„Zdrada” Komisji Europejskiej
W miniony czwartek odwiedziła Polskę szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Warszawa była jedną z ostatnich stolic państw członkowskich UE, która „zasłużyła” na przyjęcie Krajowego Programu Odbudowy, a szefowa Komisji Europejskiej zgodnie z nową świecką tradycją, osobiście pofatygowała się, aby ogłosić ten fakt i podpisać stosowne dokumenty. To, co wydarzyło się w Warszawie, to wielki sukces wizerunkowy obecnego rządu, kolejny objaw słabości UE i kompletna porażka polskiej opozycji. Porażka na własne życzenie.
Wielomiesięczna zwłoka w akceptacji polskiego KPO była spowodowana zarzutami o naruszanie przez obecne władze zasad praworządności, co potwierdzały kolejne wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE. Trudno było co prawda znaleźć podstawę, która umożliwiała Komisji Europejskiej blokowanie przyjęcia tego programu i tym samym rozpoczęcia realizacji przewidzianych w nim inwestycji, ale widocznie władze UE postanowiły przyjąć zasadę szatniarza z kultowego „Misia” – „nie mamy Pana płaszcza i co nam Pan zrobi”. Ten sposób postępowania wielokrotnie był wcześniej stosowany przez niektóre kraje unijne (ostatnio notorycznie przez Węgry i Polskę) i okazywał się dość skuteczny. Komisja uznała więc, że „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” i postawiła Polsce trzy warunki dotyczące praworządności – likwidację Izby Dyscyplinarnej KE, reformę systemu dyscyplinarnego i przywrócenie do pracy pięciu zawieszonych sędziów. Co ciekawe, wśród warunków nie znalazło się żądanie zmiany, wprowadzonego cztery lata temu, nowego sposobu wyłaniania sędziowskich członków Krajowej Rady Sądownictwa, chociaż z punktu widzenia naszego systemu sądowego to nawet większy problem niż działalność Izby Dyscyplinarnej.
Z tych trzech warunków, wszystkie zostały częściowo spełnione. Zamiast Izby Dyscyplinarnej będzie Izba Odpowiedzialności Zawodowej, w której znajdzie się jedenastu sędziów wybranych przez Prezydenta RP spośród trzydziestu trzech wylosowanych spośród niefunkcyjnych sędziów Sądu Najwyższego. Tyle, że mogą to być również sędziowie ze zlikwidowanej izby, którzy wcześniej dostaną możliwość zasilenia czterech pozostałych izb (co oznacza, że mogą zostać wylosowani i wybrani przez Prezydenta do nowej izby) lub przejścia w stan spoczynku (100% dotychczasowego wynagrodzenia do końca życia – żyć, nie umierać). Zmiana systemu dyscyplinarnego sędziów jest tak nieokreślonym pojęciem, że nie wiadomo do końca czy kosmetyczne zmiany wprowadzone nowelizacją ustawy o SN spełniają ten warunek. Spośród pięciu zawieszonych sędziów, na razie do orzekania wrócił jeden, tyle że w innym wydziale niż do tej pory. Ale polskie władze mają czas na realizację tej obietnicy do końca 2023 roku. Dlaczego więc Komisja Europejska zgodziła się na uruchomienie KPO (formalnie musi to zatwierdzić Rada UE, ale nikt nie spodziewa się jej sprzeciwu)?
Dość powszechnie powtarzaną przez część sprzyjających opozycji komentatorów przyczyną ma być rzekoma naiwność Komisji Europejskiej – eurokraci po prostu dali się po raz kolejny ograć polskiemu rządowi. Traktowanie urzędników unijnych przez euroentuzjastów jak idiotów jest dość dziwne – gdyby tak było, członkowstwo w organizacji zarządzonej przez ludzi mających problemy umysłowe jest dość ryzykowne. Tyle, że to oczywiście całkowicie absurdalna teza świadcząca raczej o naiwności jej propagatorów. Drugie wytłumaczenie to tradycyjne dążenie UE do konsensusu i odsunięcia problemów na później – może same się rozwiążą. Takie wytłumaczenie również kompromitowałoby Komisję Europejską. Jeżeli ktoś stawia ultimatum, to wycofując się z niego pokazuje swoją słabość i zachęca inne państwa do podobnych zachowań. Pasuje to jednak do sposobu działania UE w przeszłości, a przede wszystkim Urszuli von der Leyen, która występując przed PE pręży muskuły i zapowiada stanowcze działania, po czym dość szybko idzie na kompromisy oznaczające w praktyce sukces najbardziej asertywnych krajów, twardo broniących swoich interesów. Trzecie wyjaśnienie kładzie nacisk na skuteczny szantaż zastosowany przez Polski rząd, który od pewnego czasu blokuje uzgodniony już przez najważniejsze kraje naszego świata projekt minimalnego podatku korporacyjnego, który ma uniemożliwić wykorzystywania rajów podatkowych do unikania płacenia podatków przez wielkie międzynarodowe korporacje. Ponieważ Polska takim rajem nie jest, to sprzeciw miał wyłącznie wymusić zgodę na KPO. To zresztą coraz częstsza metoda wygrywania własnych interesów, która wkrótce doprowadzi do całkowitego paraliżu nie tylko UE, ale także NATO.
