodnich i obalonym rządem, chociaż też nie ma co do tego pewności – talibowie mogą potrzebować wykształconych, kompetentnych i doświadczonych pracowników. Decyzja o ich ewakuacji jest jednak jak najbardziej słuszna, chociaż nazywanie ich „przyjaciółmi Polski” przez premiera Morawieckiego jest grubą przesadą. W zdecydowanej większości przypadków byli to pracownicy kontraktowi, którzy w zamian za niemałe, jak na afgańskie warunki pieniądze, podjęli ryzyko współpracy z osobami uważanymi przez wielu ich rodaków za okupantów. Są więc uważani po prostu za kolaborantów. Czy ci, którzy nie angażowali się politycznie są bezpieczni? Prawdopodobieństwo nagłej śmierci z pewnością jest w Afganistanie zdecydowanie większe, niż w większości innych krajów. Ale podobnie jest np. w Wenezueli, RPA czy na Haiti ze względu na poziom przestępczości w tych krajach. Czy emigranci z tych krajów też ratują swoje życie? A czy Syryjczycy, którzy stracili w wyniku wojny cały swój majątek, to uchodźcy czy jednak emigranci ekonomiczni?
Polska od lat nie ma polityki migracyjnej – poprzednia została anulowana po zmianie władzy w 2015 roku. Obecnie trwają prace nad jej nową wersją, która ma obowiązywać w bieżącym i przyszłym roku, co oznacza, że już w momencie uchwalenia będzie w znacznej części nieaktualna. Równie mocno dziwią jednak oczekiwania wobec niej znacznej części osób zajmujących się tą tematyką. Ich zdaniem Polska powinna wybiórczo traktować emigrantów ekonomicznych, przyjmując jedynie tych wykształconych i posiadających wysokie kompetencje zawodowe. Na pierwszy rzut oka taka strategia byłaby najbardziej korzystna dla naszego kraju. Ale tylko pozornie. Przede wszystkim to jednak konkurencja dla naszych pracowników, chociaż jednocześnie większy dostęp do usług dla klientów. Jednak z punktu widzenia krajów, z których ci ludzie wyjeżdżają, to ewidentny drenaż mózgów (pośrednio też pieniędzy publicznych wydanych na kształcenie tych ludzi), którego zresztą my również doświadczamy chociażby poprzez migracje dziesiątek tysięcy polskich lekarzy do krajów Europy Zachodniej. Można oczywiście powiedzieć, że to nie nasz problem. Ale to jest nasz problem. Ograniczenie możliwości rozwojowych tych krajów w dłuższej perspektywie pogłębi różnice między nimi, a najbardziej rozwiniętymi państwami i zwiększy presję migracyjną. A skoro ich rodacy będą już mieszkali w naszym kraju, to Polska przestanie być państwem tranzytowym, a stanie się miejscem docelowym dla setek tysięcy niewykształconych i niedostosowanych do życia w naszym kręgu cywilizacyjnym ludzi. Brak holistycznego spojrzenia i całościowej analizy wszelkich potencjalnych skutków podejmowanych działań, to jeden z głównych powodów problemów, które sami sobie fundujemy.
Nie ulega wątpliwości, że napływ emigrantów na granice Litwy, Polski i Łotwy jest celowym działaniem Aleksandra Łukaszenki. Mniej istotnym jest czy to wyłącznie zwykła zemsta za poparcie tych krajów dla demokratycznej opozycji, która protestowała przeciw sfałszowanym wyborom prezydenckim, czy też próba nacisku mająca na celu zniesienie nałożonych na Białoruś sankcji. Faktem jest, że nie jest to nowy naturalny szlak migracyjny, a efekt celowej działalności najbardziej archaicznego europejskiego dyktatora. I tu chyba kończy się consensus polskich polityków, dziennikarzy i tzw. ekspertów.
Stanowisko polskiego rządu pozornie jest jednolite. To nie uchodźcy, a migranci ekonomiczni. Straż Graniczna wspomagana przez policję i wojsko skutecznie zabezpiecza polską granicę i nie pozwala na realizację politycznych celów białoruskiego przywódcy. Opozycyjni działacze starający się pomóc koczującym na granicy w Usnarzu to pożyteczni idioci działający na korzyść Łukaszenki i Putina. Nie są to twierdzenia całkowicie bezpodstawne, ale też nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość.
