Sławomir Matusz – „Katolove, czyli SOSNart jako śmietnik”
We wrześniu ukazał się numer „Sosnartu”, przygotowany przez nową redakcję w składzie: Katarzyna Szczytowska, Barbara Michalska i Mikołaj Antonik. Nie dość, że żadna z tych osób nie ma doświadczenia prasowego, żadna z nich nie mieszka w Sosnowcu, wszystkie są katowiczanami, nie są znane ani nic nie wiedzą o Naszym Mieście, to przygotowały nam bubla wydawniczego.
Styl prezentowanych tekstów jest tragiczny, podobnie jak strona edytorska czasopisma.
By nie być gołosłownym podam kilka przykładów. Na stronie tytułowej znajdziemy „Przewodnik Qlturalny” – taki zapis nie jest żadną wartością, nie wnosi nic i jest paskudnym błędem ortograficznym, ośmieszającym ideę pisma i Sosnowiec. Po sąsiedzku wydawano „Qlturalny Będzin” – więc i my dorobiliśmy się swojego „Q”, aż ciśnie się na usta przekleństwo. Litera „Q” w tym słowie służy oszukiwaniu cenzury na portalach i czatach. W „Sosnarcie” „Q” ma zastąpiś kulturę.
Niżej znajdziemy zapowiedź „nowej powieści prof. Białasa”. Autorem powieści jest Zbigniew Białas, a używanie tytułu naukowego przed nazwiskiem prozaika jest brzydką rosyjską manierą, którą należy tępić. To przejaw wstrętnego, bezkrytycznego serwilizmu redakcji, lub megalomani – jeśli autor tak sobie zażyczył.. Kiedy jako krytyk piszę o książce jakiegoś autora, to interesuje mnie książka, a nie tytuły, do których ma on prawo. Tak jest powszechnie przyjęte – tylko nie w Sosnowcu. Kiedy daję tekst do druku w jakimś czasopiśmie nikt mnie nie pyta o tytuły, ani co skończyłem. Nigdy mi się to nie zdarzyło. Choćby autor miał tytuł profesora zwyczajnego, dla mnie jest tylko autorem, a nie „prof. Autorem”. Na okładce powieści sosnowieckiego prozaika figuruje nazwisko Zbigniew Białas, a nie prof. Białas i tego się należy trzymać. Taka forma poniekąd ośmiesza autora, bo sugeruje, że jest on pod jakąś urzędową ochroną, albo używa tytułu naukowego, bo nie jest pewien wartości swojej książki.
Na stronie drugiej „Sosnartu” znajdziemy wstępniak Katarzyny Szczytowskiej (naczelnej) o wątpliwej wartości odkrywczej tytule: „Wrzesień. Dziewiąty miesiąc roku…”. Tekst jest naiwny, ubogi językowo, bardzo zły stylistycznie: „We wrześniu rozpoczynają swoje sezony artystyczne teatry, sale koncertowe, wznawiają intensywne działania domy kultury itd.”. Styl tego zdania jest tak nieporadny, sztuczny, napuszony, jak wypowiedzi pracowników PGR-ów w kronikach telewizyjnych. Dalej Szczytowska pisze: „Dlatego cieszę się, że akurat we wrześniu oddajemy do Państwa rąk odświeżony miesięcznik SOSNart, bo również i my postanowiliśmy odświeżyć swoje łamy”. Może niech ta pani nie rozwija skrzydeł, jak to dalej zapowiada, bo stylistycznie nie jest ani łabędziem, ani słowikiem i niech niczego w Sosnowcu nie odświeża, bo trzeba będzie odwracać nosy.
Na stronie „04” – nie wiem po co to zero i dlaczego jedno zero, a nie trzy – znajdziemy takie zdanie: „W pierwszy weekend września sosnowiczanie będą mogli skorzystać z rabatów, jakie przygotowały dla nich ciekawe miejsca w Sosnowcu”! Rażący błąd – miejsce może zaskoczyć (np. wyglądem), ale nie przygotować, nie jest działającym podmiotem. To styl Szczytowskiej.
Niżej czytamy: „zobaczymy wokalistkę w bardziej instrumentalnej odsłonie, pełnej zwrotów akcji” – wokalistkę należy posłuchać, a zobaczyć artystkę, artystka może co nieco odsłonić. Panie redaktorki nie wiedzą co to są związki frazeologiczne – stąd błędy. O akcji można pisać w filmie, lub utworze teatralnym, ale nie w „instrumentalnej odsłonie”. To kolejny błąd rzeczowy.
