Bój to (nie) będzie ostatni
W przedświątecznym tygodniu trwająca od prawie dwudziestu lat wojna polsko-polska po raz kolejny uległa eskalacji. Powodem było przejęcie mediów publicznych przez nową władzę na podstawie uchwały Sejmu RP. Okazało się przy okazji, że wbrew wielokrotnie powtarzanym zapewnieniom polityków Platformy Obywatelskiej, nie istnieje żaden gotowy projekt nowej ustawy o mediach publicznych (miał być pokazany dzień po wygranych wyborach). Dopiero po siłowym przejęciu państwowej telewizji i państwowego radia, Donald Tusk obiecał rozpoczęcie prac nad nowymi rozwiązaniami prawnymi. Byłby to ewidentny błąd polityczny, gdyby założyć, że liderowi PO rzeczywiście zależy na odpartyjnieniu mediów publicznych. Przedstawiony jednocześnie ze zmianami personalnymi projekt uwiarygodniłby uczciwe intencje nowej władzy. Tyle, że takie deklaracje Donald Tusk i Platforma Obywatelska składali wielokrotnie, zwłaszcza gdy byli w opozycji albo nie mieli wpływu na publiczne media. Tak było w 2010 roku , gdy lider PO podpisał się pod społecznym projektem przygotowanym przez Fundację Batorego. Gdy jednak kilka tygodni później po katastrofie smoleńskiej pojawiły się warunki do całkowitego przejęcia mediów publicznych, z publicznie złożonej obietnicy nic nie zostało.
Dlatego też zamiast odpartyjnienia, mamy czysto partyjną wymianę kadr – medialnych funkcjonariuszy Prawa i Sprawiedliwości zastąpiły osoby ściśle związanymi z Platformą Obywatelską. Nowy prezes TVP Tomasz Sygut, był co prawda niegdyś uznanym dziennikarzem, ale ostanie lata spędził w zarządzie Miejskich Zakładów Autobusowych w Warszawie – komunalnej spółki podlegającej Rafałowi Trzaskowskiemu. Z kolei Paweł Majcher, który stanął na czele Polskiego Radia, był szefem gabinetu politycznego Bartłomieja Sienkiewicza, gdy ten pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych.
W odpowiedzi na działania nowej władzy, Andrzej Duda zawetował jedną z ustaw okołobudżetowych. Powodem była zapisana w niej możliwość przekazania w sumie prawie 3 mld zł na potrzeby mediów publicznych. Do tej pory Prezydent nie blokował kolejnych transferów na rzecz partyjnej machiny propagandowej Prawa i Sprawiedliwości – jedyny spór sprzed prawie czterech lat dotyczył jego personalnego konfliktu z Jackiem Kurskim i zakończył się kompletnym ograniem Andrzeja Dudy przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale też przez ostatnie lata ugrupowania będące wówczas w opozycji stanowczo protestowały przeciw finansowemu wspieraniu mediów publicznych. Jak widać punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Swoją drogą ciekawe jak się do tego ustosunkuje np. TVN, dla której tak hojne wsparcie pieniędzmi publicznymi TVP jest po prostu nieuczciwą konkurencją.
Weto Prezydenta zablokowało też wejście w życie kilku innych postanowień zablokowanej ustawy – między innymi podwyżek dla nauczycieli (a w zasadzie technicznego sposobu ich wyliczenia). To oczywiście pozwoliło oskarżyć Andrzeja Dudę o pozbawienie tej grupy zawodowej należnych jej pieniędzy. Nie ma to oczywiście wiele wspólnego z prawdą – sam Prezydent zadeklarował złożenie własnego projektu ustawy, w której znalazłyby się wspomniane zapisy. Ale prawda w polskiej polityce nie ma większego znaczenia. Argumentów używa się wyłącznie po to, żeby okładać nimi przeciwnika.
