Agat – Marek Sapiński
AGAT
Piękności agat jawi się mym oczom,
Gdy zatrzymując mój codzienny pośpiech
Staję, nie wiedząc cóż mam teraz począć,
Tuż przed witryną, pełną przeróżności.
Nogi chcą dreptać, oczy – zostań jeszcze,
Rozum – idź dalej, serce mówi- hola,
Poprzez pierś płyną delikatne dreszcze,
Ulegam sercu. Mówię – twoja wola.
– Ten jest błękitny, kolor spadły z nieba,
Z dobrocią w nazwie spokój rozprzestrzenia.
Agathos działa, gdy przyjdzie potrzeba
Wlewając ciszę w skłócone istnienia.
Dzieli nas szyba, cóż to jednak znaczy,
To dla dotyku przeszkoda jedynie.
Kiedy jest na nim wzrok mój zawieszony
Czas wyhamował i leniwie płynie.
Mówią, że takich podobno jest wiele,
Można je znaleźć, gdy się tylko zechce.
Ten jest jedyny. W jego chłodnym ciele
Coś znajomego do mej duszy szepce.
I tak po społu trwamy w oddaleniu,
Choć tu niewielkim, przecież będzie trzeba
Kiedyś zostawić i ruszyć w milczeniu,
Szukając wspomnień w kolorycie nieba.
Może gdy wrócę on tu znowu będzie.
Lecz kiedy wrócę? Któż to wiedzieć może?
Codzienność miota kierunkami wszędzie.
Ufam nadziei w błękitnym kolorze.
Znajomy pewnie powie – „Czyś ty zgłupiał chłopie?
Tworzysz sobie z kamienia mity i problemy.
Jakież to dyrdymały chodzą ci po głowie?
Zajmij się chłopie wreszcie tym, z czego żyjemy.”
Pewnie pokręcę głową ze smutnym uśmiechem.
Ciszą potem odpowiem na takie stwierdzenia.
Cisza bezdźwięcznym odbije się echem
W sercu, istocie mojego istnienia.
Marek Sapiński