Celem Łukaszenki z pewnością jest zdestabilizowanie sytuacji w Polsce. Ale postępowanie polskich władz z niewielką grupką migrantów koczujących na granicy jest wodą na młyn białoruskiej propagandy i w pełni wpisuje się w napisany w Mińsku lub Moskwie scenariusz. Zarówno Łukaszenka, jak i Putin, od lat starają się przedstawić swoim obywatelom działania Zachodu (a więc i Polski) jako cyniczną grę polityczną mającą na celu nie obronę praw człowieka i demokracji, ale realizowanie własnych interesów politycznych i gospodarczych poprzez podporządkowanie dawnych radzieckich republik. Bezduszne potraktowanie chorych, głodnych i marznących ludzi pasuje jak ulał do tej tezy. Tym samym, to nie tyle niektórzy działacze opozycji, a rządzący są z punktu widzenia Moskwy i Mińska pożytecznymi idiotami. Nie po raz pierwszy zresztą i pewnie nie po raz ostatni.
Trudno też do końca zgodzić się z tezą o wyjątkowej skuteczności polskich służb granicznych. W ubiegłym roku z Niemiec w ramach umowy o readmisji przekazano stronie polskiej kilka tysięcy nielegalnych emigrantów, którzy dostali się do niemieckiego „raju” poprzez nasz kraj. Jak widać ich migracja uszła uwagi polskim pogranicznikom. Kilka dni temu wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk ujawnił, że spośród dwóch tysięcy osób, które przekroczyły nielegalnie naszą granicę w ostatnich tygodniach, siedemset osób (ciekawe skąd wiadomo, że akurat tyle) umknęło naszym służbom. Nikt nie wie kim oni są i gdzie obecnie przebywają. Zapewne większość jest już w Niemczech, a część z nich powróci do Polski po schwytaniu ich przez policję naszego zachodniego sąsiada i trafi do obozów dla uchodźców w oczekiwaniu na rozpatrzenie ich wniosków azylowych. Dlaczego więc nie można tego zrobić z tą niewielka grupą z Usnarza? Tym bardziej, że prawdopodobnie zostali oni tam przywiezieni przez polskie służby po zatrzymaniu ich już na terytorium naszego kraju i wypchnięci poza polską granicę. To akurat dość łatwo zweryfikować – wystarczy sprawdzić logowanie posiadanych przez nich telefonów komórkowych.
Obawa, że okazanie słabości, czyli przyjęcie koczujących w Usnarzu, spowoduje napływ tysięcy nowych migrantów do Polski, jest dość absurdalna. I tak wielu nielegalnych emigrantów zostało umieszczonych w polskich obozach dla uchodźców – trzydzieści dodatkowych osób nic tu nie zmieni. Groźba sprowadzenia kolejnych tysięcy Afgańczyków czy Irakijczyków przez białoruskiego dyktatora też jest mało realna. Pod wpływem nacisków UE Irak radykalnie ograniczył ilość połączeń lotniczych z Mińskiem, a lotnisko w Kabulu po ewakuacji ostatnich żołnierzy amerykańskich może pozostawać zamknięte przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Mało kogo zresztą w Afganistanie stać na kosztowną „wycieczkę” do Europy, a talibowie raczej nie będą skłonni pozbywać się tych bogatszych rodaków, a zwłaszcza ich pieniędzy. Warto w końcu pamiętać, że mniej więcej ćwierć wieku temu przyjęliśmy w Polsce rzeszę około stu tysięcy uchodźców czeczeńskich. Byliśmy wówczas zdecydowanie biedniejszym krajem niż obecnie, a mimo to udzieliliśmy im pomocy. Zdecydowana większość z nich po akcesji Polski do UE wyjechała do Niemiec, a nieliczni, którzy pozostali zwykle dość dobrze zintegrowali się naszą społecznością. Również obecni migranci nie zamierzają pozostawać w Polsce, z czym się zresztą wcale nie kryją.