„Program Informacyjny 19.30.”, który zastąpił „Wiadomości” (jak te „Dziennik Telewizyjny” w 1989 roku) jest oczywiście o niebo lepszy od swojej poprzedniczki. To w zasadzie powrót do stanu sprzed 2016 roku, gdy hardcorowym medium propagandowym Platformy Obywatelskiej były „Fakty” TVN (nic się w tym względzie nie zmieniło), a telewizja publiczna sprzyjała ówczesnej władzy w sposób znacznie bardziej subtelny i inteligentny. Potem przyszedł Jacek Kurski i zamienił „Wiadomości” w partyjną szczekaczkę, która dorównywała (a nawet przebijała) komunistyczną propagandę znaną z „Dziennika Telewizyjnego”. Niektóre z materiałów prezentowanych w „Wiadomościach” bez przesady można było nazwać propagandową szczujnią. Zmiana jest więc zdecydowanie pozytywna, ale cel nie uświęca środków. Sposób przeprowadzania zmian w mediach publicznych wzbudził ogromne kontrowersje, które wykroczyły poza tradycyjne podziały polityczne. Nie tylko bowiem zwolennicy poprzedniej władzy, ale też wielu ekspertów, dziennikarzy, a nawet niezależnych instytucji (np. Helsińska Fundacja Praw Człowieka), wyraziło swoją krytyczną opinię wskazując na niekonstytucyjność przeprowadzonych działań. Oczywiście wielu innych broni decyzji ministra Sienkiewicza starając się przede wszystkim wskazywać na stan wyższej konieczności jako uzasadnienie dokonanej zmiany. Wsparcie przyszło też ze strony niektórych autorytetów prawniczych, które pośpieszyły z odpowiednią wykładnią prawną, co zresztą stawia pod ogromnym znakiem zapytania ich obiektywizm, a tym samym sam autorytet. Zwłaszcza, że pod względem formalnoprawnym sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa.
13 grudnia 2016 roku w odpowiedzi na złożony kilka miesięcy wcześniej wniosek Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie konstytucyjności tzw. „małej ustawy medialnej” uchwalonej przez parlament w ciągu kilku dni w grudniu 2015 roku. Odbierała ona prawo powoływania władz spółek mediów publicznych Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, przekazując to uprawnienie ministrowi skarbu. Kadencja KRRiT kończyła się dopiero rok później, a Prawo i Sprawiedliwość nie chciało czekać z przejęciem aparatu propagandy. Skrócenie kadencji KRRiT byłoby ryzykowne, ponieważ po podobnym posunięciu w 2005 roku (dokonanym przy pomocy Platformy Obywatelskiej), Trybunał Konstytucyjny uznał takie działania za niezgodne z Konstytucją (tyle, że jak jednocześnie podkreślono, nie oznaczało to powrotu usuniętych członków KRRiT). Dlatego wybrano inne rozwiązanie, które do tej pory nie było kwestionowane przez TK, ponieważ nigdy go wcześniej nie stosowano. Jednak kilka miesięcy później, gdy wiadomo było, że zostanie ono uznane zakwestionowane przez TK, koncepcja uległa zmianie. Mimo, że do wyboru nowej KRRiT pozostało zaledwie kilka miesięcy, „dobra zmiana” uchwaliła ustawę powołującą do życia Radę Mediów Narodowych, która przejęła kompetencje powoływania władz publicznych spółek medialnych. Tym samym skarga Adama Bodnara uległa w dużym stopniu dezaktualizacji. Dlatego też zapadły w 2016 roku wyrok Trybunału Konstytucyjnego umorzył postępowanie w kilku zasadniczych punktach, ale odniósł się do zasadniczej kwestii – możliwości odebrania Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji prawa powoływania władz mediów publicznych. Konkluzja wyroku była jednoznaczna (podkreślenie moje):
„Konstytucja nie reguluje kompleksowo modelu funkcjonowania radiofonii i telewizji. Nie przesądza przez to o wielu szczegółowych elementach tego modelu. W tym aspekcie nie można wykluczyć wprowadzenia rozwiązań ustawowych, w myśl których zadania w sferze radiofonii i telewizji będą współrealizowane przez inne – oprócz KRRiT – organy władzy publicznej. Niemniej ewentualne rozproszenie kompetencji w tym zakresie oraz przypisanie ich różnym podmiotom wykreowanym przez ustawodawcę nie może ostatecznie podważać ustrojowej pozycji KRRiT, której podstawę wyznaczają unormowania o randze konstytucyjnej. Zarówno niedopuszczalne byłoby całkowite pozbawienie KRRiT skutecznych instrumentów pozwalających na wykonywanie jej konstytucyjnych zadań, jak i nie można wykreować modelu, w którym KRRiT pozostawia się tylko pewne kompetencje, ale rozstrzyganie o zasadniczych sprawach związanych z funkcjonowaniem radiofonii i telewizji przekazane zostanie innym organom państwa, mającym w tym zakresie kompetencje rozstrzygające. Konstytucyjne ujęcie KRRiT, a więc charakter zadań powierzonych temu organowi i jego specyfika ustrojowa, podkreślająca niezależność od rządu, wskazują, że to KRRiT ma mieć pozycję dominującą w ramach ukształtowanego przez ustawodawcę modelu funkcjonowania radiofonii i telewizji. Sprzeczne z tym założeniem, a przez to niezgodne z Konstytucją, byłoby zatem powierzenie wykonywania nawet części zadań KRRiT organowi od niej niezależnemu, a jednocześnie powiązanemu – choćby w niewielkim wymiarze – z rządem. (…)
Za niekonstytucyjne zostały uznane te rozwiązania ustawy nowelizującej, które całkowicie wyłączyły udział w KRRiT w procedurze obsadzania organów spółek publicznej radiofonii i telewizji. (…)
TK nie przesądził o tym, w jaki sposób ustawodawca powinien zagwarantować KRRiT udział w procedurze powoływania i odwoływania osób pełniących funkcję członków zarządów i rad nadzorczych spółek publicznej radiofonii i telewizji. Stwierdził jedynie, że zmiany dokonane w ustawie nowelizującej skutkują całkowitym pozbawieniem KRRiT wpływu na obsadę personalną takich podmiotów. KRRiT została wypchnięta przez ustawodawcę poza sferę rozstrzygania o tym, kto i jak długo będzie członkiem zarządu spółek publicznej radiofonii i telewizji. To zaś wyklucza możliwość efektywnego wykonywania zadań przypisanych jej w konstytucji. KRRiT musi być włączona w procedurę wyłaniania składu personalnego organów kierujących działalnością spółek publicznej radiofonii i telewizji.”