Kwiatków wątpliwej urody i zapachu najdziemy w nowym „Sosnarcie” wiele. Na stronie „06” znajdziemy takie zdanie: „Teatr Zagłębia do pracy nad spektaklami zawsze zaprasza specjalistów w kreowaniu atrakcyjnej dla najmłodszych widzów rzeczywistości”. Szyk tego zdania nie ma nic wspólnego z polską składnią (podmiot, orzeczenie, dopełnienie), więc wychodzi bełkocik – taka rzeczywistość: pióro to nie łopata i wymaga finezji. Kilka stron dalej znowu czytamy o Teatrze Zagłębia: „Przerwy w programie wykorzystuje na udowadnianiu, że sztuka teatralna pomimo trudu, jaki trzeba w nią włożyć…”. Nam niczego udowadniać nie potrzeba, bo to zdanie jest dowodem nieudolności, nie ma w nim podmiotu (kto?). A do tego razi jego drętwy styl przodowników pracy – stachanowców. W tytule notatki rusycyzm: „Swoboda wypowiedzi”. Autorkom „Sosnartu” instytucje mylą się z podmiotami, mylą się przypadki, czasy, rodzaj: żeński, męski, nijaki, żeńsko osobowy, zapominają o regułach odmiany. Na dowód przytoczę jeszcze jedno zdanie – zachowuję oryginalną pisownię:”rusza pierwsza edycja Lokalu na Kulturę – konkursu na najem lokali, w którym najważniejsza jest pomysł i inicjatywa społeczna, a nie pieniądz”. Skoro dokument można edytować, obraz można edytować, to lokal chyba też – tak wynika z tego zdania: „pierwsza edycja Lokalu”. To skutek błędów stylistycznych, braku podstawowej wiedzy o składni polskiej. Zamiast tego, mamy język Kalego: „Kali mówi, że najważniejsza jest pomysł, a nie pieniądz” i nie wykonanie. A ja się nie zgadzam. Pomysł i wykonanie są równie ważne, ale ja tu nie widzę ani pomysłu, ani wykonania. Brat Kalego, Ali kręci przecząco głową i krzyczy do mnie: „najważniejsza jest pieniądz”. No tak, dla pani Szczytowskiej „najważniejsza jest pieniądz”, a nie wiedza i umiejętności.
Na stronie piętnastej znajdujemy kolejny językowy śmietnik – cytuję: „Tam odbędzie się szereg atrakcji i spotkań dla miłośników old timerów”. Brzmi to jak pomieszanie marnej polszczyzny z ubogim angielskim i językiem Czerwonych Khmerów. Brzmi to groźnie, niesmacznie i świadczyć może o jakiejś monsunowej biegunce językowej na którą redaktorki „Sosnartu” zapadły.
W artykule o Maczkach znajdujemy kolejne bardzo odkrywcze zdanie: „Wybudowano także zakłady wodociągowe, które od 1930 roku zaopatrywały Sosnowiec w wodę”. A w co miały zaopatrywać? W ropę naftową, gaz ziemny, a może ziemniaki? Jak o Maczkach, to masło musi być maślane, maczkowane. A jakże inaczej.
„Sosnart” dumnie mieni się „magazynem kulturalnym”, więc „prof. Białasa” postawiono w kącie, przepraszam, znaleziono mu „kącik literacki” – bo kąt w magazynie kulturalnym na prozę artystyczną to za dużo miejsca. Kultura została zagoniona do kąta, do kącika nawet. To nic, że profesor – do kącika z nim. Taki ten „Sosnart” kulturalny. Szkoda, że więcej tam kącików nie ma, może „Sosnart” byłby bardziej kulturalny, a nie tylko w nazwie – bo na razie: tragedia!
Czas na ostatni, zamykający numer artykuł. Zaczyna się on tak: „Urodzony 11 marca 1912 r. w Dębowej Górze, dzisiejszej dzielnicy Sosnowca”. Pytanie: kto? Znowu brak podmiotu w zdaniu. A skoro brak podmiotu, ta wypowiedź w rozumieniu polskim nie jest zdaniem. Rzecz o Janie Dormanie, teatralnym twórcy. Pojawia się w nim informacja, że Jan Dorman pod koniec życia został wykładowcą w PWST. Nie będę streszczał artykułu, przytoczę tylko jego zakończenie: „co skutkowało licznymi pracami ze studentami i powrotem Dormana na łono sceny teatralnej. Zmarł w 1986 roku do końca pozostając przy swoim zamiłowaniu”. Kto zmarł? Znowu brak podmiotu w zdaniu. Uff, Jan Dorman się chyba w grobie przewraca. Znowu błąd frazeologiczny. Jest związek frazeologiczny łona z naturą, ale nie ze sceną. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi gdzie scena teatralna ma łono? I czy wszystkie sceny teatralne mają łona w tym samym miejscu – bo autorka nie napisała o którą scenę chodzi.
Dodajmy do tego tego język stachanowców: „skutkowało licznymi pracami ze studentami”. Nie wiem, czy chodzi o prace społeczne, sprzątanie trawników, uprzątanie gruzu. Domyślam się, że chodzi o realizacje teatralne, lub po prostu spektakle z udziałem studentów, ale miało być kwieciście i niedorzecznie. Autorka nie kończy też zdania, któremu zamiłowaniu Jan Dorman pozostał wierny do końca życia: do teatru, pedagogiki, kobiet, czy może dobrego alkoholu. Po prostu zmęczona stachanowskim „trudem” przysnęła.