Politycy partii rządzącej ciągle powołują się na chrześcijańskie wartości i katolickie tradycje naszego narodu. Chwalą się też polską tolerancją zapominając zresztą, że między XVI a XVIII, nie mówiąc już o XX wieku, sporo się w tej kwestii zmieniło. Podobnie jak z tradycyjną polską gościnnością, która w czasach Średniowiecza pozwalała np. prześladowanym w Europie Zachodniej Żydom schronić się w naszym kraju. Dlaczego więc w chwili obecnej nie wzorują się na naszych przodkach? Dlaczego nie słuchają polskiego Episkopatu? Odpowiedź jest bardzo prosta. Elektorat.
Prawie 55% pytanych przez IBRIS nie chce wpuszczać do Polski uchodźców. Prawie połowa popiera budowę muru na granicy. To być może ostatnia szansa dla PiS-u, żeby odzyskać poparcie tych wyborców, którzy w ciągu ostatnich dwóch lat zrazili się do partii rządzącej. W 2015 roku kryzys migracyjny przyniósł Zjednoczonej Prawicy kilka dodatkowych punktów procentowych, co pozwoliło uzyskać większość bezwzględną w Sejmie. Może i teraz się uda?
Z tego samego powodu milczy większość liderów opozycji, a ci którzy się wypowiadają krytykują co najwyżej działania władz w Usnarzu i spóźnioną reakcję na działania Łukaszenki, ale już nie budowę zasieków i twardą postawę wobec przekraczających nielegalnie granicę. Rzeczywiście, gdy dwa miesiące temu Litwini zaczęli mieć problem z migrantami, można się było spodziewać, że jest jedynie kwestią czasu, gdy pojawią się oni nad naszą granicą. Tyle, że opozycja jak zwykle została zaskoczona sytuacją i do dzisiaj nawet w ramach poszczególnych ugrupowań nie była w stanie wypracować jednolitego stanowiska. Ale to już chyba nikogo nie powinno dziwić.
Prawo i Sprawiedliwość zyskało niespodziewanego sojusznika – Komisję Europejską. Sześć lat temu stosunek unijnych przywódców, podobnie jak i rządzących w wielu krajach, wobec fali migracyjnej był zdecydowanie pozytywny. Kraje, które budowały mury na granicy (Węgrzy), albo zdecydowanie odmawiały zgody na relokację (Grupa Wyszehradzka) były odsądzane od czci i wiary. Teraz sytuacja jest diametralnie odmienna. Działania władz polskich, litewskich i łotewskich spotykają się nie tylko ze zrozumieniem, ale z pełnym poparciem KE. Dlaczego przywódcy europejscy zaprzeczają wartościom, które legły u podstaw europejskiej integracji i dawały moralną przewagę nad innymi krajami z USA włącznie? Dokładnie z takiego samego powodu, dla którego polski rząd prowadzi i stosuje takie, a nie inne metody. Przyczyną są wyborcy.
Kryzys migracyjny doprowadził kilka lat temu do znaczącego wzrostu poparcia ugrupowań skrajnie prawicowych. W następnych latach fala zaczęła powoli opadać, ale kolejne tego typu wydarzenie może znowu wzmocnić prawicowych populistów. A przecież za miesiąc są wybory w Niemczech, za pół roku we Francji, za półtora we Włoszech. Nikt nie chce ryzykować. Zapewne gdyby się okazało, że koczujący w Usnarzu są nieheteronormatywni, sprawa wyglądałaby inaczej, ale zwykłymi migrantami nikt obecnie nie zamierza się przejmować.
Odgradzanie się murami od zewnętrznych zagrożeń czasami przynosi efekty. Zwykle jednak na krótko. Umocniony limes nie uchronił Imperium Rzymskiego od upadku. Wielki Mur nie powstrzymał Mongołów i Mandżurów od podboju Chin. Nawet linia Maginota okazała się nic nie warta, a mur berliński nie zapobiegł anihilacji NRD. Tak samo Europa nie obroni się przed kolejnymi falami migrantów. W Azji i Afryce dziesiątki milionów ludzi może w każdej chwili ruszyć do europejskiego raju. A wtedy żadne mury czy zasieki nam nie pomogą i nie uratują naszego świata.
Karol Winiarski