Można mieć wątpliwości co do samej treści orzeczenia – w Konstytucji nie ma jednoznacznego zapisu co do prawa KRRiT powoływania władz spółek mediów publicznych. Kontrowersyjny był też skład orzekający. Odchodzący prezes Andrzej Rzepliński dobrał sobie zaufanych sędziów, nie uwzględniając nowych, wybranych przez nową większość sejmową (nawet tych prawidłowo wybranych) – dlatego orzeczenie zapadło jednomyślnie. Jeżeli jednak uznajemy wyroki TK za niepodważalne i ostateczne, a tak przecież przez osiem lat twierdziła niedawna opozycja, to trzeba je respektować niezależnie od wątpliwości i dodatkowych okoliczności. A to jednoznacznie wyklucza możliwość przekazania uprawnień kreacyjnych w ręce jakiegokolwiek ministra. W celu przywrócenia deklarowanego ładu konstytucyjnego należało zgłosić projekt ustawy, uwzględniającej w procesie powoływania władz spółek mediów publicznych Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Tyle, że ona zdominowana jest przez zwolenników dotychczasowej władzy, a jej przewodniczącym jest Maciej Świrski. Dlatego zdecydowano się na pominięcie wrogiej instytucji i bezpośrednią ingerencję Ministra Kultury jako przedstawiciela jednoosobowego właściciela tychże spółek – Skarbu Państwa. Czyli zrobiono dokładnie to, co zakwestionował Trybunał Konstytucyjny:
„Podstawowym wyznacznikiem niezależności instytucjonalnej KRRiT jest jej wyraźne wyodrębnienie ze sfery administracji rządowej. KRRiT jest organem konstytucyjnym wypełniającym zadania w zakresie funkcjonowania mediów elektronicznych. Chociaż zadania te wiążą się ściśle z działalnością administracyjno-wykonawczą, a ich realizacja nakazuje sytuować je w ramach egzekutywy, to – jak już podkreślono – zostały one wyraźnie wyłączone z zakresu zadań i kompetencji realizowanych przez Radę Ministrów. W tym znaczeniu wykonywanie zadań określonych w art. 213 ust. 1 Konstytucji stanowi wyjątek od zasady przewidzianej w art. 146 ust. 1 i 2 Konstytucji, powierzającej Radzie Ministrów wszystkie sprawy polityki wewnętrznej i zewnętrznej państwa. Uregulowanie konstytucyjnej pozycji KRRiT stanowi przeniesienie określonych zadań egzekutywy na rzecz podmiotu leżącego poza jej strukturą organizacyjną. Z tego względu racją istnienia KRRiT jest wykonywanie powierzonych jej zadań w sposób niezależny od rządu. Wiąże się z tym m.in. przewidziany w Konstytucji sposób wyłaniania składu KRRiT bez udziału Rady Ministrów oraz jej członków.”
Co najbardziej kuriozalne, autorzy medialnego zamachu stanu powoływali się dokładnie na ten właśnie wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Trudno o większą, perwersyjną wręcz, hipokryzję.
