Buława w tornistrze
Od miesięcy trwa, a ostatnio nasila się, gorąca dyskusja na temat sześciolatków. Wiadomo kto to wymyślił i kto za tym stoi, ale temat dobry jak każdy inny. Jako doświadczonemu ojcu i dziadkowi niech i mnie będzie wolno swoje trzy grosze wtrącić. Po pierwsze, obowiązek szkolny jest już tak długo obecny i tak powszechnie tkwi w ludzkiej świadomości, że wprost trudno sobie wyobrazić jego poważne zanegowanie. U nas i w większości krajów świata. A może się mylę, może jednak znajdą się oszołomy, które uznają obowiązek nauczania za przejaw zniewolenia sprzeczny z ideałami demokracji? Im dłużej żyję tym mniej się dziwię i tym mniej spodziewam się dobrego.
Czy obowiązek szkolny ma być jednak ustawowo wydłużony, tym razem zaczynając od dołu? Jako przeciwnik ujmowania wielu przejawów życia w paragrafy byłbym skłonny niekoniecznie wyręczać w tym rodziców. Niechby jeszcze o czymś mogli decydować. Zresztą, każde dziecko jest inne. Rozwój mentalny, fizyczny i intelektualny niekoniecznie przebiega zgodnie w kalendarzem. Co dla jednego pięciolatka okazuje się być bułką z masłem, innym ośmiolatkom sprawia kłopot nie do pokonania. Tak już jest. Z drugiej wszelako strony, im wcześniej tym lepiej, bo różnice będą mieć szanse szybciej się wyrównać. Niechby więc, powtarzam, rodzice wespół z mądrym doradcą coś rozsądnego zadecydowali. Ale czy zadecydują? Wczytując się w ton wielu wypowiedzi odnoszę wrażenie, jakby ich autorzy uważali szkołę za zło samo w sobie, niestety wciąż konieczne, ale chcieliby swe pociechy chronić przed nim jak najdłużej, pogłębiając tym samym i tak kiepski stan intelektualny społeczeństwa. Pooglądajcie sobie cykliczną audycję w Internecie „Matura to bzdura”, posłuchajcie pogwarek losowo wybranej grupki małolatów, a doświadczycie uczuć szokujących.
Wracam do rzeczy. Są kraje, gdzie szkołę zaczyna się od lat pięciu (doświadcza tego mój wnuczek od pewnego już czasu i na ogół z dobrym skutkiem). Jakoś nie słyszy się tam głosów, że to źle. Wręcz przeciwnie, aczkolwiek w tym kraju powszechne szkolnictwo nie należy do przodujących w świecie. Na koniec wyznanie osobiste, choć już kiedyś w innym miejscu i przy innej okazji miałem przyjemność o tym wspomnieć. Otóż przed wielu laty znudzony dwuletnim pobytem w przedszkolu poszedłem z kilkorgiem kolegów do najbliższej szkoły… zapisać się do niej. Sam, z własnej inicjatywy, nie konsultując decyzji z nikim. I co? Przyjęto nas poprawnie, ze zrozumieniem i zapisano. Od września pięciolatek wkroczył w ponure jak raz mury szkoły z tornistrem i bez zmiennych kapci. W szkole nie było szatni, nie było kanalizacji, nie było sali gimnastycznej, koszmarna latryna była około 50 metrów od budynku, a klasy były przeludnione ponad wszelkie dzisiejsze wyobrażenia. I co? I nic. Było fajnie! Polecam przemyślenie problemu przed ewentualnym październikowym referendum, którym straszy się nas jak przed jakimś kataklizmem, albo (z drugiej strony) poleca, jako panaceum na wszelkie bóle.
toko