Niezależnie od motywów, którymi kierowała się Komisja Europejska przyjmując KPO, jego podpisanie oznacza kolejną katastrofalną porażkę opozycji. Od samego początku liderzy Lewicy, Polskiego Stronnictwa Ludowego i Koalicji Obywatelskiej, a potem również Polski 2050, nie byli w stanie przedstawić logicznego stanowiska w tej sprawie. Z jednej strony twierdzili, że pieniądze nam się należą. Z drugiej popierali działania KE i PE blokujące ich przyznanie. W efekcie nie dość, że przegrali i pokazali, że nie mają żadnego wpływu na decyzje możnych UE, to jeszcze skompromitowali się w oczach tej części opinii publicznej, która nie godzi się na ingerencję czynników zewnętrznych w nasze sprawy, nawet jeżeli nie podoba jej się dereforma wymiaru sprawiedliwości autorstwa Zbigniewa Ziobro.
Pogubiona opozycja nie jest w stanie zrozumieć, że od kilku lat coraz większą rolę jeżeli chodzi o motywację wyborców, odgrywają względy tożsamościowe i godnościowe. Wewnętrzna krytyka decyzji podejmowanych przez rządzących jest akceptowalna. Ale jeżeli te same argumenty formułują osoby z zewnątrz i jeszcze starają się je wymusić, to rodzi się naturalny, emocjonalny opór. Nie będzie Unia (czyli Niemiec) pluła nam w twarz. A gdy jeszcze w grę wchodzi kasa, która może przepaść, to stawianie na pierwszym miejscu praworządności, jest wyborczym samobójstwem. Tyle, że inne stanowisko naraziłoby polityków opozycji na ostracyzm ze strony antypisowskich hunwejbinów.
Dążenie do zablokowania polskiego KPO było wynikiem przekonania opozycji, że napływ tych środków zwiększy szanse Prawa i Sprawiedliwości na wygranie wyborów. Co ciekawe, dokładnie takie same oczekiwania (tyle, że nadzieje, a nie obawy) ma druga strona. Ten magiczny sposób myślenia zadziwia. Znaczenie dla elektoratu mają jedynie bezpośrednie transfery finansowe, które można zobaczyć w swoich portfelach i na kontach. Jakiekolwiek inwestycje, które oczywiście pośrednio mogą się przekładać na wzrost zamożności obywateli, nie wpływają w żaden sposób na preferencje wyborcze. A jeżeli już, to służą lokalnym włodarzom, ponieważ to oni najczęściej są postrzegani jako ich autorzy, co zresztą skutecznie starają się uzmysłowić swoim mieszkańcom dzięki kontrolowaniu lokalnych mediów i finansowanej z publicznych pieniędzy maszynie propagandowej. A ponieważ w samorządach, zwłaszcza tych dużych, silna jest opozycja, to paradoksalnie na KPO najwięcej skorzystają przeciwnicy obecnej władzy.
Potwierdzeniem tej tezy jest brak jakiejkolwiek reakcji na kary, które Polska od miesięcy płaci za nierealizowanie wyroków TSUE. Chociaż już prawie rok temu Jarosław Kaczyński zapowiedział likwidację Izby Dyscyplinarnej, to zdominowany przez jego ugrupowanie Sejm miesiącami nie był w stanie dokonać stosownych zmian w prawie. W efekcie straciliśmy około miliard złotych. Ale ponieważ pieniądze te nie będą bezpośrednio wyciągane z kieszeni obywateli, to nie ma to żadnego przełożenia na ich wyborcze preferencje. Gdyby jednak była to nawet symboliczna kwota, którą urzędy skarbowe potrącałyby z wynagrodzeń, emerytur i innych dochodów podatników, oburzenie byłoby powszechne.
Szok związany z podpisaniem KPO spowodował, że wielu polityków opozycji i sprzyjających im dziennikarzy stara się udowodnić, że pieniądze wcale nie są pewne, a nawet, że z pewnością ich wypłata zostanie wstrzymana, ponieważ obecna nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym nie realizuje żądań Komisji Europejskiej. Tyle, że one pojawiły się już wiele miesięcy temu, a Urszula von der Leyen przyjechała do Polski dopiero po uchwaleniu przez Sejm wspomnianej nowelizacji. A to oznacza, ze znajdujące się w niej rozwiązania są dla większości Komisji (dwóch komisarzy było przeciw, a trzech nie wzięło udziału w głosowaniu) satysfakcjonujące. Jeżeli więc będą realizowane w zapisanej formie, to z wypłatą kolejnych transz nie powinno być problemu. Chyba, że Zbigniew Ziobro przeforsuje jakieś kolejne rozwalające system wymiaru sprawiedliwości projekty.
Najbardziej niezrozumiałe jednak jest to, że spośród około trzystu warunków, do których realizacji zobowiązał się polski rząd w Krajowym Programie Odbudowy, wszyscy zajmują się wyłącznie trzema. Tymczasem o wiele ważniejsze dla zwykłych śmiertelników wydają się inne zobowiązania, o których w ogóle się nie mówi. Co więcej, można odnieść wrażenie, że nawet członkowie obecnego rządu, zwłaszcza ci z Solidarnej Polski, nic o nich nie wiedzą i dowiadują się o tym, co Polska ma zrobić w najbliższych latach, z mediów. A jest to szereg działań, które zwiększą koszty życia milionów Polaków. I nawet jeżeli są one sensowne i dłuższej perspektywie nam się opłacą, to jednak wdrażanie ich w ten sposób oznacza drastyczne ograniczenie naszej suwerenności, sprzedanej za brukselskie pieniądze. A robi to rząd, któremu niezależność Polski nie schodzi z ust i który oskarża innych o wyprzedaż naszej suwerenności. Ale przecież ciemny lud i tak się nie zorientuje.
Karol Winiarski