Obrońcy uzurpacji dokonanej przez nową władzę próbują przekonywać, że minister Sienkiewicz działał na podstawie kodeksu spółek handlowych. Tyle, że w przypadku kolizji ustaw obowiązuje zasada lex specialis derogat legi generali. A to oznacza, że medialne spółki publiczne jako specjalny rodzaj spółek prawa handlowego regulowane są w pierwszej kolejności przez inne przepisy niż te zawarte w kodeksie spółek handlowych, który w tym przypadku jest prawem ogólniejszym. Nie można też powiedzieć, że ustawa o Radzie Mediów Narodowych przestała obowiązywać w wyniku wyroku TK, ponieważ ten nie mógł się do niej ustosunkować – wniosek Adama Bodnara jej nie dotyczył, ponieważ wówczas po prostu nie istniała. W uzasadnieniu wyroku sędziowie TK dopuścili zresztą istnienie innych organów władzy publicznych i rozproszenie kompetencji w zakresie powoływania władz publicznych spółek medialnych, ale przy zachowaniu konstytucyjnych uprawnień KRRiT. Zresztą nawet gdyby próbować stosować w tym przypadku kodeks spółek handlowych, to efektem takiego wnioskowania byłoby doprowadzenie do sytuacji, którą TK uznał za niekonstytucyjną. W nauce prawa jest pojęcie wnioskowania ad absurdum – jeżeli w wyniku przeprowadzonego rozumowania dochodzimy do niemożliwych do zaakceptowania wniosków, to należy ten sposób rozumowania odrzucić. Dokładnie tak byłoby w tym przypadku.
Co najbardziej zastanawiające, była możliwość dokonania zmian w składzie organów spółek mediów publicznych w sposób zgodny z prawem. Wystarczyło usunąć z Rady Mediów Narodowych jej przewodniczącego Krzysztofa Czabańskiego, który naruszył przepisy ustawy stanowiącej, że „członkiem Rady nie może być osoba posiadająca udziały albo akcje spółki lub w inny sposób uczestnicząca w podmiocie będącym dostawcą usługi medialnej lub producentem radiowym, lub telewizyjnym„. Wybór nowego członka tej instytucji zmieniłby układ sił dając większość reprezentantom nowej koalicji (już teraz dwóch członków mianowanych przez Prezydenta reprezentuje kluby będące w poprzedniej kadencji w opozycji). Po dokonaniu zmian można było przedstawić projekt nowej ustawy, która na przykład dawałaby prawo Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji wyłączne uprawnienie do zatwierdzania kandydatów na członków władz spółek mediów publicznych przedstawionych przez Radę Mediów Narodowych. Oczywiście nawet gdyby Andrzej Duda podpisał nową ustawę, do żadnych zmian by nie doszło, ponieważ obydwa ciała nie byłyby w stanie uzgodnić żadnych kandydatów, a tym samym tymczasowe władze mediów publicznych (powołane przez Radę Mediów Narodowych po zmianie jej składu) funkcjonowałyby przez kolejne lata. A to przecież było celem nowej władzy.
Dlaczego nie wykorzystano tak wydawałoby się oczywistego i przede wszystkim zgodnego z prawem scenariusza. Trudno uwierzyć, że kierownictwo Platformy Obywatelskiej nie wiedziało o takiej możliwości. A jednak Donald Tusk (jego zdanie jest oczywiście decydujące) zdecydował się iść po bandzie pogłębiając jeszcze bardziej zabójczą polaryzację i zrywając zawieszenie broni z Andrzejem Dudą. Prawdopodobnie postanowił powrócić na pozycję samca alfa zagrożoną przez nadzwyczajną popularność Szymona Hołowni. I w pełni mu się to udało. Marszałek Sejmu albo udawał, albo faktycznie nie wiedział o decyzjach podejmowanych przez Bartłomieja Sienkiewicza. Niezależnie od tego jak było naprawdę, wyszedł na tuskowego pomagiera, który sam o niczym nie decyduje i nie ma na nic wpływu.
W dłuższej perspektywie najbardziej niepokojąca jest jednak postawa posłów i senatorów rządzących obecnie partii. Tak jak poprzednio w klubie Prawa i Sprawiedliwości, podobnie i wśród obecnie sprawujących władzę ugrupowań, nie znalazł się nikt kto sprzeciwiłby się podejmowanym decyzjom. Wszyscy zachowali pełną lojalność, chociaż nie wierzę, że nikt nie miał choć cienia wątpliwości. Można mieć przekonanie graniczące z pewnością, że tak samo zachowają się, gdy lider Platformy uzna, że trzeba podjąć jeszcze bardziej radykalne decyzje. Nawet jeżeli ich sprzeczność z prawem będzie jeszcze bardziej oczywista.
Wrogie przejęcie mediów publicznych pozwoli każdej następnej władzy na podejmowanie działań mających za postawę wyłącznie uchwały sejmowe. Jednym z zasadniczych gwarantów istnienia demokracji jest system bezpieczników, który nie pozwala przejmować wszystkich niezależnych instytucji i monopolizować władzę. Prawo i Sprawiedliwość wyłączyło wiele z nich. Platforma Obywatelska i jej koalicjanci zrobili w tym kierunku kolejny znaczący krok naprzód.
Karol Winiarski