BUDŻET-ówka OBYWATELSKA
Przez ostatnie kilka dni Patelnia została opanowana przez hordy najeźdźców. Oczywiście, nie byli to jeszcze wraży muzułmanie, co przybyli w celu islamizacji bogobojnych sosnowiczan. Nie byli to też Ukraińcy, czyhający na nasze miejsca pracy.
I nawet nie byli to Ślązacy gotowi siłą przyłączyć Sosnowiec do metropolii Silesia. Tłumy te były absolutnie tubylcze. Do tego w pełni obywatelskie i narodowe. W rozstawionych namiotach krzątali się asystenci polityków i kandydatów na polityków. Rozdawali ulotki i baloniki, kusili kiełbasą z grilla (na pewno za aprobatą Sanepidu), głośno odtwarzali muzykę (bez wątpienia po opłaceniu ZAIKS-u). Z bannerów i plakatów w jasną przyszłość spoglądały twarze przyszłych posłów. Nie wiadomo, kto z nich wygra wybory, ale pewne jest, że PhotoShop zwyciężył już dziś. Między namiotami uwijała się dziatwa szkolna. Pod czujnym okiem pedagogów odrabiała lekcje z wychowania obywatelskiego i marketingu. Uczniowie z wielkim zaangażowaniem i szczerym entuzjazmem namawiali przechodniów do głosowania na projekt modernizacji ich szkoły czy przedszkola. Urokowi dzieci i młodzieży trudno się oprzeć, więc zdobywali serca i głosy o wiele skuteczniej niż sztaby wyborcze. Pomysłowość uczniów i nauczycieli wsparta była kreatywnością dyrektorów. Organizowali logistykę, wysyłali maile i szukali sojuszników. Jeden z nich przy okazji rozwiązał istotny problem pedagogiczny. Ponieważ wiele dziewcząt unika lekcji wychowania fizycznego (w przeciwieństwie do śmieciowego jedzenia) to zamiast fikania koziołków na sali gimnastycznej umożliwił im w tym czasie aktywny ruch na świeżym powietrzu przy zbieraniu głosów. Dodatkową dla nich atrakcję stanowiła zapewne możliwość dokonania zakupu niezdrowej, ale wyborczej kiełbasy z grilla albo tuczących chipsów.
Poza wszystkim jednak zaangażowanie środowisk szkolnych w poprawę stanu bazy oświatowej należy uznać za sukces. Mimo gniewnych pomruków ze strony miejskiego Wydziału Oświaty oraz Kuratorium, zdziwionych wielce udziałem uczniów w akcjach promocyjnych w mieście, uczniowie, ich rodzice, nauczyciele i dyrekcje szkół robili wszystko, by z naszej wspólnej, samorządowej kasy wyrwać pieniądze na przygotowane przez nich projekty. Niezadowoleniu Kuratorium można się nie dziwić. Od lat jest ono już tylko Kuratorium Oświaty, a nie jak dawniej Oświaty i Wychowania. Nie dostrzega więc pozytywnej roli akcji społecznych. Szlachetne oburzenie miejskich władz edukacyjnych ma jednak kruche podstawy. Przecież same dopuściły do tego, by szkoły i przedszkola rywalizowały ze sobą o prawo do posiadania boisk czy placów zabaw. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni i pedagogicznego doświadczenia, by przewidzieć, że zorganizują one uliczne akcje i happeningi, pewnie czasem także kosztem zajęć szkolnych. Zachęty i przykładu dostarczyli choćby politycy, okupujący przestrzeń sosnowieckiej Patelni. Niektóry z nich zresztą poszli o krok dalej. Jeden z kandydatów przygotował stoisko, na którym glosowanie nad projektem do budżetu obywatelskiego połączył udatnie ze stoiskiem wyborczym. Jeszcze dalej poszła wielce prominentna radna. Żeby nie narażać młodzieży (szczególnie tej maturalnej) na utratę czasu przeznaczonego na lekcje, osobiście pofatygowała się do niej, by zachęcić do oddawania głosu na jeden z projektów. Oczywiście bez znaczenia jest fakt, że w nadchodzących wyborach do Sejmu kandyduje z listy Platformy Obywatelskiej. W końcu budżet też jest Obywatelski, zaś ona sama znana jest z wielkiej troski o zapewnienie młodzieży godziwej rozrywki po godzinach spędzonych nad książką.
Dodatkową korzyścią dla władz miejskich jest to, że otrzymały na tacy wykaz niezbędnych, a przy tym społecznie pożądanych obiektów oświatowej infrastruktury. Szczególnie zadowolony powinien być osobiście Pan Prezydent. Zyskał potwierdzenie swojej ukochanej tezy, że miastu potrzebny jest stadion. Wyszło nawet na to, że kilka – przy szkołach, do których chodzą sosnowieckie dzieci. Oczywiście, kibicowskie serce może podpowiedzieć mu rozwiązanie, że lepiej jednak wybudować jeden duży (za 150 milionów) zamiast wielu małych (co najmniej 150 za te same pieniądze!), ale, jak wiadomo, na miłość (zwłaszcza własną) nie ma rady.
A jednak poddawanie pod głosowanie, której placówce oświatowej należy się plac zabaw czy boisko jest pomysłem z gruntu absurdalnym. Należą się bowiem każdej. Pewnie według jakiejś kolejności, ale bez wyjątków Inna sprawa, że te, które wielkim nakładem sił i środków zostały już oddane do użytku, powierzane są popołudniami tylko pod opiekę kamer monitoringu. Służą więc młodzieży, która ze szkołą ma na pieńku, jako miejsce uprawiania wielu rzeczy, stosunkowo najrzadziej sportu. Może więc z miejskich pieniędzy lepiej byłoby zatrudniać animatorów, którzy jak na „Orlikach” organizowaliby popołudniowe zajęcia grup młodzieży? Należy wątpić, by ktokolwiek z zarządzających miastem pozostawiał otwartym swój samochód za sto tysięcy czy wypieszczony przydomowy ogródek. Dlaczego zatem tak dzieje się z boiskami, które kosztowały podatnika około miliona za sztukę? I czy taka sama dbałość o publiczne mienie zostanie zachowana po oddaniu do użytku sosnowieckiego stadionu marzeń? Dodać warto, że o interesy tak zwanej „budżetówki” mają obowiązek dbać urzędnicy zatrudniani w tym celu na pełnomocnych i nieźle płatnych stanowiskach. O tym, której szkole brakuje obiektów sportowych czy rekreacyjnych (nie mówiąc o potrzebach remontowych) powinni wiedzieć na podstawie własnych obserwacji.
Pozostaje jeszcze kwestia swoistego wyścigu szczurów, do którego zachęcone zostały placówki oświatowe. Ciekawe, co władze powiedzą uczniom, którzy całym sercem zaangażowali się w zbieranie głosów na swój projekt, a jednak nie zdobyli wystarczającego poparcia? Że w życiu tak bywa? Że wygrali lepsi? Że na boisko lub plac zabaw muszą poczekać do następnej akcji? A może zaproponują nową wersję kibicowskiej śpiewki: „Nic się nie stało, dzieciaki, nic się nie stało”?
Piękna, demokratyczna i samorządowa idea budżetu obywatelskiego ma przed sobą wielka przyszłość. Bezsprzecznie należy zaszczepiać ją dzieciom i młodzieży. I chronić przed dorosłymi, którzy realizują ją nieudolnie lub przy okazji chcą załatwiać swoje mniej obywatelskie ale całkiem budżetowe interesy.
Janusz Szewczyk