Od strony graficznej też nie lepiej. Składem i łamaniem gazety zajął się Mikołaj Antonik – jak o sobie pisze (www.mikolajantonik.com): „graphic designer” z Katowic. W zakładce „portfolio” znajdziemy tylko jedną „grafikę” z napisem: katolove.pl. Mamy więc szpecjalistę z Katowic, zakochanego w tym mieście. Jak sobie M. Antonik radzi, a właściwie nie radzi, widzimy już na drugiej i trzeciej stronie „Sosnartu”. Tytuł artykułu wstępnego naczelnej „Wrzesień. Dziewiąty miesiąc roku…” nie zmieścił mu się na jednej stronie, więc 10 znaków przeniósł na sąsiednią, a pod nimi zostawił duże puste miejsce. Artykuł mieści się cały pod słowami „Wrzesień. Dziewiąty”, a pod drugą częścią tytułu nie ma nic. Wygląda, że albo redaktor techniczny nie potrafił dopasować czcionki i szerokości tytułu do szerokości tekstu, albo redaktor Szczytowska miała dopisać dalszą część wstępniaka, ale brakło jej pomysłów. I na szczęście. Pan redaktor bardzo lubi białe plamy – których jest mnóstwo w „Sosnarcie” i lubi podkreślenia tytułów, jako wyróżniki. Takie typowe, wulgarne, najprostsze podkreślenia, jakie mamy w edytorze word. Podkreślił w ten sposób artykuły i notki na 13 stronach. Wygląda to ohydnie, ale na więcej mu umiejętności nie pozwalają. Ze znajomością typografii też jest nie lepiej. Króluje czcionka Arial – najpowszechniejsza, najbardziej pospolita. W kilku miejscach pojawia się czcionka Time. Od strony graficznej „Sosnart” to obraz nędzy i rozpaczy, nieumiejętności i niewiedzy.
Zastanawiam się skąd pomysł, by sosnowiecki magazyn kulturalny powierzyć katowiczanom. Co ci ludzie wiedzą o Sosnowcu? Nic. I niczego nas nie mogą nauczyć, a robią z nas pośmiewisko. W Sosnowcu jest dość świetnych grafików, plastyków i nie ma potrzeby ściągać takich nieudaczników z Katowic. Mamy dobrych publicystów, pisarzy, poetów, którzy mogą redagować „Sosnart”. To środowisko potrzebuje własnego pisma, własnego medium – bo nasi twórcy i publicyści na Śląsku szans nie mają, jeśli nie nauczą się śląskiej gadki. Czy to jest kolejny przejaw silenizacji, czy też katowicyzacji Sosnowca? I Sosnowiec ma jeszcze za to płacić? Tu chodzi nie tylko o „pieniądz”, ale jeszcze wizerunek miasta – raz, że brzydki, koszmarny „Sosnart”, to jeszcze utrwala się obraz miasta w którym nie ma twórców, artystów i publicystów, gdzie byle kto z Katowic znajdzie tu pracę – będzie nam kulturę robił, bo sami nie potrafimy.
Bo jest też problem pracy. Katowice mają dwa razy mniejsze bezrobocie. Ludzie, świetni twórcy w Sosnowcu pracy nie mają i z Sosnowca uciekają, a ściąga się nieudaczników z Katowic, którzy nam buble wciskają.
Apeluję do Włodarzy Miasta: oddajcie „Sosnart” twórcom z Sosnowca, którzy zrobią z tego prawdziwe, żywe pismo – czytane nie tylko w Sosnowcu, ale także w całej Polsce. „Sosnart” w rękach agencji reklamowej spadnie do poziomu gazetki reklamowej supermarketu. Już spadł niżej – bo gazetki w supermarketach zatrudniają jednak fachowców i wyglądają lepiej niż „Sosnart”. To jest promocja miasta? To jest anty-promocja miasta. Wstyd.
Zresztą czytelnicy, mieszkańcy Sosnowca sami mogą wyrazić opinię o „Sosnarcie”, bo Pan Katolove udostępnił na stronie swój adres mail i numer telefonu (www.mikolajantonik.com). Może jak redaktorzy „Sosnartu” usłyszą co o nich mieszkańcy Sosnowca myślą, to spakują manele i wrócą do siebie, przestaną psuć opinię Katowicom. Czy Katowice są tak marne, że nam takich marnych ludzi przysyłają? Wiem, że jest trochę inaczej. Sami sobie damy radę. My takich migrantów zarobkowych – partaczy – nie chcemy. Oni przynoszą wstyd również Katowicom.
Sławomir Matusz